REKLAMA

Rakieta w Fortnite stworzyła wyrwę w niebie i przypomniała, dlaczego PUBG przegrywa wyścig popularności

Jednorazowe wydarzenie w Fortnite obudziło wiele emocji.

Rakieta w Fortnite stworzyła tajemniczą wyrwę w niebie
REKLAMA
REKLAMA

Epic Games wiedzą, jak podtrzymywać zainteresowanie swoim hiciorem. Oprócz rozgrywki, która codziennie przyciąga miliony graczy, Fortnite coraz częściej zwraca uwagę swoim światem.

Ostatnio społeczność podekscytowały znaki zwiastujące jakieś wydarzenie. A to telewizory w świecie gry odliczały do czegoś czas, a to syrena włączała się w okolicy lokalnej rakiety. Spekulacje wskazywały, że w sobotę zostanie ona wystrzelona w kosmos. Różnica między innymi wydarzeniami - jak np. kometą spadającą na koniec czwartego sezonu rozgrywek - była jednak taka, że to wydarzenie miało wydarzyć się raz, w konkretnym momencie. Jeśli więc kogoś nie było w grze w sobotę o 19:30, pozostają mu jedynie liczne relacje umieszczone przez świadków na YouTube'ie.

A jest co oglądać - gracze przestali ze sobą walczyć, by podziwiać spektakl, w którym rakieta rzeczywiście została wystrzelona w kosmos.

Spektakl ten nie skończył się jednak na smudze dymu i zniknięciu obiektu w przestrzeni kosmicznej. Rakieta wyskoczyła nagle z jakiegoś portalu i zdawała się lecieć wprost ku jednemu z miasteczek. Potem zniknęła w kolejnym portalu, pojawiła się jeszcze w innym. Gracze przez jakąś minutę obserwowali, jak obiekt szalał nad mapą, aż wreszcie znowu wzleciał ku niebu, otwierając tam finałową wyrwę.

O ile całe przedstawienie rzeczywiście było jednorazowe i tym samym unikatowe, o tyle wyrwa jest teraz widoczna w każdym meczu. Nie wiadomo jeszcze, co zwiastuje, choć internet zapełnia się spekulacjami. Jedna mówi o tym, że szczelina zaburzy czas i następny sezon skupi się na motywach rodem ze starożytności lub średniowiecza. Jednym z tropów miał być tweet Donalda Mustarda z Epic Games - Be excellent to each other (w wolnym tłumaczeniu: bądźcie dla siebie doskonali) - który był cytatem z serialu "Bill i Ted" opowiadającym o podróżach w czasie. Mustard prostuje jednak, że miał tylko na myśli, by gracze nie zabijali się w trakcie wydarzenia.

Inna teoria zakłada, że z wyrwy, klasycznie dla popkultury, wyjdzie coś brzydkiego i groźnego. Na przykład potwór o nazwie Lewiatan, który przewijał się już w różnych doniesieniach odnośnie piątego sezonu. Monstrum miałoby zamienić część mapy w pustynię i wprowadzić nowy tryb rozgrywki.

Co by się nie stało, jedno jest pewne - Epic Games wyreżyserowało coś wyjątkowego. Dzięki temu, że rakieta startowała tylko raz, udało się stworzyć doświadczenie, którego rzadko doświadcza się w grach. Każdego bossa można powtarzać, każdą cutscenkę odpalić jeszcze raz. Tutaj jeśli kogoś nie było przy starcie, to przegapił ten lot, i koniec. Wyrwa w niebie przypomina o tym podczas każdego meczu, jednocześnie rozpalając wyobraźnię w kwestii przyszłości fikcyjnego świata.

Dzięki temu twórcy osiągają jeszcze jedną rzecz - intrygują swoją z pozoru statyczną grą. Świat Fortnite ulega ciągłym transformacjom, i robi to w ciekawym, fabularnym stylu. Nie dostajemy po prostu kolejnego patcha, który bez wyjaśnień zmienia mapę. Tutaj widzimy meteor zmieniający na stałe krajobraz czy rakietę zwiastującą nowości. Uniwersum żyje, fascynuje tajemnicami i sprawia, że nawet taki laik jak niżej podpisany jeszcze skuteczniej przyciągany jest do gry. A to już kolejna rzecz, której brakuje PlayerUnknown's Battlegrounds, przegrywającemu wyścig popularności battle royale.

Start rakiety był wyjątkowy z jeszcze dwóch innych powodów. Po pierwsze: gra nie wybuchła.

 class="wp-image-761809"

Biorąc pod uwagę, że Fortnite to aktualnie najpopularniejszy tytuł na świecie, godne podziwu jest, że serwery nie padły, gdy wszyscy logowali się na start rakiety. Jest to w pewien sposób popis stabilności zabawy tworzonej przez Epic Games.

Po drugie: w trakcie samego wydarzenia gracze w większości przestali walczyć. Wszyscy raczej podziwiali lot rakiety, sycąc się wyjątkowością tego momentu. A to znamienne w grze, która polega na tym, by wszyscy się pozabijali.

Pacyfizm nie był jednak w każdym sercu. W czasie gdy podczas jednego z meczu parędziesiąt graczy budowało wielką rampę, by jak najlepiej widzieć lot rakiety, gracz o nicku Elemental Ray, postanowił zniszczyć podstawy tej budowli i tym samym zabić jednocześnie 48 przeciwników. Ray pobił dzięki temu światowy rekord i na tablicy fragów w trybie Solo figuruje na pierwszym miejscu, czym budzi protesty społeczności. Gracze uważają, że to niesprawiedliwe, że ktoś, kto nie jest nawet świetnym graczem, zajmuje teraz taką pozycję.

A jak na moje w stu procentach na nią zasłużył - Fortnite to gra o przetrwaniu, w której wszystkie chwyty są dozwolone. Ray postanowił wykorzystać nagłą "przytulaśność" społeczności i po prostu robił swoje.

Trudno o zagrywkę, która byłaby bardziej w duchu battle royale.

REKLAMA

Sami popatrzcie - jakieś półtorej minuty wydarzenia, a ile emocji po. Epic Games wie, co robi. W efekcie Fortnite ugruntowuje swoją pozycję najmodniejszej gry ostatnich miesięcy. Sam lecę popatrzeć na wyrwę w niebie, bo ona przecież też nie będzie tam wiecznie. Coś w końcu z niej wylezie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA