Arya to królowa, Sansę spalono, a Danny zostawia Jona. Reigns: Game of Thrones wywraca Westeros - recenzja
Reigns to popularna seria gier, którą swojego czasu nazwałem Tinderem dla królów i królowych. Teraz twórcy aplikacji łączą siły z HBO, czego owocem jest przezabawne i wciągające Reigns: Game of Thrones. Sądzicie, że jesteście lepszym materiałem na władcę niż Daenerys czy Cersei? Zaraz zobaczymy.
Skojarzenie z Tinderem wynika z podstawowej mechaniki Reigns. W tej grze nieustannie stajemy przed wyborami. Przesuwając palec w lewo podejmujemy decyzję A, natomiast przesuwając palec w prawo podejmujemy decyzję B. Zawsze trzeba się na coś zdecydować, a jedna opcja wyklucza drugą. Trochę jak na portalu do niezobowiązującego randkowania. Tyle tylko, że zamiast ładny/nieładny decydujemy o losach całego królestwa. Ściąć mu głowę czy nie ścinać? Zawrzeć sojusz czy kontynuować wojnę?
Nowa odsłona serii posiada licencję Gry o Tron. Reigns: Game of Thrones właśnie wylądowało w App Store.
Akcja Reigns: Game of Thrones rozgrywa się w niedalekiej przyszłości względem serialu. Wojna o tron dobiegła końca, z kolei korona wylądowała na głowie… Ha! To już zależy tylko od ciebie. W aplikacji wybieramy między kilkoma grywalnymi władcami i władczyniami. Reigns pozwala wskoczyć w skórę Cersei, Daenerys, Tyriona, Sansy, Jona czy Gendry’ego. Mamy tutaj wszystkich czołowych kandydatów do tronu.
Deweloperzy pofolgowali fantazji i na władczynię mianowali nawet Aryę. W grze zabójczyni morduje Cersei, a następnie przywdziewa jej maskę. Każdy król i każda królowa posiada nieco inną linię fabularną. Kręcą się wokół niej również inne postaci poboczne. Jaimie trwa przy swojej siostrze, karzeł doradza Zrodzonej z Burzy, a Sansa i Jon muszą współpracować na rzecz Północy.
Jednak nawet określony punkt wyjściowy nie jest dla producentów aplikacji przeszkodą, by fabułę postawić na głowie. Jon zdradzający Danny, biorący do łoża jedną z wojowniczek Sand i zawierający personalne przymierze z Dorne? W Reigns: Game of Thrones to nic niesamowitego. Humor i przewrotność losu wylewają się z tej aplikacji hektolitrami. Za to uwielbiam jej deweloperów.
Zginął, bo kochali go ludzie - w Reigns: Game of Thrones można umrzeć od wszystkiego.
Główny mechanizm rozgrywki pozostał ten sam. Gracz musi podejmować decyzje, zważając na cztery parametry określające jego rządy. Siła, pieniądze, wiara i popularność - dobry władca manewruje między minimalnymi oraz maksymalnymi wartościami tych sfer. Jeśli bowiem chociaż jedna z nich spadnie poniżej pewnego poziomu lub zostanie wyniesiona powyżej akceptowalnej wartości, króla czeka śmierć.
Spalenie. Powieszenie. Zamrożenie. Zasztyletowanie. Kąpiel w kwasie. W Westeros nie brakuje metod na skrócenie królewskiej kadencji. Nawet wielka popularność może przyczynić się do śmierci monarchy. Gdy ten postawi nogę poza murami zamku, zostanie stratowany przez tłum wiwatujący jego imię i rozrywający jego szaty. Dlatego drogą do przetrwania jest odpowiedni balans i lawirowanie między ośrodkami władzy. Co nie jest łatwe, gdy nie wiemy dokładnie jak na naszą decyzję zareaguje społeczeństwo. Dlatego najpierw budujemy sept, a potem stawiamy burdel. Musi być równowaga.
Reigns: Game of Thrones - co nowego?
Pierwszą rzucającą się w oczy nowością jest oczywiście oficjalna licencja HBO. Dzięki niej uproszczone, symboliczne portrety postaci wyglądają podobnie do serialowych bohaterów. Pomimo prostej, statycznej grafiki bez problemu poznacie Melisandre, Jona czy Tyriona. Co jeszcze lepsze, w tle cały czas przygrywa przepiękna muzyka Ramina Djawadi. Jest tutaj zarówno melancholijne Light of the Seven, jak również epickie The Winds of Winter. Cudownie jest sobie odświeżyć te kawałki.
Do gry wprowadzono również więcej elementów sekwencyjnych. To wyzwania składające się z kilku plansz, które powodzą się wtedy, gdy dokonamy w większości poprawnych wyborów. W ten sposób wygrywamy bitwy, dominujemy w karczemnych bójkach, a także dostajemy co chcemy przy stole negocjacyjnym. Jest z kolei co negocjować. Za pomocą kilku pociągnięć palca zawrzemy pokój z Lannisterami albo wypowiemy wojnę śmierdzącym Greyjoyom.
Ułatwieniem względem poprzednich Reigns są zdobywane przedmioty, teraz permanentnie przypisywane do postaci. We wcześniejszych odsłonach zdobyte artefakty znikały wraz ze śmiercią monarchy. Jest więc łatwiej, ale na szczęście nie gorzej. Kart pytań dostaliśmy naprawdę wiele, a raz na kilka podejść zdobywamy dostęp do nowych postaci pobocznych. Co za tym idzie, nowych wyzwań oraz odnóg fabularnych. Mniam.
Spodziewałem się, że tinderowe Game of Thrones okrutnie mnie wynudzi.
Po świetnych Reigns oraz Reigns: Her Majesty czułem pewien przesyt serią. Miałem wrażenie, że odsłona na licencji HBO pojawia się zbyt szybko, a ja będę miał dosyć po kilkunastu ruchach palcem. Tak nie jest. Moje włosy poetycko rozwiewa wiatr, gdy razem z Daenerys płyniemy w kierunku Muru, a przygrywa nam epicka muzyka z serialu. Szykuje się wielka bitwa z Innymi, od której zależą losy mojego królestwa. Nie było mowy o takich stawkach w poprzednich odsłonach.
Jasne, poprzednie Reigns również było wypchane wojnami i konfliktami. Wrogowie nie byli jednak tak sprecyzowani, tak ciekawi i tak charakterystyczni. Ot, jakieś królestwo na wschodzie, na zachodzie, albo sabat czarownic. W Reigns: Game of Thrones jest inaczej. Idąc na wojnę z Dorne, Lannisterami czy Innymi otoczka staje się ciekawsza. Oczywiście to tylko i wyłącznie kosmetyka. Tani blichtr, za którym nie ma dodatkowej głębi. Mimo tego działa.
Reigns: Game of Thrones kosztuje prawie 19 złotych. To dosyć wysoka stawka jak na grę mobilną, ale tym razem cena jest się w stanie obronić. Humor, oficjalna licencja, brak mikro-transakcji, masa kart, wiele grywalnych postaci - bardzo mi się podoba, jak rozwinęła się ta seria. Już pierwsze Reigns zachwyciło mnie swoim pomysłem, ale nie posiadam się z radości, że ten niezależny projekt urósł do takich rozmiarów.
A teraz musicie mi wybaczyć, ale mam Harrenhal do odbicia.