Walka Rosji z Telegramem utwierdza mnie w przekonaniu, że wybrałem właściwy komunikator
Właśnie zaczął się nowy rozdział konfliktu Rosja - Telegram. Paweł Durow, twórca aplikacji, na pewno nie śpi zbyt dobrze z tego powodu.
Ja z kolei jeszcze bardziej utwierdziłem się w przekonaniu, że ten komunikator rzeczywiście ceni sobie prywatność jego użytkowników.
Telegram kontra Rosja: kolejna runda.
Najnowszy pomysł władz rosyjskich wygląda mniej więcej tak: Roskomnadzor (urząd do spraw nadzoru telekomów, masowej komunikacji i technologii informacyjnych) stwierdził, że Telegram operuje wbrew rosyjskim przepisom i czym prędzej musi to zmienić. To znaczy Telegram musi udostępnić Rosjanom klucze szyfrujące do całej komunikacji przekazywanej przez ten komunikator.
Oficjalne uzasadnienie nie zmienia się od kilku lat: z Telegrama korzystają terroryści. Musimy wiedzieć, o czym rozmawiają terroryści. Dajcie nam swoje klucze szyfrujące. Odpowiedź działu prawnego Telegrama pozostaje równie niezmienna. Paweł Chikow, prawnik firmy, skomentował najnowsze polecenie Rozkomnadzoru jako „bezpodstawne”. W języku prawników znaczy to tyle, co „chyba was pogięło”.
FSB próbowało tego samego. Rok temu.
Rosyjska służba bezpieczeństwa tak samo powoływała się na to, że szyfrowana komunikacja za pośrednictwem Telegrama to sprawa bezpieczeństwa narodowego. Durow pozostał jednak nieugięty. Zresztą obserwując tę walkę od kilku lat, mam nieodparte wrażenie, że Rosja traktuje konflikt z Telegramem jako sprawę bardzo osobistą.
Durow, zamiast zgodzić się na współpracę z rosyjskimi służbami, zagrał va banque. Oddał/pozbył się (tutaj zdania są podzielone) swoje udziały w VKontakte (taki rosyjski Facebook, którego obecni właściciele to dobrzy znajomi Władimira Putina) i uciekł na koniec świata, kupując sobie obywatelstwo Federacji Saint Kitts i Nevis. Tam zaczął rozwijać swój bezpieczny komunikator.
Upór Rosji w sprawie Telegrama utwierdza mnie w zaufaniu do tego komunikatora.
Skoro Durow od ok. 4 lat ignoruje kolejne żądania jednego z najpotężniejszych krajów na świecie, to z dość dużą dozą prawdopodobieństwa zakładam, że prośby od służb innych państw traktowane są w ten sam sposób. I dobrze. Co prawda nie jestem żadnym terrorystą, ale i tak nie chciałbym, żeby ktoś czytał sobie moje rozmowy ze znajomymi. Nawet gdyby usypiał przy tym z nudów. No mam z tym problem, nic na to nie poradzę.
I problem ten nie jest aż tak bardzo wyimaginowany, jak może się wam wydawać. Z raportów przygotowywanych przez fundację Panoptykon wynika dość jasno, że polskie służby bardzo lubią inwigilować obywateli. Lubią i mogą. Słyszeliście kiedykolwiek o tym, żeby Facebook publicznie odmówił udostępnienia informacji na temat swoich użytkowników jakimkolwiek służbom? Nie? No właśnie.
Korzystając z Messengera, godzimy się nawet na zapisywanie wiadomości, których w końcu zdecydowaliśmy się nie wysyłać. Mobilny klient Facebooka ma np. dostęp do naszej listy kontaktów i zdjęć, których z różnych powodów nie udostępniliśmy publicznie. I tak, wiem, zawsze można nie korzystać z tych aplikacji.
W praktyce nie jest to jednak takie proste. Staram się, jak mogę, żeby korzystać z alternatywnych komunikatorów. Oprócz Telegrama, na telefonie mam też Signal i z kim tylko mogę, przenoszę się z Messengera na jedną z tych dwóch platform. Nie dlatego, że mam coś do ukrycia. Po prostu wysoko cenię swoją prywatność.
Ostatnia afera z wyciekiem prywatnych informacji użytkowników z Facebooka jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że postępuję słusznie.