REKLAMA

Nie uciekniemy od podwyżek prądu. Klienci indywidualni mogą zapłacić nawet 30 proc. więcej

Najpierw minister energii Krzysztof Tchórzewski bił się w pierś i obiecywał, że podwyżki cen energii dotyczą tylko hurtu. Indywidualni klienci nie mieli powodów do obaw. Potem stwierdził, że podwyżka jednak może być, ale symboliczna, nie większa niż 5 proc. Teraz wychodzi, że dla indywidualnych klientów prąd może być droższy nawet o 30 proc.

Prąd droższy o 30 proc. dla indywidualnych odbiorców
REKLAMA
REKLAMA

O tym, że dla podmiotów kupujących hurtowo energię elektryczną nadchodzą znacznie droższe czasy, było wiadomo od co najmniej paru miesięcy. Winna jest europejska reforma cen emisji dwutlenku węgla, która podskoczyła kilkukrotnie. Drugim czynnikiem jest cena węgla, która na światowych rynkach przebiła już poziom 100 dolarów. Eksperci zgodnie twierdzą, że w najbliższych latach trzeba bardziej przygotować się na dalsze podwyżki cen „czarnego złota”, a nie obniżki, bo staje się on towarem coraz mniej na świecie lubianym. A pech Polski polega na tym, że co najmniej 85 proc. gospodarki oparte jest właśnie na węglu. I nic nie wskazuje, by w najbliższej przyszłości miałoby się to zmienić.

Owszem, znowu słyszymy przebąkiwania o atomie. Ale to trochę jak z dobrym występem polskich kopaczy na Mundialu. Czekamy 4 lata i wierzymy, a potem znowu po 3 meczu wyłączamy telewizor. I tu jest podobnie. O atomie na razie Polacy bardzo lubią rozmawiać i na tym z grubsza kończą.

Z węglem za to mamy się bardzo dobrze, a ma być jeszcze lepiej. Nie tak dawno w świetle fleszy wszak zainaugurowano budowę nowej elektrowni węglowej.

To hurtowe ceny. Klienci indywidualni mieli spać spokojnie.

Jak wyszło, że Polska przed podwyżkami cen energii elektrycznej nigdzie nie umknie, ruszyła marketingowa taśma rządu. I słusznie podawała, że nie ma co obecnych włodarzy winić za taki a nie inny stan rzeczy. Jak już to po kolei wszystkich od 20 lat, którzy w różnej mierze udawali, że odnawialne źródła energii to fajna sprawa, ale nie w Polsce.

W drugim tempie rządowa taśma zaczęła nadawać, że indywidualni odbiorcy nie mają nawet cienia powodu do zmartwień. Ich ta podwyżka po prostu nie obejmie. Okazało się, że tym razem przekaz trochę skręcił na manowce, bo po paru tygodniach trzeba było zmienić melodię. Szef resortu energii posypał głowę popiołem i stwierdził, że indywidualni klienci jednak przed tą podwyżką prądu nie uciekną. Ale nie ma co przesadzać, bo ceny nie podskoczą wyżej niż 5 proc. O taką cenową ochronę Kowalskiego zadba samo państwo.

Chyba przydałoby się znacznie więcej popiołu.

Teraz wychodzi na to, że Krzysztof Tchórzewski, minister energii, za pierwszym razem wziął do dłoni zdecydowanie za mało popiołu. Jak informuje „Dziennik Gazeta Prawna” Urząd Regulacji Energetyki otrzymał cztery wnioski od sprzedawców prądu w sprawie zgody na nowe cenniki za energię na przyszły rok. I chyba znowu trzeba będzie zmieniać rządowy komunikat.

Przesłane do URE wnioski sugerują podwyżkę cen taryfy G - dla indywidualnych odbiorców. Analizując wyniki finansowe największych sprzedawców energii w kraju można było się tego spodziewać. Przy tym jak hurtowa cena energii w III kwartale 2019 r. była wyższa aż o 55 proc. niż rok wcześniej, a zysk netto największych mocno i tak spadł - wnioski o nowe taryfy nie są zaskoczeniem.

Prąd droższy o 30 proc.

O tym, że Kowalski w przyszłości będzie płacił więcej za prąd rządzącym musieli zdawać sobie sprawę znacznie wcześniej. Przecież nie na darmo w naszej rzeczywistości zaistniał Program Prąd+, o którym za wiele nie wiadomo, poza tym, że ma być realną pomocą rządu w walce z drogim prądem. Pieniądze na rzekome ulgi miałyby pochodzić ze sprzedaży praw do emisji CO2. I tyle, na razie więcej o Prąd+ się nie dowiemy.

Chociaż to się w najbliższym czasie może zmienić. Okazuje się bowiem, że wnioskowane podwyżki energii elektrycznej dla indywidualnego odbiorcy mogą oznaczać prąd droższy o 30 proc. Jeżeli tak się faktycznie stanie, to można przypuszczać, że dokładne i konkretne założenia Programu Prąd+ poznamy bardzo szybko. Przecież rządzący, w gorącym okresie wyborczym (w maju rywalizacja widzących się w Parlamencie Europejskim, a na jesień tych aspirujących do zasiadania w ławach polskiego parlamentu) nie mogą sobie pozwolić na zarzut robienia z gęby cholewy.

Podwyżki cen prądu w końcu nas dopadną. Może jednak nie od razu.

Od droższego prądu nie uciekniemy. Przedsiębiorstwa zaopatrujące się hurtowo już to wiedzą i stają na głowie chcąc zamknąć przyszłoroczny budżet. Indywidualne podwyżki także nas nie ominą, nawet jak bardzo się postaramy. Jest tylko jedna nadzieja: że głębiej do własnych portfeli będziemy musieli sięgnąć nieco później.

REKLAMA

Wnioski o wyższe ceny prądu nawet największych przedsiębiorstw o niczym jeszcze nie przesądzają. Decyzje podejmuje prezes URE. Ten zaś, zgodnie z przepisami, podległy jest służbowo przed premierem.

Szef polskiego rządu Mateusz Morawiecki może udawać, że na polityczny kalendarz nie zwraca uwagi, ale mu się to nie uda. Dla nikogo chyba za bardzo nie będzie tajemnicą, że w najbliższych miesiącach to dobre samopoczucie wyborcy jest rządowym priorytetem. Kowalski muszący płacić znacznie wyższe rachunki za prąd do tego wzorca ewidentnie nie pasuje. Można więc przypuszczać, że choć przed podwyżkami nie uciekniemy, dopadną nas one z opóźnieniem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA