Duży, ale wariat. Xbox Series X — pierwsze wrażenia
Xbox Series X dotarł do mnie już na premierę i zastąpił pod telewizorem wysłużonego Xboksa One X. Na pierwszy rzut oka nie zmieniło się nic, ale diabeł tkwi w szczegółach.
Co prawda w naszej redakcji Xbox Series X gościł jeszcze przed swoim rynkowym debiutem, ale na prywatny egzemplarz musiałem poczekać aż do oficjalnej premiery. Na szczęście Euro stanęło na wysokości zadania, a chociaż zamawiałem konsolę z odbiorem osobistym, to dało się zmienić sposób dostawy na takiego kuriera, który się wyrobił. Obawiałem się jednak tej chwili, od kiedy tylko Microsoft swoją nową konsolę pokazał…
Xbox Series X kontra szafka RTV
Po pierwszej prezentacji konsoli Microsoftu szpetnie zakląłem, chociaż wizualnie mi się ta lodówka nawet podoba. Od początku wiedziałem jednak, że namiesza pod moim telewizorem i obawiałem się, iż będę musiał czarne pudło postawić gdzieś w kącie. Dopiero później Microsoft podał dokładnie wymiary, a ja wziąłem miarkę i po przyłożeniu jej do szafki odetchnąłem z ulgą.
Konsola zmieściła się tam, gdzie wcześniej stał mój Xbox One X i teraz już wiem, że większy problem będę miał z PlayStation 5. Nowy sprzęt Sony tam, gdzie stoi dziś PlayStation 4 Pro, się nie zmieści, a do tego będzie się piekielnie wyróżniać za sprawą białej obudowy. Urządzenie od Microsoftu w czarnym kolorze po dosunięciu do ściany wtapia się zaś w tło. Na szczęście.
W konsoli Xbox Series X nie da się zdemontować podstawki.
Z tego powodu obudowa leżąca na boku, jeśli spojrzeć na nią pod kątem, wygląda fatalnie ze względu na niezdejmowalny okrągły kawałek plastiku. Mam o to do Microsoftu straszny żal, bo zamiast dołożyć truskawkę do tortu, rzucono graczom pod nogi skórkę do banana. Ten felerny element wygląda fatalnie, w przeciwieństwie do kratki wentylatora po drugiej stronie.
Szkoda też, że logo w przycisku nie jest symetryczne i nie da się go obrócić — ciągle przypomina, że domyślną orientacją dla Xboksa Series X jest pion, a Xboksa Series S — poziom. Z drugiej strony wzrok w pionie przyciągają gumowe nóżki, które pozwalają postawić konsolę na prawym boku, a które są obecne tylko na jednej ściance (i na lewym boku konsoli ułożyć się nie da).
Xbox Series X po wyjęciu z pudełka wydał mi się… mniejszy niż na zdjęciach.
Internet tak długo nabijał się z nowej konsoli Microsoftu, jakoby jego nowy sprzęt miał zastąpić w kuchni lodówkę, że spodziewałem się naprawdę ciężkiego i wielkiego klocka. W praktyce jednak Xbox Series X nie jest ani przesadnie ciężkawy, ani ogromny — jest po prostu bardziej pękaty niż poprzednik, czyli płaski i przypominający magnetowid Xbox One X (i wcale nie dymi).
Na szczęście gabaryty mnie nie powstrzymały i konsola wylądowała w miejscu poprzednika, a przed nią ustawiłem kontrolery — jeden nowy oraz jeden od konsoli Xbox One X, który pozwala grać we wszystkie stare i nowe gry. Niestety wobec nowego pada mam nieco mieszane uczucia i to pomijając fakt, że w porównaniu do DualSense od Sony wygląda mało porywająco.
Microsoft znowu pożałował kasy na akumulator
Obiektywnie pad jest lepszy niż poprzednik za sprawą m.in. nowego krzyżaka, przyjemniejszej w dotyku faktury i przycisku Share, ale Microsoft nadal na nim oszczędza. Chociaż obie konsole nowej generacji sprzedawane są w tej samej (za granicą) lub niemal tej samej (w Polsce) cenie, Sony wyposażyło swojego DualSense’a w akumulator, a do kontrolera od Xboksa trzeba takowy dokupić.
Jakby tego było mało, ten oryginalny akumulator Microsoftu (wraz z kablem) kosztuje w oficjalnym sklepie bagatela 109 zł, co oznacza, że Xbox Series X z tym akcesorium nie będzie już w Polsce o 50 zł tańszy od swojego konkurenta, tylko o 59 zł od niego droższy. Ta różnica w cenie zresztą rośnie w momencie, gdy chcemy się wyposażyć w drugiego pada, który goły kosztuje 269 zł.
Cena pada z akumulatorem wynosi tym samym 378 zł, a za DualSense’a ze wbudowanym ogniwem płaci się 319 zł.
Tyle dobrego, że nie jesteśmy na te drogie akumulatory od Microsoftu skazani, bo w sprzedaży są już zamienniki, ale ich dostępność jak na razie, oględnie mówiąc, nie jest zbyt dobra i brakuje ich w sklepie Microsoftu. Sam czekam nadal na swój zestaw — zamówiłem na Allegro stację dokującą i akumulatory stykowe wraz z dodatkowymi klapkami do padów obu generacji.
Alternatywą dla tego typu akcesoriów są tak jak ostatnim razem oczywiście zwykłe paluszki — jednorazowe lub wielokrotnego ładowania. Przez chwilę nawet myślałem, by się na takowe zdecydować, ale niestety akumulatorków typu AA najwyraźniej nie da się ładować za pomocą kabla USB-C wtykanego bezpośrednio w pada i musiałbym ładować je za pomocą zewnętrznej ładowarki.
No dobra, sprzęt sprzętem, ale co z grami na Xbox Series X?
Ponieważ jestem geekiem, to kwestia sprzętu i jego kultury pracy interesuje mnie równie mocno, co oprogramowanie - w tym przypadku gry. Ale zdaję sobie sprawę, że większości osób wymiary i wygląd konsoli mało interesują, tak samo, jak szczegóły dotyczące pada, bo liczą się dla nich przede wszystkim tytuły, w które mogą zagrać. Niestety w przypadku gier Microsoft nas… bynajmniej nie rozpieszcza.
W ramach biblioteki Xbox Game Pass i Microsoft Store jest ledwie garstka produkcji przystosowanych do działania na konsolach Xbox Series X|S, a reszta uruchamiana jest w trybie wstecznej kompatybilności (co samo w sobie poprawia oprawę graficzną). Niestety nawet w przypadku starszych gier, jak np. Forza Horizon 4 (z łatką) i Doom Eternal (jeszcze bez łatki), nic nie wywołuje tzw. opadu szczęki.
Doszło do tego, że z braku laku pograłem nawet chwilę na konsoli nowej generacji w Tetrisa (tak jak Maciek)…
Microsoft nie tylko nie przygotował bogatego katalogu gier na start, ale i spóźnił się na własną imprezę — nawet Halo: Infinite pojawi się dopiero w 2021 r. (podobnie jak na polskie The Medium). W dodatku firma uznała, iż wszystkie jej własne gry przez najbliższe dwa lata będą musiały działać również na Xbox One X, który przez ten czas będzie kulą u nogi deweloperów…
Pewnym rozczarowaniem jest też Assassin’s Creed Valhalla, bo po łącznie 300 godzinach spędzonych w Assassin’s Creed Origins i Assassin’s Creed Oddyssey mam wrażenie, że to ciągle ta sama gra. Modele postaci i animacje wcale nie wyglądają „nextgenowo”, a animacja ognia na samym początku gry wywołała we mnie uśmiech politowania — mimo to nie żałuję zakupu ani trochę.
Zachwycają mnie czasy ładowania gier.
To prawda, że przez najbliższe miesiące na konsolach nowej generacji będę nadrabiał przede wszystkim gry z poprzedniej, ale to wcale nie oznacza, że z zakupem mogłem się równie dobrze wstrzymać — ta sama gra nie oznacza tego samego doświadczenia. Moment, w którym po śmierci w kampanii Doom Eternal wracam na mapę po kilku sekundach, zmienił moje podejście do rozgrywki.
Wcześniej bardzo uważałem, żeby w grach nie zginąć, bo konsola karała mnie za to czekaniem minutę lub dwie na powrót do zabawy i byłem zachowawczy. Teraz w strzelaninie mogę grać dużo bardziej brawurowo, bo już wiem, że w razie pomyłki nie będę patrzył się jak głupek bezczynnie w telewizor, tylko od razu wrócę na pole walki, by dalej eksterminować demony.
Podobało mi się też to, jak łatwo można konsolę z rodziny Xbox zdalnie skonfigurować.
Co ciekawe, ten mechanizm wspiera dziś już zarówno nowa, jak i poprzednia generacja konsol, dzięki aktualizacji oprogramowania dla sprzętów z rodziny Xbox One. Wystarczy smartfon z zainstalowaną aplikacją Xbox, by wpisać na konsoli hasło do konta, klucz sieci Wi-Fi itp. Moje ustawienia z Xbox One X zostały w dodatku zapisane w chmurze i udało się je pobrać na Xbox Series X.
Nie jestem jednak przekonany, czy słuszna była decyzja o unifikacji menu pomiędzy obiema generacjami. Z jednej strony poczułem się jak w domu, a z drugiej zabiło to jakikolwiek efekt „wow”, który miałem po pierwszym ujrzeniu interfejsu PlayStation 5. Xbox Series X to zdecydowanie nie rewolucja, a ewolucja — ale tyle dobrego, że Microsoft podąża w bardzo dobrym kierunku.