Mówią, że to największe targi elektroniki i gadżetów. Byłem tam i dla mnie to wielka wystawa elektrośmieci
Elektronika, którą tak uwielbiamy, w końcu nas zabije. I nie mówię tu wcale o buncie robotów rodem z Matrixa.
Kto był kiedykolwiek na IFA w Berlinie, ten wie, że jest tam strefa kilku hal, z której nie sposób się wydostać, jeśli nie obejdziemy jej całej. Co roku myślę, że wystawcy, którzy się tam rozstawiają, nie są wybrani przypadkowo – gdyby nie to, że ze strefy nie ma wyjścia, nikt o zdrowych zmysłach nie zaszczyciłby przedstawianych tam produktów spojrzeniem.
Targi IFA to przede wszystkim sprzęt AGD. Nie smartfony i komputery (choć ich też nie brakuje), ale właśnie akcesoria gospodarstwa domowego, produkty mniej lub bardziej „smart”. Liczba prezentowanych w Berlinie lodówek, pralek i odkurzaczy jest przerażająca.
Tym bardziej, że znakomita większość z nich to po prostu śmieci.
Kojarzycie ikoniczne lodówki marki SMEG, które w swojej kuchni posiada każda szanująca się intagramerka? Albo futurystyczne odkurzacze Dysona, przypominające bardziej miotacz laserowy z przyszłości niż narzędzie do sprzątania? Albo charakterystyczny design frontów kuchenek Amica?
Znajdziecie je wszystkie na IFA. W dziesiątkach, jeśli nie setkach wariacji. Tyle że na żadnym z produktów nie znajdziecie napisu SMEG, Dyson czy Amica, lecz nazwy, których nawet nie potrafię wymówić. I wcale nie są to zawsze producenci z Azji. W tym roku, gdzie nie spojrzeć, swoje własne klony prezentowały firmy z Europy a nawet ze Stanów Zjednoczonych.
Tę samą sytuację obserwujemy co roku w Barcelonie na MWC 2018. Tyle że ze smartfonami.
Kiedy byliśmy w tym roku z redakcją na Mobile World Congress, śmialiśmy się, że moglibyśmy zagrać w grę „ile klonów iPhone’a X znajdziesz”. Oprócz znanych marek, które w oczywisty sposób inspirowały się smartfonem Apple’a, w zakamarkach targowych hal można było znaleźć dziesiątki bezczelnych kopii iPhone’a, autorstwa firemek, o których nikt nigdy nie słyszał. I nie powinien usłyszeć.
Na IFA zresztą również klonów nie brakowało. Na własne stoisko na takich targach stać rosnącą liczbę małych producentów, więc każdy chce się pokazać, a przy okazji podłapać nowe kontakty biznesowe. Dlatego także w Berlinie nie brakowało ordynarnych kopii iPhone’ów, tyle że z zainstalowanym Androidem i nakładką firmy „krzak”.
I gdy tak przemierzałem targowe hale, chciało mi się wyć. Bo każdy z tych produktów trafi prędzej czy później (a raczej prędzej) na śmietnik. A nie powinien w ogóle powstać!
IFA to Wielka wystawa elektrośmieci
Targi takie jak IFA czy MWC pokazują, jak niski jest próg wejścia do świata technologii czy AGD. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego od lat nie zobaczyliśmy na rynku nowego, znaczącego producenta samochodów? Wyjąwszy Teslę, w ciągu ostatnich 15 lat zachodowi nie przybyła ani jedna marka, produkująca auta na masową skalę. Ani jedna. Wiecie dlaczego? Bo próg wejścia do tego świata jest ogromny, zarówno od strony kosztów produkcji, jak i pokrycia rynkowego. O przebiciu się przez konkurencję nie wspominając.
A jeśli już pojawia się nowy gracz, taki jak np. Tesla, to aby zaistnieć w tej branży musi się naprawdę czymś wyróżniać. Tesla się wyróżnia. Oprócz kapitału Elona Muska ma też świetne produkty i nową wizję świata. Dlatego znalazło się dla niej miejsce na rynku.
W przypadku smartfonów czy innej elektroniki jest zupełnie inaczej. Chcesz założyć firmę produkującą smartfony? Proszę bardzo – wystarczy jedna wizyta w Chinach. Wybierasz spośród schematów dostępnych w fabryce, naklejasz własne logo na gotowy projekt i voila: smartfon trafia do produkcji. Wystarczy odrobina kapitału początkowego, by zacząć produkować własne klony znanych urządzeń.
Januszy biznesu, którzy to wykorzystują, nie brakuje. I tym sposobem świat jest wprost zalewany przez bezwartościowe, niewyróżniające się niczym kopie i nowe marki, które niczego istotnego do świata technologii nie wnoszą.
Może nie oponowałbym tak mocno, gdyby nowopowstające marki rzeczywiście zmieniały tę branżę na lepsze. Nie powiem złego słowa na Essential Phone. Na OnePlusa. Nawet na Pocophone’a nic złego nie powiem. Bo każda z tych marek coś zmieniła. Będę jednak pomstował do upadłego na te dziesiątki, setki elektrośmieci wystawionych na IFA czy MWC, bo żaden z nich nie powinien powstać. Bo jedynym celem ich powstania było to, żeby jakiś pseudo-biznesmen mógł nabić sobie kieszeń.
Elektronika w końcu nas zabije.
Mateusz Nowak pisał ostatnio o tym, że trzyletnie smartfony z Androidem to trupy. I ma rację – smartfonów z Androidem powstaje tak wiele, a do tego tak szybko tracą wsparcie producenta, że po krótkim czasie nadają się tylko na śmietnik.
A teraz pomyślmy, jak szybko na śmietnik trafią te wszystkie podrobione lodówki, produkowane bez większego przykładania się do trwałości. Jak szybko na śmietnik trafi smartfon losowej firmy, która nie zadała sobie ani odrobiny trudu, by zapewnić użytkownikom dobre doświadczenie z użytkowania.
Góra elektrośmieci już dziś jest ogromna. Według statystyk sprzed kilku lat, w przeciętnym polskim domu co roku przybywa 40 kg elektroniki, a ledwie połowa tej wartości zostanie poddana recyclingowi. Sterty bezużytecznych gadżetów wysyłane są kontenerami do uboższych krajów, bo taniej jest zapakować śmieci na statek niż zadbać o ich poprawną utylizację.
A przecież to tylko wierzchołek góry lodowej! Wiecie, ile potrzeba wody do produkcji jednego telefonu? Szacuje się, że około 900-1000 litrów. Powtórzę: 900-1000 litrów wody jest niezbędne do stworzenia JEDNEGO telefonu.
Dla skali – dziennie wypijam około 3 litry wody. Drogą prostej matematyki możemy przeliczyć, że produkcja JEDNEGO telefonu pochłania tyle wody, ile wypijam w rok. A na IFA nie było jednego telefonu. Były ich tysiące. Do sprzedaży trafiają ich setki tysięcy, nierzadko miliony. To miliony litrów wody wykorzystywane każdego dnia do produkcji sprzętów, które po dwóch-trzech latach wylądują na wysypisku. A z roku na rok jest ich coraz więcej.
I już nawet nie wspominam o wątpliwej jakości warunkach pracy w fabrykach, gdzie wytwarza się te chińskie wynalazki (choć tutaj najwięksi producenci również mają swoje za uszami). Nie myślę nawet o katorżniczych warunkach wydobycia surowców niezbędnych do ich produkcji. Całościowo tworzy się nam jednak przerażający obrazek, dodatkowo pogarszany przez te wszystkie sprzęty bez wartości, stworzone bez pomysłu, kopiujące cudze rozwiązania. Powstające tylko po to, by powstać.
Jeśli ktoś nie zatrzyma tej spirali szaleństwa, to utoniemy w tym zalewie tanich, nie tylko chińskich podróbek, których istnienia nie da się w żaden sposób usprawiedliwić. A sądząc po tym, co oglądamy na targach technologicznych, z roku na rok jest coraz gorzej.