Internet u mnie w domu przeżywa teraz drugą młodość
Sugestie redakcyjnych kolegów, żebym wymienił wreszcie router na nowszy model, zbywałem zawsze w myśl zasady: „jak działa, to nie rusz”. Ależ sobie teraz pluję w brodę.
Od kiedy tylko pamiętam, w domu zawsze korzystałem ze sprzętu sieciowego dostarczanego przez operatora. Co prawda modemy i routery od dostawców usług nigdy nie działały perfekcyjnie, ale zawsze wydawały mi się dobre na tyle, że nie miałem potrzeby płacenia nie tak małych znowu pieniędzy za dodatkowy sprzęt.
Okazało się jednak, że wymiana routera na własny to najprostszy sposób, by poprawić zasięg sieci i jakość internetu w domu.
Można oczywiście próbować poprawiać parametry łącza i sieci domowej różnymi sposobami, czyli np. przestawiając router w inne miejsce lub zmieniając kanał Wi-Fi na inny, ale jak to mówią — z pustego i Salomon nie naleje. W sprzęcie dostarczanym przez operatora bardzo łatwo uderzyć w taki cyfrowy sufit.
Oprogramowanie nie przeskoczy przecież ograniczeń sprzętu. Doświadczyłem tego zresztą na własnej skórze. Obecnie jestem abonentem sieci UPC. Zdecydowałem się na przepustowość 1 Gb/s, a w moim domu pojawił się Connect Box. Nie byłem jednak w stanie w pełni wykorzystać potencjału tego łącza.
Gigabitowy internet przy połączeniu Wi-Fi nie rozpędzał się bardziej niż do połowy tej wartości Mb/s.
Mimo to nie narzekałem, bo połowa przepustowości w UPC to i tak 25-krotnie więcej niż oferował mi poprzedni dostawca usług. To też dobry wynik jak na Wi-Fi w komputerach, smartfonach i innych urządzeniach przenośnych. Z kolei Apple TV i konsole do gier podpinałem i tak do routera kablem. W nich miałem pełny gigabit.
Mimo to nie wszystko działało tak, jak należy. Router przy wielu połączeniach jednocześnie odmawiał posłuszeństwa i trzeba było go ręcznie resetować. Miałem też ogromne problemy z grami w chmurze. GeForce Now powinno na gigabitowym łączu śmigać jak burza, a w praktyce gry były praktycznie niegrywalne.
Na domiar złego mój MacBook Pro z 2017 r. nie dogadywał się z routerem UPC.
Problem objawiał się tym, że zaraz po wybudzeniu komputera po kilku godzinach ze stanu uśpienia Wi-Fi działało… na pół gwizdka. Chociaż internet na urządzeniach mobilnych rozpędzał się w tym samym czasie nawet do kilkuset megabitów na sekundę, to w komputerze mogłem o tym pomarzyć.
Speedtest w świeżo wybudzonym komputerze osiągał w porywach 40 Mb/s ma gigabitowym łączu. Co ciekawe, wystarczyło tylko na chwilę wyłączyć i włączyć ponownie kartę sieciową, by transfery wróciły do akceptowalnego poziomu. Konsultant firmy UPC uznał zaś, że w takim razie… powinienem wymienić komputer.
To oczywiście nie wchodziło w grę.
Trwałem w tym impasie i czekałem na koniec umowy z nadzieją, że inni dostawcy usług mają lepszy sprzęt sieciowy — w przypadku mojego dostawcy nie ma w ofercie żadnego innego sprzętu, który konsultanci mogliby mi zaproponować. Wiem też, że podobny problem mają użytkownicy różnych routerów na całym świecie.
Na szczęście ostatnio w moje ręce w ramach testów redakcyjnych trafił router TP-Link Archer AX50. Nie przesadzam, gdy mówię, że ten sprzęt tchnął w moją sieć domową drugie życie. Po jego skonfigurowaniu wszelkie problemy z siecią Wi-Fi w moim MacBooku Pro zniknęły, jak ręką odjął. A to nie koniec miłych niespodzianek.
Poprawiła się też przepustowość, a moje Wi-Fi rozpędza się teraz nawet do 700 Mb/s, a ping nie przekracza 10 ms.
Muszę przy tym tylko nadmienić, że ta wyższa przepustowość łącza to zasługa odpowiedniej konfiguracji. Z początku router po podłączeniu kablem Ethernet do Connect Boksa działał u mnie bowiem jedynie jako dodatkowy access point. Nie pracował więc samodzielnie i był taką nadbudówką dla sprzętu UPC.
TP-Link Archer AX50 zapewniał więc sieć Wi-Fi w mieszkaniu, ale wszelkie ustawienia takie jak np. DHCP nadal były realizowane po stronie sprzętu UPC. Już wtedy odczułem poprawę, jeśli chodzi o stabilność łącza, ale nie była ona dramatyczna i szczerze mówiąc? Miałem nadzieję na więcej.
Zanim włączyłem tryb bridge, transfery w sieci Wi-Fi pozostały na podobnym poziomie co wcześniej.
Postanowiłem więc nieco pokombinować — i całe szczęście, bo okazało się to strzałem w dziesiątkę. Ustawiłem wreszcie router TP-Linka tak, by to on samodzielnie zarządzał całą siecią domową. W tym celu musiałem co prawda zgłosić się do UPC, by na moim koncie abonenckim zmieniono ustawienia z IPv6 na starsze IPv4.
Connect Box działa teraz w trybie bridge i sprzęt operatora jest tylko takim pomostem pomiędzy światem zewnętrznym i nowym urządzeniem. Wszystkie moje urządzenia łączą się teraz bezpośrednio z TP-Linka — zarówno te korzystające z bezprzewodowej, jak i przewodowej transmisji danych.
To on zarządza ruchem i co tu dużo mówić — router marki TP-Link robi to znacznie sprawniej niż sprzęt sieciowy od operatora.
Transfery rzędu 700 Mb/s widziałem wcześniej jedynie przy połączeniu kablem, ale nie to jest najciekawsze. Sieć jest teraz stabilniejsza przy np. testach usług typu peer-2-peer. Wcześniej przy kilkudziesięciu połączeniach jednocześnie router UPC zrywał połączenie. TP-Link jest w stanie obsłużyć ich kilkaset.
Oprócz tego mogę wreszcie grać w gry w chmurze dzięki takim usługom jak GeForce Now, które wcześniej były niegrywalne. Poprawił się też znacznie streaming w ramach sieci domowej, co widać na przykładzie usługi Remote Play, dzięki której przesyłam na ekran tabletu obraz gier uruchomionych na PlayStation 4.
A to wszystko już w ramach sieci Wi-Fi 5, chociaż TP-Link Archer AX50 obsługuje Wi-Fi 6.
Router, który obecnie testuję, to nowoczesny sprzęt przygotowany z myślą o przyszłości. TP-Link Archer AX50 obsługuje bowiem nie tylko popularny obecnie standard Wi-Fi 802.11 ac, czyli Wi-Fi 5, ale również nowszy typ połączenia Wi-Fi 802.11 ax, czyli Wi-Fi 6. To świetna wiadomość, bo sprzęt sieciowy kupuje się na lata.
Spośród sprzętów, których teraz używam, jedynie mój iPhone 11 Pro ma modem Wi-Fi 6, które zapewnia mniejsze opóźnienia i jeszcze szybszy transfer danych w sieci domowej, ale w przyszłości takich urządzeń będzie w naszych domach. TP-Link Archer AX50 już teraz jest na nie gotowy.
Jakby tego było mało, dzięki zmianie routera na nowy zacząłem wreszcie korzystać z Time Machine.
Nigdy wcześniej nie zdecydowałem się na systemowy mechanizm backupu danych w macOS, bo wymagało to podpinania stale lub cyklicznie dysku zewnętrznego do komputera. TP-Link Archer AX50 ma jednak w swojej obudowie port USB, do którego można podłączyć zewnętrzny dysk twardy — właśnie z myślą o Time Machine.
Konfiguracja natywnego backupu komputerów Apple’a jest banalnie prosta. Sprowadza się do podłączenia dysku do portu USB i jednorazowego zalogowania się do ustawień routera w przeglądarce internetowej. Wystarczy w odpowiednim miejscu w ustawieniach włączyć opcję Time Machine, a macOS sam wykryje dysk do backupu.
Warto przy tym wspomnieć, że do zarządzania routerem TP-Link w podstawowym zakresie nie jest konieczne logowanie się do panelu w przeglądarce. Producent przygotował aplikację mobilną o nazwie Tether, w której można np. zmienić hasło do Wi-Fi, skonfigurować asystenta głosowego Alexa lub dokonać aktualizacji firmware’u.
*Materiał powstał we współpracy z firmą TP-Link