Bezprzewodowa ładowarka przerosła Apple. AirPower ma już blisko rok opóźnienia
O bezprzewodowej ładowarce Apple’a słuch zaginął na długie miesiące. Debiutu zapowiedzianego w ubiegłym roku AirPower spodziewać możemy się dopiero na jesieni razem z nowymi iPhone’ami. To kolejny produkt z Cupertino, który powstaje w bólach.
Apple w zeszłym roku zdecydował się wreszcie na wsparcie technologii Qi w swoich telefonach. Oczywiście trzeba zdawać sobie sprawę, że konkurencja bezprzewodowe ładowanie wprowadziła już lata temu, a w dodatku oferuje teraz szybsze uzupełnianie ogniw zasilających prądem od Apple’a. No ale i tak użytkownicy iPhone’ów mieli powody do zadowolenia.
Podobnie jak w przypadku Apple Pay w Polsce, rezydenci rezerwatu z całego świata odkryli po premierze ubiegłorocznych iPhone’ów, jak wygodne są rozwiązania oferowane w smartfonach z Androidem. Z kolei firmy, które przez lata nieśmiało podchodziły do kwestii bezprzewodowego ładowania, znów zainteresowały się żywo tym tematem. Tylko brakuje nadal jednego elementu układanki.
AirPower - ktokolwiek widział, ktokolwiek wie.
Osobom, które chciałyby z bezprzewodowego ładowania skorzystać już w zeszłym roku - najpierw w standardzie 5 W, poprawionym do 7,5 W dzięki aktualizacji (co i tak wypada gorzej od 10 W spotykanego w Androidach, dodajmy) - sugerowano zakup akcesoriów od partnerów takich jak Belkin i Mophie. Wraz z nowymi telefonami Apple zapowiedział jednak ładowarkę bezprzewodową własnej produkcji.
Apple nie zdradził jednak dokładnej daty premiery AirPower. Oznajmiono, że trafi do sprzedaży w 2018 r. Niezbyt to dziwi w kontekście przesunięcia premier AirPods i HomePoda - producent chciał uniknąć kolejnej wpadki. Można było jednak oczekiwać, że skoro AirPower było prezentowane z iPhone’ami rok temu, to trafi do sklepów przed premierą ich następców.
A na to się nie zanosi.
Po prezentacji we wrześniu 2017 r. o AirPower nie padły żadne słowa. Przedstawiciele firmy nabrali wody w usta i nie zająknęła się na temat ładowarki nawet na chwilę podczas keynote otwierającego konferencję WWDC 2018. Co prawda zapowiedziany wcześniej termin jeszcze nie minął, ale i tak wywołało to niepokój fanów.
Wedle najnowszych informacji podanych przez Bloomberga, ładowarka Apple’a trafi do sklepów dopiero we wrześniu 2018 r. W tym samym terminie spodziewamy się premiery nowych iPhone’ów. Pierwotnie miała pojawić się rzekomo wcześniej, ale pojawiły się problemy techniczne, które trzeba było rozwiązać.
Nie dziwię się jednak opóźnieniom, bo Apple bohatersko rozwiązuje problemy nieznane innym producentom.
Wszystkiemu jest winny Apple Watch. Zegarek firmy z Cupertino od samego początku ładowany był za pomocą magnetycznej ładowarki, a nie poprzez wpinanie kabla w obudowę. Kilka lat temu Apple nie zdecydował się jednak na otwarty standard Qi, tylko autorskie rozwiązanie i teraz musi ten problem obejść.
AirPower, by bezprzewodowo ładować Apple Watche, iPhone’y oraz zapowiedziane w zeszłym roku nowe etui do słuchawek AirPods jednocześnie, musi wspierać różne standardy. Podobno właśnie to okazało się sporym wyzwaniem dla inżynierów, którzy od roku kombinują, jak zrealizować ten ambitny plan.
Nadal jednak wierzę w to, że na AirPower warto czekać.
Bezprzewodowa ładowarka Apple’a ma być bardziej zaawansowana niż produkty konkurencji. AirPower ma mieć własny chip z podwersją iOS-a, który będzie zarządzał przepływem energii pomiędzy akcesorium a trzema typami urządzeń. Do tego ładowanie ma być możliwe po odłożeniu sprzętów w dowolnym miejscu na macie.
AirPods też trafiły do sprzedaży z opóźnieniem, a okazały się jednym z najfajniejszych gadżetów ostatnich lat. AirPower ma podobny potencjał i planuję zakup, nawet jeśli AirPower będzie kosztować 999 zł. Nie zdziwię się natomiast jeśli Apple wróci teraz do strategii ogłaszania produktów dopiero na moment przed wprowadzeniem ich do sprzedaży.
Nie zdziwię się również, jeśli bezprzewodowe ładowanie zastąpi w przyszłości - może nawet w tym roku - całkowicie kable Lightning, a USB-C do iPhone’a nigdy nie trafi. Brzmi niedorzecznie? Jeszcze kilka lat temu tak samo niedorzecznie brzmiał pomysł, by pozbyć się z telefonu portu mini jack.