Setki milionów użytkowników, dubajski inwestor, rosyjski twórca. Wszystkie tajemnice Telegrama

Najbardziej niezależny od rządów komunikator świata. Jedyne medium społecznościowe, które nie poddaje się Kremlowi. Telegram i jego ojciec Pawieł Durow mogą dziś wyglądać jak ostatni sprawiedliwi świata mediów społecznościowych. Właśnie: mogą wyglądać.

Miliony użytkowników, dubajski inwestor, rosyjski twórca. Tajemnice Telegrama

Między Pawłem Durowem a Markiem Zuckerbergiem jest wiele podobieństw. Obaj urodzili się w 1984 roku – roku symbolu, obaj otoczeni są do pewnego stopnia nimbem tajemniczości. Obaj mają problemy ze swoimi rządami, obaj wydają się zapatrzeni w samych siebie, widzą się jako wizjonerów. Chcą, by ludzie korzystali tylko z ich rozwiązań technologicznych. Wierzą, że technologia zbawi świat. Durow – w przeciwieństwie do skompromitowanego Zuckerberga, ulegającego naciskom amerykańskich regulatorów, organizacji pozarządowych, wprowadzającego "cenzurę" wypowiedzi – kreuje się na zbawcę i obrońcę wolności internetu. Wszystko dzięki Telegramowi.

Komunikatorowi, bez którego trudno wyobrazić sobie doniesienia o wojnie w Ukrainie. Nagrania zbombardowanego, jeszcze płonącego teatru w Mariupolu, w którym ukrywały się kobiety z dziećmi, obiegły cały świat, ale najpierw ukazały się na Telegramie. Gdyby nie ten komunikator, wieści z frontu i oblężonych miast z pewnością nie rozchodziłyby się tak szeroko. Ale jest to też, ku zdziwieniu świata, jedyny serwis społecznościowy bez siedziby w Rosji, który Roskomnadzor zostawił na razie w spokoju.

Fenomen czy fenomenalna ustawka?

Imperium Nikołaja i Pawieła

Historia Telegrama zaczyna się w Leningradzie. Rodzice Durowów to intelektualna elita miasta – oboje wykładają na lokalnym uniwersytecie. Gdy upada Związek Radziecki, Pawieł ma siedem lat, ale kryzys nie dotyka jego rodziny. Większość dzieciństwa spędził w Turynie, gdzie pracował jego ojciec. 

Do Rosji, już do Peteresburga, Durowowie wrócili w 2001 roku. Smykałką do kodowania Pawła zaraził starszy o cztery lata brat Nikołaj – jeszcze we wczesnym dzieciństwie. To Nikołaj był mózgiem stojącym za techniczną stroną przedsięwzięć braci. Jego fobia społeczna (z medialnych doniesień ocierająca się spektrum autyzmu) skutecznie uniemożliwiła zrobienie kariery rodem z pierwszych stron gazet. To miejsce zajął Pawieł, może trochę mniej utalentowany niż brat, ale nadal nieprzeciętnie uzdolniony informatyk i programista. Początkowo szedł śladami ojca, studiując filologię w Petersburgu, ale w międzyczasie zaczął budować kolejne strony internetowe, m.in. służące do wymiany notatek i ściąg między studentami. To rozwiązanie w krótkim czasie stało się tak popularne, że podobno część studentów przestała chodzić na zajęcia.

Pawieł staje się twarzą wszystkich pomysłów, Nikołaj kryje się w cieniu, schowany za monitorem komputera. W 2006 roku bracia trafiają na raczkującego jeszcze Facebooka i widzą w nim potencjał. Postanawiają skopiować ten sukces w Rosji. Tak powstaje VKontakte – portal, który w krótkim czasie zdominował tereny postsowieckie. Podręcznikowy sukces? Nie do końca. VK staje się przystanią internetowego piractwa, zalane nielegalnymi kopiami. Tylko że Durow się tym nie interesuje, dopóki nad serwisem nie pojawiły się groźby pozwów wytaczane przez lokalne oddziały wielkich wytwórni muzycznych i filmowych.

Rosyjski Zuck

Brak kontroli nad treściami, publiczne odżegnywanie się od cenzury, wynoszenie na sztandary wolności słowa jako wartości nadrzędnej jest częścią legendy Durowa i jego medialnego imperium. Młody przedsiębiorca internetowy buduje ten wizerunek jak najbardziej świadomie. Podobnie jak baronowie z Doliny Krzemowej Durow jest zdeklarowanym libertarianinem, wieszczem upadku organizmów państwowych, które nie są w stanie sprostać wyzwaniom XXI wieku. Cyberpunkowa przyszłość dla założyciela VKontakte to utopia, do której warto dążyć. 

Durow jest też typowym solucjonistą – to technologia rozwiąże wszystkie problemy. Przypomina w tym swojego idola Marka Zuckerberga, ale też całą grupę przedsiębiorców, którzy ukształtowali współczesny obraz Doliny Krzemowej: Petera Thiela, Elona Muska, Jeffa Bezosa czy Billa Gatesa. Wszyscy oni są ulepieni z jednej gliny – pochodzą z uprzywilejowanych warstw społecznych, ale twierdzą, że do wszystkiego doszli bez niczyjej pomocy i wierzą w swoją mesjanistyczną misję. Nieprzeciętnie inteligentni, przeświadczeni o własnej nieomylności przeprowadzą ludzkość przez nadchodzące kryzysy. To, że styl ubioru Durowa – zawsze na czarno, często w powłóczystych płaszczach – jest inspirowany Neo, matriksowym zbawcą, jest tylko wisienką na tym torcie.

Paweł Durow, TechCrunch. CC BY 2.0 via Wikimedia Commons

Również pod względem wizerunkowym Durow czerpie od nich wszystkich. Ubiera się jednostajnie jak Zuckerberg. Obsesyjnie dba o swoje ciało jak Thiel. Pławi się w luksusach. Otacza pięknymi kobietami, poprawia swój wygląd: zrobił operację zmniejszenia uszu, przeszczepił włosy jak Bezos. Jest przekonany o swoim geniuszu jak Musk. Gdy do tego dołoży się niemal sekciarski kult, jakim podobno jest otoczony przez współpracowników, oraz iście imperatorska potrzeba poklasku i pochlebstw, jawi się jako ucieleśnienie wizerunku technologicznego guru. Tyle że w mocno wykrzywionej, z lekka wręcz groteskowej wersji.

Więc gdy dziś kreuje się na obrońcę praw człowieka, to trudno do końca w to uwierzyć. Z jednej strony faktycznie regularnie stawiał się w kontrze do rosyjskiej władzy. Z drugiej – w 2012 roku z okien swojego petersburskiego biura puszczał w tłum samolociki zrobione z banknotów o wartości 5 tysięcy rubli i wraz z kolegami zarządu zaśmiewając się, patrzyli, jak ludzie je sobie wyrywają. Czy tak zachowuje się człowiek, dla którego równość, wolność i braterstwo to wartości nadrzędne, czy raczej rozpieszczony, bogaty dzieciak? Nie można tego traktować jako wybryku łatwego do zapomnienia i wybaczenia. Przecież Telegram ma w swoim logo papierowy samolocik na pamiątkę tej pogardliwej akcji.

Anty-Facebook, czyli Telegram

By zrozumieć fenomen Telegrama, musimy bliżej mu się przyjrzeć. Bo to więcej niż zwykły komunikator. Jego hybrydowy charakter – jest czymś pomiędzy WhatsAppem i Signalem z jednej strony, a Facebookiem i Twitterem z drugiej – często umyka zachodnim obserwatorom. Najpopularniejsze publiczne kanały (w tym samego Durowa, dla którego to najważniejszy sposób komunikacji ze światem) obserwują setki tysięcy, a nawet miliony użytkowników i nie tylko, bo są dostępne również poza aplikacją, można je po prostu podejrzeć w przeglądarce.

Co jednak jest interesujące, to fakt, że Telegram pozwala swoim użytkownikom na wiele. W tym na pisanie botów. Niektóre z nich służą do śledzenia kursu kryptowalut, inne do obsługi narzędzi zewnętrznych jak Google czy Trello z poziomu aplikacji. Ta możliwość własnego ulepszania aplikacji, oddania jej części w ręce społeczności zbliża Telegrama do utopijnych rozwiązań web3. Choć – to kolejny z wielu paradoksów związanych z Durowem – jest to platforma niebywale scentralizowana. Nad Telegramem pracuje niewiele ponad 20 osób, a wszystkie decyzje podobno podejmuje jednoosobowo Pawieł.

– Wydaje się, że celem Durowa jest sprawienie, by Telegram stał się domyślną aplikacją, ekosystemem dla osób „tech savvy”, stąd też tak dużo użytkowników jest związanych z ruchem krypto i web3. Ta wizja ich przyciąga – komentuje Joanna „frota” Kurkowska, analityczka trendów i web3.

Telegram spośród innych platform społecznościowych wyróżnia brak reklam i algorytmów śledzących oraz profilujących użytkowników. To część misji Durowa, który widzi swoją platformę jako swoistego anty-Facebooka. Jednak taka struktura musi na siebie zarobić, serwery kosztują, tak jak i czas pracowników. W początkowej fazie rozwoju głównym źródłem finansowania aplikacji były osobiste środki Durowa, który sprzedał swoje udziały w VK za 300 milionów dolarów. Ze swoim poprzednim dzieckiem Pawieł rozstał się w burzliwych okolicznościach, które pozwoliły mu zbudować legendę pierwszego obrońcy niezależności internetu w Rosji. VK zostało przejęte przez grupę Mail.ru, jeden z największych medialno-technologicznych konglomeratów, powiązany finansowo z Kremlem. Durow musiał odejść.

Pawieł Durow w prezentacji z okazji wypuszczania kryptowaluty TON. Il. Igorkom / Shutterstock

Każde pieniądze jednak kiedyś się skończą. By się zabezpieczyć, Durow wymyślił, że Telegram stanie się największym na świecie blockchainem. Tak powstał projekt TON – Telegram Open Network – i kryptowaluta, Gram. ICO (initial coin offering), czyli jedna z podstawowych metod na zebranie kapitału na start w postaci kryptowalut, zebrało ponad 1,7 miliarda dolarów, jednak cała operacja została zablokowana przez Amerykanów. Amerykański regulator rynku stwierdził, że ICO Telegrama jest w istocie nielegalną, nieubezpieczona próbą pozyskania środków na rozwój aplikacji, a kupcy tokenów funkcjonują jako żyranci bez swojej wiedzy.

Ostatecznie Telegram musiał zwrócić prawie całą tę sumę, a najnowsze źródła finansowania stawiają pod znakiem zapytania niezależność firmy. Pakiet obligacji (wyemitowanych do spłacenia długu powstałego po nieudanym starcie TON) wykupił emiracki fundusz – to jeszcze nic zaskakującego, w Dubaju jest zarejestrowany przecież i sam Telegram. Tyle że ten fundusz miał współpracować z państwowym funduszem rosyjskim. Przedstawiciele Telegrama oczywiście temu zaprzeczają, dodając, że nigdy by się na taką transakcję nie zgodzili. Czy tak jest w istocie? To jedna z wielu tajemnic, które otaczają Durowa i jego środowisko.

Z niektórych ruchów Durowa można wnioskować, że obecnie bliżej mu do rozwiązań chińskich niż na przykład ekosystemu Mety. Próby – zablokowane przez amerykański SEC – stworzenia własnej kryptowaluty i kryptogiełdy każą podejrzewać, że Durow chce, by jego dziecko było używane jak najszerzej, jak chińskie kombajny typu Weibo.

Wszystkie tajemnice Telegrama

Antysystemowość czy konkretniej antypaństwowość Durowa też nie jest wcale taka bardzo przejrzysta.

Rozpowiadana przez niego, rozpowszechniona na Zachodzie geneza powstania Telegrama – że był odpowiedzią na przejęcie VK przez związanych z Kremlem biznesmenów; że brakowało mu bezpiecznej formy komunikacji z Nikołajem; że czuł się niebezpiecznie, bo krytykował władzę – to tylko legenda, nie do końca mająca związek z rzeczywistością. Po pierwsze, sprzedaż VK niekoniecznie była podyktowana polityczna wolą Kremla, a raczej konfliktem tlącym się między Durowem a resztą zarządu. Jego wspólnicy chcieli pozbyć się swoich udziałów za plecami założyciela, co on potraktował jako zdradę.

Oficjalnie wyglądało to tak. W 2014 roku za pośrednictwem grup na VK opozycja wzywała do demonstracji, co nie spodobało się rosyjskim władzom. FSB nakazała Durowowi zamknąć niepokorne grupy. Zamiast wykonać polecenie, opublikował rządowe pismo na Twitterze i zamieścił pod nim zdjęcie, na którym widać psa w bluzie z kapturem, wystawiającego język w stronę widza. Trzy dni później pod drzwiami luksusowego apartamentu Durowa stanęły uzbrojone oddziały sił specjalnych policji OMON. Niby po godzinie zniknęli, ale i sam Durow zrozumiał, że musi zniknąć z Rosji.

Tyle legendy. Tak naprawdę Telegram założył jeszcze za swojego prezesowania VK. Komunikator ujrzał światło dzienne w sierpniu 2013 roku, a nad jego architekturą Nikołaj Durow pracował podobno już rok wcześniej. W pierwszym okresie Nikołaj, choć formalnie poza VK, nawet nie zmienił swojego biura. Dopiero gdy United Capital Partners, nowy właściciel VKontakte, zaczął interesować się przejęciem Telegrama, Durow oskarżył ich o bycie kremlowskimi pachołkami. Pełną kontrolę nad Telegramem (która faktycznie była zagrożona, bo amerykański partner Durowa sprzedał swoje udziały za pomocą firm-wydmuszek UCP) Durow uzyskał dzięki wspomnianej sprzedaży udziałów w VK. To, komu je sprzedał, jest warto podkreślenia. Nabywcą została grupa Mail.ru, której powiązania z Kremlem są dużo wyraźniejsze i silniejsze niż UCP. Kwestią czasu pozostało, by Mail.ru przejęło całkowitą kontrolę nad VKontakte. Dziś to portal w 100 proc. posiadany przez ten konglomerat. Taki obraz wyłania się z obszernego artykułu śledczego opublikowanego w marcowym wydaniu Wired

Choć Durow wielokrotnie publicznie głosił, że nie przekazuje nikomu danych użytkowników, że zawieszenie grupy popierającej Nawalnego (liczącej 80 tysięcy użytkowników na VK) to chwilowy problem, to Nowaja Gazieta opublikowała rzekomą wymianę wiadomości między Durowem a Władysławem Surkowem, jednym z bliskich współpracowników Władimira Putina. Durow miał przyznać do przekazywania wrażliwych danych służbom oraz przestrzegać przed zamykaniem VK, co mogłoby spowodować ucieczkę użytkowników do innych serwisów społecznościowych, nad którymi już Kreml nie miałby żadnej kontroli. Oczywiście branie na wiarę tego, co pisze prorządowa rosyjska gazeta, jest problematyczne. Jednak fakt, że Telegram jest cały czas dostępny, mimo że Rosja (czy sama, czy decyzjami techgigantów) odcina się od kolejnych usług społecznościowych, budzi coraz poważniejsze pytania. 

O ile VKontakte pozostało popularne w zasadzie tylko na obszarze postsowieckim, Telegram zdobył wiernych użytkowników na całym świecie. Ilu i gdzie dokładnie? Tego nie sposób się dowiedzieć, nie wiedzą tego także jego współpracownicy, nawet ci najbliżsi, jak Elies Campo, były już Head of Growth Telegrama.

Protest w Moskwie w 2018 roku w obronie wolności internetu i Telegrama. Fot. Elena Rykova / Shutterstock

Podobno większość pochodzi spoza Stanów Zjednoczonych i ich liczba rośnie przy każdej awarii WhatsAppa, każdym kolejnym wycieku danych czy po prostu większym zainteresowaniu tym, co dzieje się w Rosji, Ukrainie czy Białorusi. Tak było choćby wtedy, gdy opozycyjny kanał Nexta zaczął nagłaśniać sytuację Białorusinów po sfałszowanych przez Łukaszenkę wyborach w 2020 roku.

Od QAnon do Nexty 

Obiecywana przez Durowa tajność rozmów, szyfrowanie na najwyższym poziomie konwersacji, przyciąga do Telegrama ludzi, którzy mają wiele do stracenia: od białoruskich opozycjonistów, niemieckich antyszczepionkowców, po amerykańskich wyznawców QAnon czy pedofili rozsiewających dziecięcą pornografię.

To na Telegramie – którego nie udało się zablokować – umawiali się na protesty Białorusini, tam zaczęła się wspomniana kariera Nexty. Z jednej strony podczas protestów było to jedyne źródło informacji na temat pojmanych opozycjonistów, mobilizacji reżimowych sił, planowanych protestów. Z drugiej, Nexta doskonale wykorzystuje mechanizmy rządzące mediami społecznościowymi: łatwość wzburzenia, podawania dalej niesprawdzonych informacji. Rzetelne wiadomości przeplatają ordynarnymi fejkami. Również teraz, podczas inwazji Rosji na Ukrainę, Nexta działa tak samo, jest częścią wojny informacyjnej.

Skoro Durow nie przejmuje się fejkami szerzącymi się na Telegramie, za rozwiązanie tego problemu wzięły się państwa. Niemcy pozwały Telegram za szerzenie antyszczepionkowej propagandy. Co więcej, niemieckie MSW od dawna klasyfikuje Telegram jako "problematyczny przypadek", a serwis mimo prób skontaktowania się z nim – choćby w sprawie namierzenia autorów gróźb kierowanych do polityków – po prostu nie odpowiada.

Brazylia, rządzona przez skrajnie prawicowego Jaira Bolsonaro, właśnie zdecydowała się zawiesić Telegram na czas wyborów (choć tak naprawdę fejki rozsiewane na whatsappowych i telegramowych grupach pomogły Bolsonaro zostać prezydentem). Sąd Najwyższy Brazylii nakazał zawieszenie komunikatora, twierdząc, że firma Durowa wielokrotnie odmawiała zastosowania się do sądowych nakazów zamrożenia kont rozpowszechniających dezinformację lub przestrzegania prawa krajowego.

W odpowiedzi Durow tradycyjnie przeprosił za „zaniedbanie” firmy i zwrócił się do sądu o opóźnienie wydania orzeczenia o kilka dni, ponieważ stara się właśnie poprawić przestrzeganie przepisów.

Telegram jest też na celowniku autokratycznych rządów w Iranie, Pakistanie, Chinach. Rosyjski Roskomnadzor kilkakrotnie próbował ograniczyć lub wyłączyć działanie aplikacji na terenie kraju. Mimo różnych nacisków, komunikator nie planuje wprowadzenia moderacji poza najbardziej rażącymi naruszeniami prawa, jak rozpowszechnianie dziecięcej pornografii. W 2020 roku Telegram usunął ponad 350 tysięcy kanałów i szkodliwych botów. – Brak moderacji nie musi być tylko wyborem ideologicznym. Prowadzenie skutecznej moderacji treści na tak ogromnej platformie wymaga gigantycznych kosztów i zastępu moderatorów, a przecież nad Telegramem pracuje kilkadziesiąt osób – przypomina Kurkowska.

Wszelkie te kontrowersje nie przykrywają jednak jednego: dziś Telegram jest coraz poważniejszym graczem na światowej mapie mediów społecznościowych. Jak pisze Sotrender, firma analizująca media społecznościowe: "Największe kanały rosyjsko- i ukraińskojęzyczne, jak Nexta Live, Ukraine Now Ua, Ria Novosti czy Zelensky Official, mają obecnie ponad 1,5 mln śledzących. Zarazem w ostatnich dniach swoje kanały otworzyły także media zachodnie, jak New York Times, Washington Post czy Huffington Post".

Sotrender podkreśla, że ze względu na tę swoją specyficzną technologię Telegram nie jest monitorowany przez popularne narzędzia do monitoringu internetu, dlatego analitycy musieli przygotować specjalne narzędzia do masowego pobierania i analizy danych. Ogólny powód tego zainteresowania jest oczywisty: ten komunikator staje się coraz ważniejszy także poza krajami posługującymi się cyrylicą.

Szczegółowy cel: chęć sprawdzenia jak wizytę premierów w Kijowie odebrali użytkownicy tego serwisu, bo przecież w ogromnej mierze to właśnie do nich była skierowana i rzeczywiście wzbudziła spore zainteresowanie. W dniu wizyty premierów w Kijowie Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński na Telegramie pojawiali się zdecydowanie częściej niż premierzy Wielkiej Brytanii i Francji. – We wtorek 15 marca posty dotyczące ich miały łącznie 5 mln wyświetleń – wyliczają analitycy Sotredera. To sporo, ale dla porównania sam oficjalny kanał prezydenta Ukrainy ma 15-25 mln wyświetleń dziennie.

Ulotne zaufanie

Czy Telegram jest bezpieczny? Pytamy o to Adama Haertle, eksperta od spraw bezpieczeństwa w Zaufanej Trzeciej Stronie. O ile warto śledzić publiczne kanały, które z zasady nie są szyfrowane, to według niego bezpieczeństwo prywatnych kanałów Telegrama jest iluzoryczne. – Swoją opinię opieram na dwóch przesłankach. Po pierwsze, Telegram używa swoich autorskich algorytmów szyfrowania i komunikacji MTProto – mówi Haertle. MTProto to autorski, stworzony przez Nikołaja Durowa symetryczny protokół szyfrujący.

Takie podejście stoi w kontrze do przyjętych w środowisku praktyk.

– Cały świat bezpieczeństwa wyznaje zasadę "nie twórz własnych algorytmów kryptograficznych, używaj już sprawdzonych" – i ta zasada znajduje zastosowanie również w tym wypadku. W MTProto znajdowano już podatności na złamanie szyfru. Oczywiście były one usuwane, ale szansa, że zostaną znalezione kolejne, jest dużo większa niż w wypadku uznanych algorytmów, z których korzysta np. Signal czy WhatsApp – dodaje Haertle.

Drugim powodem, dla którego Haertle tak nie ufa Telegramowi, jest akt oskarżenia chińskiej grupy hakerów, opublikowany przez amerykański Departament Sprawiedliwości. – Wskazane są w nim ofiary tej niezwykle sprawnej grupy włamywaczy. Co prawda nazwy firm są ukryte za pseudonimami, ale ich opisy pozwalają czasem zgadywać, co się za pseudonimami kryje. Obok producenta programu TeamViewer można na tej liście znaleźć opis "bezpiecznego komunikatora", którego serwery Chińczycy przez kilka lat mieli pod swoją kontrolą i z którego wykradli i sprzedali dane kilku milionów użytkowników. Opis zaatakowanego komunikatora bardzo przypomina charakterystykę właśnie Telegrama – tłumaczy Haertle.

Od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę Telegram pozostaje jednym z najważniejszych kanałów informacyjnych nie tylko dla Ukraińców. Filmiki kręcone przez użytkowników tego komunikatora są wykorzystywane do analiz, boty spięte z rządowym centrum ostrzegania wysyłają alerty o nadchodzących alarmach bombowych. To też jeden z ostatnich sposobów, by pokazać Rosjanom prawdę o wojnie.

Aplikacja Durowa z każdym kolejnym konfliktem zbrojnym czy próbą wyłączenia komunikacji zyskuje nowych użytkowników, którzy ufają Telegramowi i pojawiającym się tam treściom. I to na tyle mocno, że ten komunikator stał się jednym z ważniejszych mediów społecznościowych w globalnych przetasowaniach politycznych. Wciąż jednak nie wiadomo jak bardzo bezkompromisowo Durow jest gotów chronić bezpieczeństwo i swojego produktu i jego użytkowników. A takie właśnie wyzwanie teraz przed nim stoi.

Ilustracja tytułowa: Anicka S / Shutterstock