Rozpowiadana przez niego, rozpowszechniona na Zachodzie geneza powstania Telegrama – że był odpowiedzią na przejęcie VK przez związanych z Kremlem biznesmenów; że brakowało mu bezpiecznej formy komunikacji z Nikołajem; że czuł się niebezpiecznie, bo krytykował władzę – to tylko legenda, nie do końca mająca związek z rzeczywistością. Po pierwsze, sprzedaż VK niekoniecznie była podyktowana polityczna wolą Kremla, a raczej konfliktem tlącym się między Durowem a resztą zarządu. Jego wspólnicy chcieli pozbyć się swoich udziałów za plecami założyciela, co on potraktował jako zdradę.
Oficjalnie wyglądało to tak. W 2014 roku za pośrednictwem grup na VK opozycja wzywała do demonstracji, co nie spodobało się rosyjskim władzom. FSB nakazała Durowowi zamknąć niepokorne grupy. Zamiast wykonać polecenie, opublikował rządowe pismo na Twitterze i zamieścił pod nim zdjęcie, na którym widać psa w bluzie z kapturem, wystawiającego język w stronę widza. Trzy dni później pod drzwiami luksusowego apartamentu Durowa stanęły uzbrojone oddziały sił specjalnych policji OMON. Niby po godzinie zniknęli, ale i sam Durow zrozumiał, że musi zniknąć z Rosji.
Tyle legendy. Tak naprawdę Telegram założył jeszcze za swojego prezesowania VK. Komunikator ujrzał światło dzienne w sierpniu 2013 roku, a nad jego architekturą Nikołaj Durow pracował podobno już rok wcześniej. W pierwszym okresie Nikołaj, choć formalnie poza VK, nawet nie zmienił swojego biura. Dopiero gdy United Capital Partners, nowy właściciel VKontakte, zaczął interesować się przejęciem Telegrama, Durow oskarżył ich o bycie kremlowskimi pachołkami. Pełną kontrolę nad Telegramem (która faktycznie była zagrożona, bo amerykański partner Durowa sprzedał swoje udziały za pomocą firm-wydmuszek UCP) Durow uzyskał dzięki wspomnianej sprzedaży udziałów w VK. To, komu je sprzedał, jest warto podkreślenia. Nabywcą została grupa Mail.ru, której powiązania z Kremlem są dużo wyraźniejsze i silniejsze niż UCP. Kwestią czasu pozostało, by Mail.ru przejęło całkowitą kontrolę nad VKontakte. Dziś to portal w 100 proc. posiadany przez ten konglomerat. Taki obraz wyłania się z obszernego artykułu śledczego opublikowanego w marcowym wydaniu Wired.