Świat inwestuje w energię odnawialną, a w Polsce startuje budowa nowej elektrowni węglowej
Ponad 6 mld zł ma kosztować rozpoczęta właśnie budowa bloku 1000 MW w Elektrowni Ostrołęka. Ale znacznie droższe dla naszego kraju i dla nas wszystkich w perspektywie kilkunastu lat może okazać się uparte odwracanie się plecami od odnawialnych źródeł energii. Budowa nowej elektrowni węglowej jest tego potwierdzeniem.
Łatwo mówić o szukaniu alternatywy dla węgla mieszkając w dużych miastach, gdzie dywersyfikacja źródeł energii może ciągle jest utrudniona, ale jednak możliwa. Gorzej, gdy mieszka się na wsi, na wschodzie kraju, gdzie są tylko dwa wyjścia. Albo opalamy węglem, albo jest zimno. I właśnie, żeby na ścianie wschodniej zimno jednak nie było, budowany jest nowy blok węglowy w Elektrowni Ostrołęka.
Tylko, że to myślenie krótkowzroczne. Sięgające najdalej do naszej własnej kieszeni i własnej wygody. Niestety, na próżno szukać myślenia perspektywicznego. O ile jeszcze parę lat temu klimatolodzy bili na alarm, to teraz walą z całych sił czym tylko się da. Wg nich sprawa jest bardzo prosta. Albo do 2050 r. całkowicie pożegnamy węgiel, albo czekają nas naprawdę spore kłopoty.
Zaplanowana budowa nowej elektrowni węglowej.
Minister energii Krzysztof Tchórzewski mówiąc o inwestycji w Elektrowni Ostrołęka przekonuje, że dzięki temu państwo zapewnia bezpieczeństwo energetyczne na wschodzie kraju. Jednocześnie przyznaje, że to najpewniej ostatni blok węglowy w Polsce. Ale za to ma spełniać unijne normy, także te które zaczną obowiązywać od 2023 r.
Wykonawcami inwestycji jest konsorcjum GE Power i Alstom Power Systems. Oba podmioty otrzymały zaliczkę w kwocie 240 mln zł na wykonanie niezbędnych prac projektowych przed już samą inwestycją. Całość ma kosztować przeszło 6 mld zł. Budowa ma potrwać 5 lat i pracować ma przy niej 5 tys. osób - zapowiada minister Tchórzewski.
Węgiel zablokuje nas na dziesięciolecia.
Już teraz nasza gospodarka za bardzo uzależniona jest od węgla. Najlepszym przykładem są przewidywane podwyżki cen hurtowych prądu. Jednym z jej głównych powodów, na który polski rząd nie ma praktycznie żadnego wpływu, jest właśnie cena węgla na światowych rynkach. Ta, licząc rok do roku, poszybowała 11 proc. w górę i przekroczyła barierę 100 dolarów za tonę.
Wydawać się mogło, że jedynym rozsądnym wyjściem z sytuacji jest poszukiwanie alternatywnych źródeł i systematyczne odchodzenie od węgla. By ceny „czarnego diamentu” aż tak nie mogły determinować zjawisk gospodarczych w naszym kraju. Ale budowa nowej elektrowni węglowej temu zaprzecza. Rząd chce jeszcze bardziej iść w węgiel.
To może być dopiero początek podwyżek węgla. Dla ratowania Ziemi.
Ceny węgla na przestrzeni następnych 10 i więcej lat mogą stale rosnąć. Nie dlatego, że nagle pogorszą się warunki wydobycia. Bardziej z tego powodu, że ludzie, żeby ratować własną planetę, będą musieli od węgla się odwrócić. Naukowcy są zgodni: do 2030 r. musimy ograniczyć emisję CO2 o około 45 proc. z porównaniu z 2010 r. W 2050 r. ludzie do atmosfery powinni wydalać tyle samo dwutlenku węgla, ile go wychwytywać.
Także w ciągu najbliższych 12 lat powinniśmy obniżyć zużycie węgla. I to sporo, bo o 60 proc. A skoro na rynku ma być go mniej, to prawidła ekonomii jasno wskazują, że jest bardzo prawdopodobne, że będzie droższy niż teraz - jak jest go jeszcze sporo.
Ale Polska dumne chce iść z workiem węgla na plecach.
Jakby w opozycji tych światowych ustaleń stoi Polska. Na świecie udział węgla ma być w następnych latach mniejszy, ale u nas odwrotnie - będzie go więcej.
I trudno rozpoczęcie budowy węglowego bloku w Elektrowni Ostrołęka traktować inaczej, jak potwierdzenie tych słów. Bez dwóch zdań to ważna inwestycja. Bezpieczeństwo energetyczne, nowe miejsca pracy - trudno tego nie dostrzec. Ale równie łatwo dojrzeć, że reszta świata robi dokładnie odwrotnie. Na razie skutkiem tak sporego uzależnienia gospodarki od węgla będą podwyżki cen prądu. Ale później może być znacznie gorzej. Budowa nowej elektrowni węglowej takie ryzyko zwiększa.
Niebezpieczny, geopolityczny zakręt w stronę Rosji.
Teraz Polska w swojej strategii energetycznej jest konsekwentna. W ciągu paru miesięcy rząd ma przyjąć Politykę Ekologiczną Państwa 2030. Nie ma tam wzmianki o energii ze słońca i z wiatru.
Uparcie patrzymy w stronę węgla, ale coraz rzadziej tego naszego. A jest go też niestety coraz mniej. W pierwszej połowie 2018 r. kopalnie wydobyły niespełna 31,9 mln ton węgla, wobec prawie 32,8 mln ton do połowy 2017 roku (spadek o ponad 900 tys. ton). Trudno spodziewać się, żeby z końcem roku te dane nagle były optymistyczne. Zwłaszcza, że to trwający od jakiegoś czasu trend. O prawie 4,9 mln ton węgla mniej niż rok wcześniej wydobyły kopalnie w Polsce w 2017 r.
Niestety, w parze z coraz mniejszym wydobyciem rośnie import węgla. Na koniec 2018 r. ma osiągnąć w sumie 15 mln ton. Nie bez znaczenia, że coraz więcej sprowadzamy „czarnego złota” z Rosji. Obecnie to ponad 70 proc. całego importu. Uzależnienie energetyczne zaś od wschodniego sąsiada może mieć zdecydowanie poważniejsze skutki niż większe rachunki za prąd.