REKLAMA

Zmiana planów. Europosłowie chcą przepchnąć ACTA 2 zanim ludzie wyjdą na ulice

Takiego scenariusza chyba nikt się nie spodziewał. Czekaliśmy na mobilizację europosłów, którzy chcieli zablokować ACTA 2 i protesty internautów na ulicach. I na jedno i na drugie czasu może już za chwilę nie być, bo Europejska Partia Ludowa stara się podobno o przeniesienie terminu głosowania.

Internauci zaplanowali protesty przeciw ACTA 2 na 23 marca. Europosłowie chcą jednak przepchnąć dyrektywę zanim ludzie wyjdą na ulice
REKLAMA
REKLAMA

Zamiast pod koniec marca, głosujmy na najbliższej sesji plenarnej (11-14 marca) – z taką propozycją według europosłanki Julii Redy miała wyjść Europejska Partia Ludowa. Z jej relacji wynika, że szef EPL Manfred Weber chce przedyskutować nowy harmonogram na czwartkowym posiedzeniu, w którym wezmą udział przedstawiciele wszystkich partii.

Musimy zrobić dużo hałasu, by zapobiec urzeczywistnieniu się tego planu – apeluje Reda.

Europosłanka sugeruje, że nagłe przeniesienie terminu głosowania nie jest przypadkowe. Na 23 marca zaplanowano bowiem ogólnoeuropejską akcję protestacyjną. Podjęcie ostatecznej decyzji już za kilka dni sprawi, że stanie się ona kompletnie bezcelowa – będzie już pozamiatane. - To bardzo niedemokratyczny ruch, który powinien zostać zatrzymany – kończy Reda.

Inna sprawa, że przeciwko dyrektywie jest również część samych europosłów. Z naszych informacji wynika, że w europarlamencie budowało się coś na wzór koalicji dot. poprawek do art. 13 lub wręcz do jego usunięcia. Chęć podpisania się pod poprawkami mieli wyrażać posłowie z różnych partii – do jej zgłoszenia wystarczyłoby 40 zainteresowanych. Przyspieszenie głosowania może jednak spowodować, że ta opcja stanie się nieaktualna.

W trakcie posiedzenia plenarnego możliwe są dwa scenariusze. Na posiedzeniu plenarnym większość może bowiem zdecydować o głosowaniu nad poprawkami. Jeżeli to się nie uda, odbędzie się głosowanie nad wprowadzeniem dyrektywy w obecnym brzmieniu.

Krytyka ACTA2

Nowa dyrektywa o prawie autorskim spotkała się z krytyką ze względu na artykuł 11 i 13. Ten pierwszy określany jest popularnie jako „podatek od linków” i ma wprowadzić wynagrodzenie za powoływanie się na materiały pochodzące od innych mediów. Coś co popiera wielu przedstawicieli tradycyjnych mediów, oznaczałoby jednocześnie potężne kłopoty np. dla dla agregatorów treści takich jak Google News czy Facebook.

Drugim punktem spornym jest artykuł 13. Ten z kolei ma zmusić właścicieli serwisów, portali czy platform internetowych do ponoszenia odpowiedzialności za treści tworzone przez klientów i czytelników. Wystarczy więc jeden łamiący prawo komentarz pod tekstem albo wideo, by ściągnąć na siebie kary finansowe. To trochę tak jakby właściciel księgarni odpowiadał za treść każdej książki, którą u siebie sprzedaje. W praktyce – rzecz nie do ogarnięcia.

Z oboma artykułami walczą zarówno maluczcy jak i wielkie korporacje. Swój sprzeciw wyraziła m.in. prezes YouTube'a Susan Wojcicki.

REKLAMA

W ostatnich dniach głos zabrał też wiceprezes Google Kent Walker, ostrzegając, że dyrektywa może zmusić YouTube do prewencyjnego usuwania treści. Ale te protesty już za chwilę mogą okazać się bez znaczenia.

* zdjęcie: Parlament Europejski 2018

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA