Sonda kosmiczna będzie obserwować narodziny komety. Musi tylko złapać ją za ogon
Astronomowie zazwyczaj obserwują skutki jakiegoś wydarzenia. Wybuchła gwiazda? Przyjrzyjmy się jej pozostałościom. Czarna dziura rozerwała gwiazdę? Popatrzmy na jej szczątki. Sonda uderzyła w Merkurego? Poszukajmy krateru. W końcu mają jednak pomysł, by obejrzeć, jak coś dopiero powstaje. Tylko... potrzeba na to kilkudziesięciu lat.
Od tysięcy lat ludzie obserwowali komety pojawiające się na niebie znienacka, bez ostrzeżenia i rozpadające się niemalże na ich oczach. Jeżeli jakiś obiekt lodowy, czy to pochodzący z niezwykle odległego Obłoku Oorta znajdującego się niemal rok świetlny od Słońca, czy też z Pasa Kuipera, czy w końcu przestrzeni między Jowiszem i Saturnem, zacznie zbliżać się do Słońca, ludzie na Ziemi mają okazję zobaczyć na niebie jasny obiekt, za którym ciągnie się fenomenalny warkocz. Owe warkocze to nic innego jak pozostałości lodu, który wskutek silniejszego ogrzewania przez Słońce zaczyna sublimować z powierzchni jądra komety, odrywa się od niej i pozostaje właśnie jako warkocz nierzadko ciągnący się przez całe miliony kilometrów.
W którym miejscu lód zaczyna sublimować i odrywać się od komety? Ten moment ciężko ustalić. Dopóki ten proces się nie rozpocznie, nie ma komety. Astronomowie z Uniwersytetu w Chicago mają jednak pomysł, jak zobaczyć powstawanie prawdziwej komety.
Pomogą centaury!
Nie mówimy tutaj jednak o pół-ludziach, pół-koniach z mitologii greckiej, a o planetoidach krążących wokół Słońca w przestrzeni między orbitą Jowisza i Neptuna. Według naukowców są to obiekty, które uformowały się na wczesnym etapie formowania Układu Słonecznego w rejonie między Jowiszem a Saturnem. Następnie wskutek interakcji grawitacyjnych z planetami zostały wyrzucone do Pasa Kuipera aż za orbitę ostatniej planety Układu Słonecznego, aby po jakimś czasie powrócić w rejon gazowych olbrzymów.
Takie lodowo-skalne obiekty poruszają się teraz po bardzo niestabilnych orbitach i prędzej część z nich zostanie ponownie wepchnięta do wnętrza Układu Słonecznego, gdzie… wraz ze zbliżaniem się do Słońca rozwiną swoje warkocze kometarne.
I tutaj właśnie naukowcy widzą nadzieję
Wyobraźcie sobie, że naukowcy umieszczają sondę kosmiczną na orbicie wokół Jowisza. Sonda spokojnie krąży wokół największej planety Układu Słonecznego i czeka. Czeka na centaura, który za bardzo zbliży się do planety i zostanie wepchnięty do wnętrza Układu Słonecznego. Sonda odpala wtedy swoje silniki i goni za takim centaurem. Prowadząc pościg za centaurem, sonda obserwuje go bezustannie.
W ten sposób dowiadujemy się m.in. kiedy centaur zamieni się w kometę, kiedy pierwszy lód zacznie sublimować na jego powierzchni i tworzyć warkocz kometarny. W ten sposób można byłoby obserwować całą ewolucję komety od pojawienia się jej pierwszych cech charakterystycznych do samego peryhelium orbity. Takich informacji prawie nie da się zebrać nawet za pomocą najlepszych teleskopów naziemnych.
Panie, ale ile na to trzeba czekać?
Okazuje się, że niedługo. Naukowcy znaleźli już obiekt, który wkrótce najprawdopodobniej stanie się kometą.
Mowa tutaj o centaurze skatalogowanym jako P/2019 LD2. Trajektoria lotu tego obiektu wskazuje, że już w 2063 r. zbliży się on do Jowisza w taki sposób, że najprawdopodobniej zostanie wystrzelony w kierunku Słońca. Aktualnie badacze szacują, że szansa na to, iż stanie się on kometą, wynosi całe 98 procent. Wystarczy zatem, że sonda będzie czekała już w odpowiednim miejscu w 2061 r.
No tak, nikt nie powiedział, że będzie tak łatwo. W skali kosmicznej jednak te czterdzieści lat to naprawdę niedługo. Teoretycznie astronomowie, którzy zaczęliby pracę nad misją teraz jako 25-latkowie, mieliby szansę pod koniec życia zobaczyć efekty swojej pracy. Osobom nieco starszym (jak chociażby piszący te słowa) pozostaje dobrze się odżywiać, dbać o zdrowie, to może uda się dożyć i tego czasu.