Ceny prądu mogą pójść w górę. Podobno winny jest brak brexitu
Jak się ma brexit do cen prądu w Polsce? Okazuje się, że wpływ jest i to wcale nie mały. Precyzyjniej mówiąc, chodzi jednak nie tyle o wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, a raczej o to, że... do tej pory to nie nastąpiło.
Ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla biją historyczne rekordy. W piątek cena na rynku spotowym na Europejskiej Giełdzie Energii w Lipsku przebiła poziom 27 euro za tonę CO2. Jeszcze na początku roku sięgały one 22-23 euro – zauważył Parkiet.
Zdaniem ekspertów, cytowanych przez dziennik, szybko odbije się to na cenach prądu. Konsekwencje widać już teraz, bo rosną ceny energii elektrycznej na warszawskiej giełdzie. W dalszej perspektywie te podwyżki odczujemy wszyscy w swoich rachunkach.
Skąd taki nagły rajd cen uprawnień do emisji? Paweł Puchalski z Santander BM w rozmowie z Parkietem wskazuje na przeciągający się brexit. Jego zdaniem, rynek oczekiwał, że Wielka Brytania opuści szeregi wspólnoty i zacznie wyprzedawać prawa do emisji. Póki co tak się jednak nie stało. Rynek zareagował więc zwiększeniem popytu i, co za tym idzie, znacząco podniósł stawkę za tonę CO2.
Podatek ekologiczny odpowiada w naszym kraju za ok. 1/4 cen energii.
Co gorsza, w ostatnim czasie gwałtownie idzie w górę. Jeszcze na początku 2018 r. cena za emisję tony CO2 oscylowała w granicach 8 euro. Handel emisjami został wprowadzony przez UE, by zmusić państwa członkowskie do redukcji dwutlenku węgla. Do 2030 r. emisja ma zostać zmniejszona o co najmniej 40 proc.
Jednocześnie z roku na rok będzie też maleć liczba uprawnień do emisji o 2,2 proc. Dlatego bez zmian w miksie energetycznym państwa będą skazane na uiszczanie coraz większej daniny.
Jednak to, co od połowy ubiegłego roku dzieje się z cenami uprawnień można określić krótko: jazda bez trzymanki.
Stawka za tonę CO2 wzrosła do 25 euro, a polski prąd stał się jednym z najdroższych na Starym Kontynencie. W porównaniu z Czechami czy Niemcami hurtowa cena była o 20-30 zł większa.
Przeciętny Kowalski ostatecznie nie odczuł tego na własnej kieszeni tylko dlatego, że rząd zdecydował się na zamrożenie cen na poziomie z czerwca 2018 r. Wielu analityków wskazuje jednak, że to działanie na krótką metę. W dłuższej perspektywie nasz budżet tego nie wytrzyma.
Na kilka słów szczerości zdobył się np. Krzysztof Kilian, były prezes Polskiej Grupy Energetycznej. W rozmowie z portalem money.pl powiedział, że czasy ręcznego sterowania cenami odeszły w zapomnienie wraz z transformacją ustrojową, a takie działania dają rynkowi sygnał, że bardziej od bezpieczeństwa energetycznego interesuje nas bezpieczeństwo polityczne.
Kilian, nieco profetycznie, rzucił też, że owszem, w 2018 r. uniknęliśmy 30 proc. podwyżek, za to w 2019 albo 2020 r. czeka na wzrost o 100 proc. – Zamiatanie sprawy pod dywan nie rozwiąże problemu – alarmował.