Możesz zostać posiadaczem cycka Dody. Serio
Są rzeczy na tym świecie, które bardzo chcielibyśmy odzobaczyć. Np. modę lat 90’, okładki prawicowych tygodników, albo NFT Dody, którą można sobie kupić na kawałki. Zaraz, co?
Zależnie od punktu widzenia, NFT – czyli Non-Fungible Token – to rewolucja lub najgłupsza bańka finansowa od czasu pierwszych kryptowalut. W telegraficznym skrócie zamysł NFT polega na tym, że sprzedajemy cyfrowe „coś” (obojętnie co, grafikę, mema, tweeta, etc.) a nabywcy otrzymują cyfrowy certyfikat potwierdzający własność.
Skalą dziwności NFT niech będzie fakt, że obok sprzedaży cyfrowych dzieł sztuki, memów czy rozpikselizowanych wielorybów za miliony, można sprzedawać też rzeczy kompletnie abstrakcyjne – jedna z polskich influencerek np. sprzedała ostatnio… miłość. Nie pytajcie.
Swoją cegiełkę do tego festiwalu absurdów dołożyła właśnie Doda, niegdyś znana piosenkarka i żona swojego męża, dziś powracająca na salony po okresie muzycznej przerwy. Otóż Doda wymyśliła sobie, że sprzeda w formie NFT… samą siebie.
Doda jako NFT, czyli przełomowe trójwymiarowe puzzle.
Dorota Rabczewska we współpracy z Fandise przygotowała coś, co ma zastąpić autografy i plakaty. Fotogrametryczny skan 3D, który będzie podzielony na części i sprzedawany osobno. Można będzie sobie kupić „kawałek Dody”, np. fragmenty twarzy, "kawałek pięknego umysłu", a nawet piersi (incele z wypoku już ustawiają się w kolejce). Gdyby była to pojedyncza figurka, pewnie nie wzbudziłaby ona większych emocji. Twórcy jednak nazywają decyzję o podzieleniu jej na części „przełomową”.
Każda z części może mieć tylko jednego właściciela, a żeby stać się dumnym posiadaczem np. cycka Dody, trzeba się szykować na wydatek minimum 200 dol. W tej bowiem cenie wystawionych będzie pierwszych 30 kawałków, których sprzedaż ruszy już za trzy dni. Ceny późniejszych części mają być wyższe.
Sama piosenkarka zdaje sobie sprawę, że decyzja o wydaniu tego typu NFT wzbudzi kontrowersje i tłumaczy swoją decyzję tymi słowami:
Jakby to powiedzieć… otóż nie. Nie będą. Ale przecież nie o to tu chodzi, żeby zrobić cokolwiek „dla fanów”.
NFT Dody to szczyt wyrachowania.
Zanim krzykniecie „co to za głupota!”, pozwólcie, że wam wyjaśnię, iż posunięcie Dody jest w istocie… genialne. Naprawdę genialne. Nigdy przesadnie nie wierzyłem w to, że Dorota Rabczewska jest oficjalnie członkinią stowarzyszenia MENSA (a jest, szok i niedowierzanie), ale teraz zaczynam to rozumieć, wszak ktoś o przeciętnej inteligencji by na to nie wpadł. Spójrzcie tylko na to z perspektywy piosenkarki, która szuka drogi powrotu na szczyty popularności, a nie jest w stanie tego osiągnąć samą tylko muzyką (choć jej ostatni singiel zdobył dwie nagrody za swą popularność).
Wymyśla więc – ona lub ktoś równie inteligentny z jej otoczenia – żeby stworzyć NFT. Czyli coś, co samo w sobie budzi niemałe kontrowersje. Ale nie byle jakie NFT, tylko mocno „w stylu” Dody, czyli kontrowersyjne i sensualne. Do tego, jak w przypadku każdego NFT, można rzucić cenę absolutnie z kosmosu. W finale tego scenariusza Doda znów jest na językach, bo wszyscy piszą o jej „dziele”, a jeśli znajdzie się dość naiwniaków, by kupić sobie kawałek cyfrowego puzzla, to piosenkarka przy okazji całkiem nieźle zarobi. Ge-nial-ne! I wyrachowane.
Doda pisze na swoim Instagramie, że chce dać fanom możliwość otrzymania czegoś innego niż autograf czy plakat idolki na ścianie. Że „muzyka to za mało”. A ja jednak pozwolę sobie polemizować zarówno z jej dobrymi intencjami jak i z tezą, że puzzle 3D będą wieczne. NFT w tym wydaniu to ordynarna zagrywka skierowana na rozgłos i (być może) kasę. Do tego wiara w „wieczność” NFT to albo czysta naiwność, albo – ponownie – wyrachowanie. A co do tego, że koncerty mogą się skończyć, to… z całym szacunkiem, ale istnieją powody, dla których do dziś pamiętamy np. Beatlesów i zaręczam, że nie jest to cyfrowy cycek Johna Lennona.
Dla jasności – choć mam bardzo mieszane uczucia do samej technologii NFT (która, swoją drogą, ma potencjał stać się doskonałą pralnią pieniędzy…), tak w ostatnim czasie widziałem wiele muzycznych tokenów, które naprawdę robiły wrażenie. Np. sprzedaż albumu w formie NFT, albo przygotowanie nietuzinkowej, unikatowej grafiki, swoistego cyfrowego dzieła sztuki. To jestem w stanie zrozumieć, a nawet szanować.
Jednak sprzedaż cyfrowych puzzli, z których każdy kawałek przedstawia absolutnie zerową wartość artystyczną to nic więcej jak wyrachowanie i gra obliczona na kontrowersję. Doda chwali się, że wspólnie z Fanadise zrobili coś „jako pierwsi na świecie”. I już nawet ma argumenty na odparcie hejterów. Cytując jej ostatni post na Instagramie (pisownia oryginalna):
Fakty są takie, że zwykle staram się mieć otwarty umysł i nadążać, a nawet wyprzedzać cyfrowe zmiany w naszym społeczeństwie. To nie tylko moja praca, ale też pasja i jedyny w mojej opinii sposób na życie, w którym nie skończę jako 30-letni boomer pytający „a co to są te tiktoki?”. Ale wiecie co? Jeśli niezrozumienie sensu NFT Dody to przejaw ograniczonego umysłu, to w tym jednym przypadku z dumą przypnę sobie łatkę ignoranta.