Ruszyła akcja wybielania Marka Zuckerberga. Wyborcza odkręciła prysznic, a WSJ polewa go mydłem
Mark Zuckerberg rozpoczął kolejną krucjatę w obronie swojej firmy. Na łamach „Gazety Wyborczej” możemy przeczytać obszerny artykuł podpisany nazwiskiem szefa Facebooka.
„Facebook według Zuckerberga” - taki tytuł nosi tekst opublikowany w „Gazecie Wyborczej”. Artykuł znajduje się za paywallem i mogą go przeczytać w całości subskrybenci opłacający prenumeratę. Ten sam tekst pojawił się również na łamach zagranicznych mediów, m.in. w dziale opinie „The Wall Street Journal”. Tam również skierowany jest do posiadaczy abonamentu.
Co ma do przekazania Mark Zuckerberg czytelnikom opiniotwórczych gazet?
Plan był dość prosty. Szef Facebooka uznał, że na początku nowego roku powinien wyjaśnić na czym polega biznesowa działalność Facebooka i symbolicznie zakończyć fatalny okres znaczony kolejnymi aferami. W artykule Zuckerberga nie znajdziemy jednak istotnych słów kluczy do interpretacji minionych wydarzeń. Nie pada w nim więc nazwa Cambridge Analytica, czyli firmy, która była symbolem i apogeum afer związanych z prywatnością w serwisie w 2018 r. To bardzo istotny szczegół, bo jednocześnie możemy przeczytać słowa, w których szef Facebooka zapewnia, że jego firma nie sprzedaje danych. Przywołajmy ten fragment wypowiedzi, bo jest znamienny:
W dalszej części tekstu dodaje, że jego przedsiębiorstwo przechowuje i wykorzystuje „określone informacje na potrzeby wyświetlania reklam” jednak uściśla, że nie jest to jedyny cel. Mają one przyczyniać się również do zapewnienia bezpieczeństwa platformy.
Paradoksalnie szef Facebooka mówi prawdę. Jego firma nie handluje danymi jako takimi. Firmy współpracujące z gigantem nie kupią ich w paczkach. Serwis pomaga przy użyciu tych danych dotrzeć reklamodawcom do odbiorców. Personalizuje reklamy dla bardzo precyzyjnych grup docelowych. Zuckerberg mówi wręcz:
Uzasadnia tym samym swój model biznesowy potrzebą rynku i to dwojaką: po stronie użytkowników i firm, które chcą dotrzeć do klientów.
To tylko jedna strona medalu i zarazem półprawda.
Facebook nie sprzedaje danych. Przez lata robił coś znacznie gorszego - umożliwiał partnerom praktycznie niekontrolowany dostęp do nich. Nazwa Cambridge Analytica nie jest wyłącznie symbolem zaniedbań czy nonszalancji Zuckerberga i wierchuszki amerykańskiego giganta, to dowód na to, że dane użytkowników przez lata traktowane były jak towar i są towarem.
Po wybuchu skandalu Facebook ogłosił czystki i zmiany w API, ale w kolejnych miesiącach ujawniano kolejne dowody na to, że kierownictwo firmy - wybaczcie kolokwializm - ma głęboko gdzieś prywatność, a dostęp do informacji na preferencyjnych warunkach oferowało 150 różnym firmom.
Każdy, kto posiada konto na Facebooku zapewne spotkał się z quizami, które pozwalają sprawdzić, jak będziemy wyglądać za 30 lat czy zobaczyć do jakiej księżniczki Disneya jesteśmy podobni. Wielu moich znajomych notorycznie korzysta z quizów stworzonych choćby przez platformę Nametests. To podmiot, który żyje ze zbierania danych i gromadzi je od 100 milionów użytkowników miesięcznie, jak podają autorzy wydanej niedawno książki „Strefy cyberwojny”.
Niech powyższy zrzut ekranu będzie symboliczną ripostą do słów Zuckerberga na temat danych użytkowników.
Zuckerberg niczym książę na białym koniu.
Tekst Zuckerberga w „Gazecie Wyborczej” zaczyna się od skoku w przeszłość, gdy w krajobrazie ówczesnego internetu było prawie wszystko oprócz ludzi. To ulubiony zabieg retoryczny szefa Facebooka. Uwielbia on szatki mesjasza, który stąpił do maluczkich po to tylko, by ich połączyć i uczynić szczęśliwymi. Celem firmy w tym obrazie nie jest zarabianie pieniędzy.
Dwa akapity wyżej przypomina zaś, że w tradycyjnym modelu płaci się za usługi, a Facebook działa inaczej, oferując darmową usługę. Darmowość to zresztą leitmotiv tekstu Zuckerberga.
Do kogo skierowany jest artykuł Zuckerberga?
Szef Facebooka nie zamierza dotrzeć ze swoim przesłaniem do zwykłych użytkowników. Większość z nich nie przeczyta artykułu za paywallem. Zamieszczony w mediach tekst to zagranie czysto PR-owe, skierowane do tzw. elit. Zuckerberg wyczuwa w powietrzu delikatną woń zmian, swoiste przedwiośnie, które w niedalekiej przyszłości przyniesie regulacje w zakresie działalności mediów społecznościowych. To niespełniony jeszcze koszmar amerykańskiej firmy. Nieprzypadkowo w tekście pojawia się fragment o tym, że platforma dostosowała się do wymagań Ogólnego rozporządzenia o ochronie danych, czyli RODO.
Artykuł, który możemy przeczytać w „Wyborczej” jest zgrabnie napisaną apologią, która nie wnosi niczego do dyskusji o przyszłości Facebooka. Każdy, kto śledzi wypowiedzi Zuckerberga potrafi w nim dostrzec stosowany od lat mechanizm, w którym znajdują się te same słowa klucze. Biorąc pod uwagę fakt, że zostały one już mocno zużyte, stały się niczym więcej niż tylko frazesami. I taki wymiar ma artykuł CEO największego serwisu społecznościowego świata.