Internet zaczyna dzielić się na ten dla dorosłych i ten dla dzieci. Nie wszystko w tej krainie jest różowe
Jest wiele aplikacji przeznaczonych tylko dla najmłodszych (i sporo tylko dla dorosłych), a giganci technologiczni tworzą dziecięce mutacje swoich flagowych produktów.
Do katastrofy nie potrzeba wiele. Chwila nieuwagi, kilka pochopnie klikniętych linków i lądujemy w mrocznych zakamarkach internetu. Wystarczy po obejrzeniu jakiegoś pozornie niewinnego filmu na YouTubie iść ścieżką sugerowanych treści lub nieopatrznie zostawić włączone samoodtwarzanie. Po kilku godzinach łapiemy się na tym, że z perwersyjnym zafascynowaniem oglądamy, jak mężczyzna w masce Żwirka smaga szparagami damę przebraną za roznegliżowaną wersję Muchomorka. Biorąc pod uwagę obrazy i emocje, które na samą tę myśl pojawiają się w waszej głowie, zastanówcie się, czy chcielibyście narazić na taki obraz dzieciaki. Ja też nie.
Od aplikacji dla dzieci do alternatywnej sieci.
Aplikacje specjalnie dla dzieci powstają od dawna. Sama koncepcja jest przecież stara i skopiowana z tradycyjnych mediów — specjalnie dla najmłodszych robi się gry, książki, filmy. Nie trzeba było długo czekać, żeby wraz z rozwojem internetu i dostaniem się urządzeń mobilnych w pulchne rączki najmłodszych, także w wirtualnej rzeczywistości zaczęły powstawać aplikacje zaprojektowane specjalnie dla nich.
Nieco dłużej zajęło największym graczom połapanie się, że dziecięce wersje dorosłych aplikacji to niezły pomysł. W końcu na papierze to brzmi świetnie. Kto nie chciałby się pochwalić tym, że tworzy małe rezerwaty spokoju i kolorowego dzieciństwa, które mają uchronić najmłodszych przed szparagowymi dewiantami?
Nie wszystko w tej krainie szczęśliwości jest jednak tak różowe. Elsagate, czyli nie ma idealnej moderacji.
Mimo pięknych deklaracji, które przemawiały za powstaniem YouTube Kids i Messenger Kids, żadna z aplikacji nie była w stanie uchronić się przed krytyką.
Większość z nas zgodzi się, że dzieci nie powinny mieć nieograniczonego dostępu do sieci, a między nimi i dziwacznymi treściami powinny stać możliwie najbardziej zaawansowane filtry uczące się, co jest, a co nie jest odpowiednie dla milusińskich. Na polu moderacji treści największą wpadkę zaliczył YouTube Kids. Dziwaczne i odrażające filmy krążyły zarówno po dorosłym YouTubie, jak i po YouTube Kids od co najmniej 2016 r. (prawdopodobnie od 2014 r., bo taka data założenia widnieje na najstarszych kanałach publikujących ten rodzaj dziwacznych filmów). Filmy, które sprawiają, że fantazja ze Żwirkiem i Muchomorką wydaje się niewinną igraszką weganki-pensjonarki, były ukrywane za tytułami sugerującymi treści przeznaczone dla dzieci.
Na szczęście można się obecnie skutecznie chronić przed takimi niespodziankami. Aplikacja umożliwia rodzicowi wybranie w ustawieniach swojego poziomu paranoi. Poziom podstawowy — można zablokować dziecku możliwość wyszukiwania filmów. To co zostanie w aplikacji, to treści wybrane przez zespół moderatorów. Poziom drugi — można pozwolić dziecku na korzystanie tylko z kanałów zatwierdzonych przez moderację YouTube Kids i wybranych przez rodzica partnerów aplikacji. Poziom trzeci — i to jest wersja dla super ostrożnych- można własnoręcznie wybrać pojedyncze filmy, które dziecko będzie mogło zobaczyć w aplikacji. Bonusowe punkty zdobywa się, wybierając dwa lub trzy nudne filmy. Dziecko się szybko nudzi i z własnej woli odkłada tablet.
Reklamy dla dzieci, czyli może lepiej zapłacić.
Kierowanie reklam do dzieci to cios poniżej pasa. Małe dziecko nie rozumie, że nie ogląda właśnie ciągiem trzech bajek, ale dwie bajki i reklamę. Że ten filmik, w którym dzieci bawią się nowym plastikowym Batmanem, to nie jest jakiś dziwny film edukacyjny. Po protestach organizacji pozarządowych w Stanach Zjednoczonych YouTube Kids wprowadziło dłuższe przerwy między reklamą a filmem. Nie wiem, czy to dostatecznie duża zmiana, która nagle sprawi, że kilkulatek zrozumie, czym jest reklama i że nie można jej ufać, ale na nic lepszego pewnie nie mamy co liczyć.
Problem z reklamami polegają na tym, że z jednej strony nikt nie chce ich oglądać, z drugiej nie w smak nam płacić za subskrypcje, żeby ich się pozbyć. Treści nie powstają za darmo, stworzenie czegoś dobrej jakości wymaga zaangażowania specjalistów i zdobycia odpowiedniego sprzętu. W dorosłych serwisach często, jeśli nie wykupujemy subskrypcji, za wysokiej jakości treści płacimy nie złotówkami, ale swoimi czasem. W wypadku dzieci za treści płacimy ich czasem (i nerwami w wypadku efektu ubocznego reklamy w postaci zintensyfikowanego „no ale weź kup mi to” przy okazji najbliższego wypadu do sklepu).
Żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawy, trzeba pamiętać, że rynek reklam skierowanych do dzieci to w ogóle śliski temat. Przykładem niech będzie firma, której Komisja Etyki Reklamy nakazała zmianę hasła w reklamie. „Wyjątkowe lalki dla wyjątkowych dziewczynek” zostało uznane za potencjalnie szkodliwe. Sugerowało, że dziewczynka bez lalki za ponad 100 zł nie jest już wyjątkowa. Dla dorosłego takie wnioskowanie brzmi absurdalnie, ale nasze głowy nauczyły się już filtrować przekaz reklamowy i traktować go z pewnym dystansem.
Wychowanie do życia w świecie Facebooka.
Jeszcze inni sugerują, że wersje dla dzieci, mimo że stoją za nimi piękne hasła, służą przede wszystkim do tego, żeby już najmłodszych widzów oswajać z marką i wciągać szybko pod swoje skrzydła. Taki krytycyzm skierowany był głównie w stronę Facebooka, gdy ten otworzył swoje Messenger Kids. Protestujący argumentowali, że nie powinno być odpowiednika Facebooka dla dzieci poniżej 13. roku życia, bo takie dzieci nie powinny w ogóle korzystać z mediów społecznościowych. Firma rozkłada ręce, mówiąc, że pewnie, to świetne założenie, ale takie, które nie ma zupełnie pokrycia z rzeczywistością. Dzieci na Facebooku są i jeśli nie będą miały alternatywy, to się nie zmieni.
W teorii i YouTube i Facebook mają dolny limit wiekowy, od którego można założyć u nich konto. W praktyce dzieci w wieku zdecydowanie poniżej limitów bez problemu logują się do serwisów. Nie tak dawno pisaliśmy, że moderatorzy Facebooka mieli przykazane, żeby nie zwracać uwagi na konta dzieci, chyba że ktoś je oficjalnie zgłosi. W takim wypadku dopiero moderatorzy mieli zdejmować klapki z oczu. Dopiero wtedy bowiem możnaby pociągnąć do odpowiedzialności platformę, której z ręki wypadł argument, że o wieku dziecka nie wiedziała.
Może to banalne, ale koniec końców wszystko zależy od rodziców.
Aplikacji dla dzieci nie należy się bać, ale warto sobie zdawać sprawę, że mogą nieść ze sobą różnego rodzaju zagrożenia. I choć nieograniczony dostęp do internetu jest z pewnością jeszcze niebezpieczniejszy, to warto przemyśleć kilka kwestii przed zainstalowaniem konkretnego rozwiązania na tablecie, z którego korzystają milusińscy.