Jeśli youtuber jest popularny i przynosi zysk, to przymyka się oko na łamanie regulaminu. Byli moderatorzy YouTube’a mówią, jak jest
The Washington Post przepytał 11 byłych moderatorów YouTube'a. Twierdzą oni, że platforma przymyka oko na łamania regulaminu, jeśli robią to popularni, i co za tym idzie dochodowi, youtuberzy.
YouTube ma mieć swoich ulubieńców – twierdzą byli moderatorzy zajmujący się platformą. Gwarancję przymykania przez platformę oka przede wszystkim na gnębienie i mowę nienawiści ma dawać duża popularność. Google oczywiście temu zaprzecza i zapewnia, że wszyscy muszą przestrzegać jednako standardów narzucanych przez Zasady społeczności i platformy.
Niektóre decyzje firmy jednak budzą poważne wątpliwości.
Niezbadane są wyroki YouTube'a
O tym, że YouTube ma problemy z ustosunkowaniem się do przewinień swoich najpopularniejszych twórców, najlepiej pokazała ostatnia afera ze Stevenem Crowderem (ponad 4 miliony subskrybentów). Popularny youtuber i komik został oskarżony przez Carlosa Mazę, twórcę pracującego dla Vox, o nękanie. Maza, żeby umocnić swój zarzut, stworzył kompilację filmów, na których Crowder go obraża. Crowder oczywiście wszystkiemu zaprzeczył i twierdził, że jego wypowiedzi mieszczą się w komediowym formacie kanału.
Zespół moderatora, z którym rozmawiał Washington Post, oceniał filmy na kanale — przed wybuchem afery z Mazą. Już wtedy doszli do wniosku, że wiele materiałów łamie zasady YouTube'a i kanał powinien zostać zdemonetyzowany. Tak się nie stało, nie wtedy w każdym razie.
YouTube wydał w sprawie prawdziwie Salomonowy wyrok, którym udało mu się wkurzyć wszystkich. Po pierwsze stwierdził, że owszem w filmach występował krzywdzący język, ale jako ogół były one poświęcone czemu innemu, więc wszystko jest OK. Po drugie YouTube po przyznaniu, że wszystko jest z filmami w porządku, zdecydował, że kanał Crowdera trzeba zdemonetyzować, bo pod filmami są linki do sklepu sprzedającego obraźliwe koszulki.
Wszyscy złapali się za głowę, słysząc o tej decyzji, a przecież to nie był jedyny przypadek, gdy twórca z ogromną rzeszą subskrybentów spotkał się z co najmniej dziwnym traktowaniem ze strony firmy. Trudno się oprzeć wrażeniu, że takie osobistości YouTube'a jak Pew Die Pie i Logan Paul już dawno wyleciałyby z platformy, gdyby nie stały za nimi rzesze fanów. Rzesze, które można monetyzować.
O tym, co jest na filmie, a co nie, decyduje trójkąt – reklamodawcy, YouTube, autorzy
Dla niektórych autorów bycie „niegrzecznym” to ich znak rozpoznawczy. Widzowie kochają ich właśnie za jechanie po bandzie i bycie nieskrępowanymi przez zasady obowiązujące zwykłych śmiertelników. Znalezienie granicy między kontrowersją a trzymaniem się reguł i zadowoleniem reklamodawców może przypominać taniec na linie. Kontrowersje, kłótnie i szokujące materiały klikają się często lepiej. Kliki się monetyzuje.
Reklamodawcy z drugiej strony nie lubią pojawiać się w okolicy materiałów, które są przesadnie kontrowersyjne i mogą źle wpłynąć na ich wizerunek. Jeśli uznają, że moderacja platformy stawia ich w złym świetle, potrafią się przeciw platformie zbuntować. Tak stało się chociażby podczas Adpokalipsy lub afery z treściami pedofilskimi.
W związku z tym YouTube deklaruje, że wymaga wręcz więcej od twórców, których treści są monetyzowane. Mają one mieć wyżej postawioną poprzeczkę, bo mają stanowić wzór do naśladowania dla innych. Podwójne standardy więc istnieją, ale ich wektor, jak deklaruje Google, jest skierowany w przeciwną stronę, niż myślimy.
YouTube najwięcej zarabia na swoich najpopularniejszych twórcach. Model biznesowy YouTube'a jest skonstruowany tak, że karanie niepokornych, ale popularnych autorów, boli zarówno ich, jak i samą platformę. Każda demonetyzacja uderza finansowo nie tylko w twórcę, ale też w platformę, która jest w tym wypadku sędzią i katem we własnej sprawie. A to nigdy nie jest najbardziej przejrzysty układ.
Napięcia między reklamodawcami, twórcami i samym YouTubem są nieuniknione. W teorii wszyscy mają ten sam cel – jak najwyższą oglądalność, w praktyce nie zgadzają się jak do niego dążyć.
Niejasne zasady
Jak tłumaczy The Washington Post moderatorzy YouTube'a mają często mniej władzy niż ich koledzy po fachu. Oni sami często nie decydują bezpośrednio o demonetyzacji treści na platformie, a jedynie sugerują konkretne działanie. Ostatecznie decyzję podejmują jednak ich przełożeni.
Jak mówią byli moderatorzy, wiele decyzji podejmowanych jest ad hoc, a standardy trudno uznać za obiektywne lub stałe. To zresztą nie tylko ich wrażenie. Google chwali się, że w zeszłym roku wprowadził 30 zmian w Wytycznych dla społeczności. Szanuję elastyczność i ciągłe dążenie do udoskonalania przepisów i ich opisów, ale takie tempo wprowadzania zmian może skonfundować nawet najbardziej praworządnego twórcę, nie wspominając o moderatorach.
Google wszystkim zarzutom zaprzecza.