Spektakularny powrót na szczyt. Bose NC 700 to najlepsze słuchawki z redukcją hałasu
No nareszcie. Po trzech latach na pytanie „jakie są najlepsze słuchawki z aktywną redukcją hałasu” znów mogę odpowiedzieć: Bose. Konkretnie Bose Noise Cancelling Headphones 700.
Nazwa niezbyt fortunna, więc na użytek tego tekstu nowe słuchawki nazywać będziemy po prostu Bose 700. Ważne jednak, że tymi słuchawkami Bose wraca na szczyt swojej klasy. Szczyt, z którego zepchnęli go lata temu rywale tacy jak Sony, Sennheiser czy B&O.
Poprzednia generacja słuchawek firmy – Bose QC 35 II – nie zaskarbiła sobie mojej sympatii. Oferowała stanowczo za mało i kosztowała stanowczo zbyt dużo, by choćby spojrzeć na nią, gdy tuż obok w tej samej cenie leżały Sony WH-1000XM3 lub o wiele tańsze Sennheisery PXC 550.
Bose 700 to nowe rozdanie. To powrót do czasów, gdy wśród biznesmanów i ludzie często podróżujących dominował model QC 35 i nikt nawet nie rozważał produktu innej marki. Są tak dobre. Ale po kolei.
Bose 700 są wykonane tak, jakby wyjechały z innej fabryki niż QC 35 II.
Poprzednia generacja słuchawek była wykonana dość… nieprzystająco do ceny. Tu coś trzeszczało, tam coś było luźne, ogólnie konstrukcja solidna, ale na pewno nie premium.
Bose 700 są premium. Pomimo tego, że nie są wykonane z wełny alpak, brazylijskiego palisandru i rogu jednorożca z fikuśnych materiałów jak słuchawki B&O, to wykonana z tworzyw sztucznych konstrukcja sprawia naprawdę solidne wrażenie.
Nic tu nie trzeszczy, nic tu nie skrzypi. Fantastyczny jest też mechanizm regulacji długości pałąka – zamiast rozsuwanego kawałka metalu w obudowie, rozsuwają się nauszniki.
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić od strony jakości wykonania, to tylko do gumy pokrywającej pałąk od wewnątrz i na zewnątrz. Jak każde gumowane pokrycie zbiera ono wszelki kurz, łupież, paprochy, cały syf, jaki nagromadzi się nam w torbie. Łatwo je wyczyścić wilgotną szmatką, ale wystarcza to na jakieś 10 minut czystości. Potem znów są całe oblepione kurzem.
Dyskusyjna jest też estetyka Bose’ów 700. Niektórym ich futuryzm może się podobać, ale osobiście wolałbym nosić na głowie coś bardziej… stonowanego. Aczkolwiek sam ich profil jest na tyle smukły, żeby nie wyglądać w słuchawkach jak teletubiś.
Nie rozumiem porzucenia marki Quiet Comfrot. Pasowałaby jak znalazł.
OK, może rozumiem. Bose ma świadomość, że QC 35 II nie przyjęły się najlepiej i żeby podkręcić sprzedaż nowego produktu, trzeba się zdystansować od starego. A szkoda, bo słowo „comfort” w nazwie byłoby więcej niż adekwatne.
Bose 700 to najwygodniejsze słuchawki nauszne z ANC jakie można kupić. Kropka. Są cudownie komfortowe, można w nich siedzieć długie godziny bez uczucia dyskomfortu, pałąk nie uciska głowy jak w Sony WH-1000XM3, nauszniki są perfekcyjnie dopasowane.
Nawet po zsunięciu słuchawek na szyję jest wygodnie, bo w końcu – w końcu! – puszki obracają się we właściwą stronę, czyli nausznikami do dołu, a nie do góry.
Można więc bez wysiłku używać słuchawek przez cały dzień pracy czy w długiej podróży. Przy masie 250 g nie będą też nastręczać problemów obciążając nam torbę, a transport ułatwi dołączony do zestawu futerał.
Jedyny drobny mankament, który dawał mi się we znaki przy wakacyjnych temperaturach, to „pocenie się” nauszników. Na skórze nie jest to przesadnie odczuwalne, ale gdy odłożymy słuchawki na biurko/stolik po kilkunastu minutach słuchania, mogą zostać po nich na blacie mokre plamy. Mało to estetyczne, ale do przeżycia.
Pasowałoby też „Quiet”. Bose w końcu przyłożył się do aktywnej redukcji hałasu.
Poprzednie generacje słuchawek Bose były świetne, ale nie doskonałe, jak Sony. Co więcej, w Bose QC 35 nie można było regulować intensywności ANC – redukcja hałasu była włączona na stałe. W Bose QC 35 II wprowadzono taką funkcję, ale nie domyślnie - konieczna była instalacja aplikacji Bose Connect i zmiana funkcji przycisku wybudzania asystenta głosowego.
Teraz się to zmienia. Natężenie redukcji hałasu możemy regulować trójstopniowo przyciskiem na puszce (0, 5, 10) lub 10-stopniowo wewnątrz aplikacji Bose Music.
Najwięcej czasu spędziłem mając słuchawki ustawione na 7 – dostatecznie wyciszały wtedy otoczenie, bym mógł o nim zapomnieć, ale przepuszczały dość sygnałów ze świata, by np. nie przejechał mnie trąbiący kierowca. Przy ustawieniu na 10 świat zewnętrzny znika. Dosłownie.
Piszę na klawiaturze mechanicznej – po założeniu Bose 700 na głowę z maksymalnie podkręconym ANC niemal w ogóle nie słyszałem skukotu klawiszy. Tym samym Bose znów staje się najlepszym wyborem dla pracowników korpo – te słuchawki wyciszą każdy open space.
Co niemniej istotne, zwiększenie natężenia ANC nie wpływa na jakość odtwarzanego dźwięku. Co prowadzi mnie do istotnej kwestii:
Jak grają słuchawki Bose Noise Cancelling Headphones 700?
Słowem: świetnie. Używając nieco więcej słów: nie tak dobrze, jak Sony WH-1000XM3, ale na tyle blisko, by stanowić dla nich realne zagrożenie.
Brzmienie jest ciepłe, zrównoważone we wszystkich pasmach i ewidentnie strojone tak, by trafiać w gust większości. Basu jest ani za dużo, ani za mało. Góry są śpiewne, ale nie suche. Środek wyraźnie zaakcentowany, ale nie dominuje. Tak naprawdę Bose 700 w każdym gatunku muzycznym brzmią dobrze.
Nie są też przesadnie wrażliwe na jakość pliku. Normalnie nazwałbym to wadą, ale w mainstreamowych słuchawkach, które większość będzie parować ze Spotify czy innym Apple Music, to akurat zaleta. Jeśli zdarzy się nam słuchać muzyki w streamingu w jakości niższej niż 320 kbps, Bose nie zaatakuje naszych uszu artefaktami i dziwnymi przebiciami, jak mają to w zwyczaju robić drogie słuchawki. Oczywiście nadal zalecam korzystanie z najwyższych ustawień jakości audio, ale nie jest to warunek krytyczny, by cieszyć się muzyką w satysfakcjonującej jakości.
Na co dzień Bose NC 700 spisują się (niemal) doskonale.
Po włączeniu miły głos informuje nas o stanie naładowania i podłączenia. Nie w procentach, czy „low-high”, ale mówiąc, ile dokładnie godzin zostało. Bose 700 wystarczają na maksymalnie 20 godzin pracy z włączonym ANC i mniej więcej tyle udało mi się z nich wyciągnąć w czasie testów.
Nie jest to wynik najlepszy w klasie, ale jest dostatecznie dobry, zwłaszcza że w razie potrzeby 15 minut ładowania portem USB-C wystarczy na 3,5 godziny dodatkowego czasu pracy. Pełne naładowanie zajmuje blisko 2,5 godziny.
Obsługa słuchawek również jest rewelacyjnie intuicyjna. Głośnością i odtwarzaniem sterujemy przy pomocy panelu dotykowego na prawej słuchawce. Parowanie Bluetooth, regulacja ANC i wybudzanie Asystenta Google odbywa się poprzez fizyczne przyciski na obudowie (które mogłyby mieć nieco wyraźniejszy skok, ale nie mam zamiaru się o to czepiać).
Bose 700 obsługują też mechanizm szybkiego parowania Android Fast Pair. Po włączeniu słuchawek wystarczy je tylko położyć obok telefonu, a ten wykryje słuchawki samoczynnie. Potem wystarczy dotknąć dymka powiadomień i voila, słuchawki sparowane.
Jedynym niedoskonałym aspektem życia z Bose 700 jest jakość ich połączenia z Windowsem 10, choć to bardziej wina Windowsa niż słuchawek.
Z jednym laptopem słuchawki działały bez zarzutu. Z drugim zaś najpierw nie chciały się połączyć wcale, a potem, gdy już się połączyły, grały nieakceptowalnie cicho. Potem przestały działać z tym pierwszym. Totalna loteria.
Najlepiej więc ograniczyć użycie Bose’ów 700 do smartfonów i komputerów Apple’a, gdzie takie dziwności nie występują. Microsoft w kwestii bezprzewodowego audio ma jeszcze sporo do nadrobienia.
Czy warto kupić słuchawki Bose 700? Oczywiście, że warto.
Uczciwie trzeba jednak powiedzieć, że mogłyby kosztować kilka stówek mniej, a że to Bose, to nie ma co liczyć na rychłe obniżki.
W chwili pisania tego tekstu Bose 700 kosztują 1800 zł. Aż 500 zł drożej, niż ich najgroźniejszy rywal – Sony WH-1000XM3 – i 300 zł więcej, niż lepiej grające i ciekawiej wyglądające słuchawki Bowers&Wilkins PX.
W końcu jednak mogę napisać, że produkt Bose’a wart jest dopłaty. Bose 700 są szalenie wygodne, świetnie wykonane, bardzo dobrze grają i odcinają nas od świata zewnętrznego najlepiej ze stawki.
W końcu można napisać, że Bose wrócił na szczyt. Zdecydowanie polecam.