Wielki wyciek? LinkedIn nie przyznaje się do winy, bo to ty szastasz danymi na lewo i prawo
Ledwie dwa miesiące minęły od ostatniego „wycieku” danych z serwisu LinkedIn, a już pojawiły się wieści o jeszcze większym. Serwis się jednak broni i twierdzi, że w sumie to użytkownicy są sami sobie winni.
Ostatni raz o dużym wycieku danych z należącego do Microsoftu serwisu społecznościowego dla osób szukających pracy, który jest jednym z najpopularniejszych portali social media w naszym kraju, słyszeliśmy w kwietniu. To właśnie wtedy do sieci trafiły informacje na temat 500 mln kont użytkowników.
Po zaledwie dwóch miesiącach sytuacja się powtarza, ale teraz jest mowa już o 700 mln rekordów, które ktoś próbuje teraz upłynnić w serwisie dla hakerów o nazwie Raid Forum. LinkedIn wystosował już w tej sprawie oświadczenie i podobnie jak poprzednio przeprasza ceduje odpowiedzialność za to na internautów.
A co najciekawsze, ta linia obrony LinkedIn faktycznie trzyma się kupy.
Nie jestem w posiadaniu wystawionej na sprzedaż bazy danych, ale wedle doniesień bazujących na próbce miliona rekordów, sprzedawany plik faktycznie zawiera dane użytkowników portalu rozwijanego przez Microsoft. Nie brzmi to najlepiej, ale jednocześnie… wcale nie oznacza, że cokolwiek wyciekło z serwerów firmy.
LinkedIn postawił na narrację, wedle której tak naprawdę na sprzedaż wystawiono jedynie te dane, które i tak są dostępne albo publicznie na stronie internetowej z profilem użytkownika, albo wyciekły z innych źródeł. Odpowiedzialny za tę awanturę „haker” miał zebrać je po prostu wszystkie w jednym miejscu.
Kto stoi za „wyciekiem” danych z LinkedIna?
Jeśli wytłumaczenie serwisu LinkedIn okaże się prawdą, to nie ma co na usłudze wieszać psów. Użytkownicy, na których padł blady strach, powinni przemyśleć, które z informacji faktycznie warto podawać publicznie, a które umieścić w zwykłych CV albo zdradzić dopiero na rozmowie rekrutacyjnej.
Co ciekawe, LinkedIn zabrania komukolwiek pobierania danych ze swojej strony, w tym botom należących do np. analityków, z czym nie zgodził się… amerykański sąd. Sprawa jest jednak cały czas w toku, a ten „wyciek” danych może być dobrym argumentem za tym, by wyższa instancja opowiedziała się po stronie Microsoftu.