Nauczyciele mogą się już zgłaszać po swoje 500+. Wiemy, co można za nie kupić i którzy nauczyciele go nie dostaną
W końcu znamy szczegóły dotacji 500+ dla nauczycieli, która ma załagodzić problem rozmaitych braków sprzętowych w domach nauczycieli, którzy teraz nauczają zdalnie.
Więcej o pomyśle rządu można przeczytać w naszym poprzednim tekście. Zebraliśmy tam listę sprzętów, które można kupić za 500 zł. Nie jest długa.
W chwili pisania pierwszego tekstu nie było jednak wiadomo, na jaki konkretnie sprzęt można wydać te 500+ oraz komu będzie ono przysługiwać. Dziś rząd ujawnił kolejne szczegóły.
500+ dla nauczycieli - na co można wydać pieniądze?
Jak czytamy na stronie projektu, bon na 500 zł będzie można przeznaczyć na zakup monitora, laptopa, statywu, kamery internetowej, słuchawek, mikrofonu, urządzenia wielofunkcyjnego, nośnika danych czy nawet smartfona. Za 500+ można również sfinansować zakup oprogramowania lub rachunki za internet.
500+ dla nauczycieli - co trzeba zrobić, żeby dostać pieniądze?
Przede wszystkim, dofinansowanie można uzyskać tylko na zakupy dokonane między 1 września a 7 grudnia. To bardzo optymistyczny przedział czasowy - zakłada bowiem, że pomimo kolosalnych liczb w tabelce nowych zakażeń ktoś w MEN naprawdę wierzy w to, że po 29 listopada uda się wrócić do szkoły. Cóż, nadzieja umiera ostatnia.
Aby otrzymać pieniądze, należy złożyć odpowiedni wniosek wraz z dowodem zakupu na ręce dyrektora szkoły. Jeśli nauczyciel pracuje w kilku szkołach, o 500+ może ubiegać się tylko w jednej z nich, a ze wsparcia można skorzystać tylko raz.
Dyrektorzy szkół otrzymane wnioski przekażą samorządom, które otrzymają pieniądze z budżetu państwa na dokonanie zwrotów. Pieniądze powinny wrócić do nauczycieli do ostatniego dnia 2020 r.
500+ dla nauczycieli - kto może otrzymać dofinansowanie?
Dotacja dotyczy nauczycieli pracujących w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych. Szkolnictwo wyższe nie zostało nią objęte.
Dofinansowanie może otrzymać każdy nauczyciel, który przedstawi odpowiedni wniosek i dowód zakupu sprzętu określonego w rozporządzeniu, z kilkoma wyjątkami. Bonu na 500 zł nie dostaną nauczyciele oddziałów przedszkolnych w szkołach podstawowych, nauczyciele przebywający na świadczeniu rehabilitacyjnym lub urlopie rodzicielskim oraz nauczyciele, którzy w refundowanym okresie przebywają na bezpłatnym zwolnieniu.
500+ dla nauczycieli to żadna pomoc.
Powtórzę to, co pisałem tuż po ogłoszeniu tego programu: to nie jest pomoc. Rząd rzuca nauczycielom ochłap, tylko po to, żeby potem nikt nie mógł zarzucić, iż pozostawili nauczycieli bez wsparcia.
Jako przedstawiciel mediów technologicznych mam dość ostre zdanie na temat charakteru nauczania zdalnego w naszym kraju, zarówno po stronie nauczycieli, jak i uczniów. Na to, jak na lekcjach zachowują się uczniowie, prawdopodobnie niewiele można poradzić. Jeśli nie zachowują dyscypliny i nie są zainteresowani zajęciami w szkole, to trudno oczekiwać, by stali się zainteresowani we własnych domach, gdzie nikt ich nie kontroluje. Jednak na to, jak nauczyciele podchodzą do nauczania zdalnego, rząd ma ogromny wpływ. Tzn. mógłby mieć, gdyby ktokolwiek w MEN podszedł do tematu z należytą powagą.
Nie wiadomo, co kogo w tym roku zaskoczyło bardziej: zima drogowców, czy zdalne nauczanie pracowników oświaty.
Wszyscy eksperci trąbili, że jesienią czeka nas wzrost zakażeń. Scenariusz, w którym czeka nas powrót nauczania zdalnego, musiał być rozpatrywany przez tęgie głowy w Warszawie, nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej.
A mimo to nadszedł październik i obudziliśmy się z ręką w nocniku, a sądząc po głosach rozlegających się w sieci, większość nauczycieli nie wyciągnęła większych wniosków po pierwszej fali zdalnego nauczania. Po prostu założyli, że ono już nigdy nie wróci. A to kolosalny błąd, bo przecież sytuacja taka jak COVID może się powtórzyć w przyszłości. Ba, nie wiadomo na dobrą sprawę, kiedy uda się opanować obecną pandemię, bo pomimo dobrych wieści o szczepionce, miną długie miesiąca (a może lata), nim trafi ona do wszystkich zainteresowanych.
Edukacja tylko z nazwy. Oświata niczego się nie nauczyła.
Miałem przyjemność w czasie wakacji rozmawiać z nauczycielami i dyrektorami szkół, w których nauczanie zdalne nie tylko zdało egzamin, ale też w których nauczyciele i uczniowie byli w pełni przygotowani na taki scenariusz. Takich szkół nie ma wiele, ale inne szkoły mogą wiele wynieść z ich doświadczenia. Są w Polsce szkoły, gdzie nauczanie zdalne naprawdę nie było tragedią; gdzie nauczyciele potrafili biegle obsłużyć narzędzia do nauki zdalnej, a uczniowie wiedzieli, jak mają się na takich lekcjach zachowywać.
Większość szkół jednak zgłasza nieprzygotowanie. Od kilku tygodni przysłuchuję się lekcjom zdalnym mojej 15-letniej szwagierki i momentami mam ochotę wstać, podejść do jej komputera i zapytać nauczyciela, co on wyrabia. Podobne historie słychać zresztą z całego kraju.
Nauczyciele nie potrafią dobrze obsłużyć podstawowych narzędzi do komunikacji z uczniami. Co chwila coś nie działa, a to Librus, a to Teams. Co chwila czegoś nie da się zrobić. A najczęściej wszystkiemu winni są - jakżeby inaczej - uczniowie. Nawet gdy wina ewidentnie leży po drugiej stronie.
Czy mając przed sobą perspektywę powrotu nauczania zdalnego, naprawdę nie można było poświęcić ostatnich miesięcy na obowiązkowe przeszkolenie nauczycieli? Wiem, że operatorzy największych platform do e-learningu - Microsoft, Google i Cisco - byli więcej niż skłonni wesprzeć rząd w przygotowaniu takich szkoleń, służąc wiedzą i doświadczeniem swoich pracowników. A jednak nikt (lub prawie nikt) z tej pomocy nie skorzystał.
Jeszcze większym problemem od obsługi narzędzi jest problem mentalności. Nauczyciele, z tego co sam obserwuję i co opowiadają mi „dzieciaci” znajomi, próbują przełożyć na e-learning archaiczny system nauczania z klasy lekcyjnej. I to nie zdaje egzaminu.
Są oczywiście nauczyciele, którzy w tej nowej sytuacji odnaleźli się doskonale; którzy świetnie poruszają się po nowoczesnych narzędziach i każdego dnia pracują na to, by nauka w szkole stała się choć odrobinę bardziej przystająca do współczesnego świata.
Tacy „progresywni” edukatorzy to jednak mniejszość. Reszta nauczycieli, za przewodem ministerstwa, woli udawać, że nie ma potrzeby rozwoju i zmian - pandemia się skończy, uczniowie wrócą do szkół, wszystko wróci do swojej przeterminowanej normy. Ale niestety, na pewno tak nie będzie.
Weźmy za przykład jeden ze sprzętów wymienianych w rozporządzeniu Ministerstwa Edukacji - urządzenie wielofunkcyjne. Przepraszam bardzo, jeśli nauczyciel potrzebuje urządzenia wielofunkcyjnego do prowadzenia lekcji zdalnie, to coś poszło bardzo, bardzo nie tak.
Przysłuchuję się wspomnianym lekcjom w pierwszej liceum i z wyjątkiem jednej nauczycielki (od muzyki), w większości przypadków widzę lekcje, które są albo śmiertelnie nudne, albo prowadzone tak, jakby uczniowie siedzieli w klasie. Dla przykładu, w sytuacji, gdy różnie bywa z połączeniem internetowym i uczniowie nierzadko mają problem, by nauczyciela usłyszeć, nauczyciel prowadzi lekcję dyktując notatki, które uczeń ma potem zapisać w zeszycie. To absurd. Marnowanie czasu nauczyciela i ucznia. Niestety, nauczyciele absolutnie nie mają pomysłu na to, jak poprowadzić lekcje inaczej. I to jest coś, na co rząd mógłby poświęcić te pożal-się-boże 500 zł - na przeszkolenie kadry. Albo na stworzenie swoistego hubu, gdzie nauczyciele mogliby się wymieniać pomysłami na ciekawe poprowadzenie zajęć, w sposób adekwatny do okoliczności i tak, by zaciekawić pozbawionych przysłowiowego bata nad głową uczniów. Wiem, że są szkoły, w których takie huby funkcjonują lokalnie, gdzie nauczyciele wymieniają się sposobami, które działają i przestrzegają przed tym, co nie działa.
Rząd miał pół roku, by wykorzystać ten know-how i doświadczenie zdobyte podczas pierwszego lockdownu, i wykorzystać go do przemyślenia nauki zdalnej na nowo. Tak się jednak nie stało. Wiosenny e-learning był eksperymentem, z którego trzeba było wyciągnąć wnioski. Jesienny e-learning jest porażką, bo nikt tych wniosków nie wyciągnął.
Nie przykleja się plastra na otwarte złamanie. A to właśnie próbuje zrobić rząd, rozdając nauczycielom 500 zł.
Nauczanie zdalne jak nigdy wcześniej ujawniło, że nasz system edukacji ma połamane obydwie nogi. A MEN, zamiast nastawić złamane kości i pomóc w rehabilitacji, przykleja na złamanie otwarte plasterek z banknotu 500 zł.
Przejście na e-learning boleśnie obnażyło, jak skostniały
jest polski system edukacji jako całość. I że choć „edukację” ma w nazwie, tak przez ostatnie pół roku niczego się nie nauczył.