Boniek ma całkowitą rację. Po prostu przestańcie mówić, że e-sport jest sportem i dalej róbcie swoje
Jak tylko zobaczyłem, co Zbigniew Boniek napisał na Twitterze na temat e-sportu, to... nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia. E-sport jest jedną z najmniej istotnych rzeczy w moim życiu.
Kiedy jednak zaraz po tym zobaczyłem riposty i retweety oburzenia ze strony moich znajomych profesjonalnie lub choćby hobbystycznie zajmujących się problematyką gier komputerowych, już wiedziałem, że popularny „Zibi” włożył kij w mrowisko. Gracze komputerowi to niestety dość emocjonalna, rzadko kiedy racjonalna, za to bardzo wojownicza grupa osób i prezesowi PZPN zaczęło się obrywać nie tylko w serwisie społecznościowym, ale nawet w mediach branżowych.
W polemikę z Bońkiem wdał się między innymi mój redakcyjny kolega Karol Kopańko, który niewątpliwie jest „futurystą”, gdy mnie cechuje raczej daleko idący konserwatyzm i wspieranie postępu tam, gdzie widzę jego korzyści, a nie „dla zasady”.
Gry to sport czy kultura?
Wypowiedź Zbigniewa Bońka na temat e-sportu cechowała się sporą dozą rozsądku, ponieważ dostrzegł obie strony medalu, co w polskiej dyskusji publicznej (choć trudno dyskusją publiczną nazwać tweet do byłego prezesa Legii) zdarza się rzadko. Prezes PZPN słusznie dostrzegł bowiem, że jest to sektor, który będzie rósł i przynosił coraz większe przychody. Graczy rozjuszyła druga część tej wypowiedzi, gdzie padło stwierdzenie „to także świadectwo pewnej patologii. Siedzieć godzinami i walić w joystick?”.
Zupełnie prywatnie się z tym zgadzam i to od dawna. Nie interesuje mnie zbytnio oglądanie e-sportu, a jako gracz czuję się znudzony ukierunkowaniem idei gier komputerowych w kierunku uczenia się ich na pamięć i wielogodzinnego katowania tych samych elementów.
W mojej ocenie grze nadal jest o wiele bliżej do filmu, niż na przykład koszykówki i mimo wszystko e-sport nadal bardziej kojarzy mi się z 4534 obejrzeniem sceny zatonięcia Titanica, niż ćwiczeniem rzutów wolnych na treningu FC Barcelony. Podejrzewam, że prawda leży gdzieś pośrodku. Ale właśnie - po środku. E-sport nie jest sportem.
Sport to zdrowie
Zwolennicy rozszerzania definicji sportu o gry komputerowe, wskazują, że na tej liście od lat znajduje się bilard, szachy czy brydż. Nie sposób się nie zgodzić, choć w moim przekonaniu na tej liście znajdują się one niesłusznie.
W rozszyfrowaniu tej zagadki zapewne pomogliby nam lingwiści, filologowie, eksperci od języka. Ale nie tylko języka, również od kryjących się pod nimi pojęć. Otóż w mojej ocenie twierdzenie, że sport oznacza po prostu rywalizację, nie przystaje do rzeczywistości. Ostatnich kilkadziesiąt lat wykreowało pojęcie sportu w stałej relacji z fizycznością, rozwojem kondycyjnym czy siłowym. Słownik PWN wskazuje wprost ten wymóg fizyczności „ćwiczenia i gry mające na celu rozwijanie sprawności fizycznej i dążenie we współzawodnictwie do uzyskania jak najlepszych wyników”.
Sport jako zjawisko związane z aktywnością fizyczną promowały media, telewizja, radio, prasa. „Sport to zdrowie” definiuje się w tej fizycznej konwencji również w zwrotach zwyczajowo występujących w języku polskim.
W mojej ocenie wypowiedź Zbigniewa Bońka nie tyle atakowała gry komputerowe jako takie, co raczej coraz powszechniejszą tendencję do rozpatrywania e-sportu w charakterze sportu.
Gdzie miejsce e-sportu?
E-sport to ciekawy produkt kulturowy. Nie wydaje mi się, by należało granie w League of Legends nazywać sportem. Ale przecież „e-sport” to nazwa własna. Ostatnie lata wykreowały wiele dziwnych pojęć, które czasem mają sporo, czasem średnio, a czasem niemal brak związków z oryginałem: e-mail, e-papieros, kryptowaluta. Myślę, że kiedy ktoś kilkanaście lat temu wymyślił sobie nazwę „e-sport”, nie myślał o tym, że kiedykolwiek komuś przyjdzie do głowy, by forsować obecność Counter-Strike’a na Igrzyskach Olimpijskich. Po prostu fajnie mu to brzmiało i kojarzyło się z prawdziwym sportem. I tej interpretacji się trzymajmy, naprawdę.
Kpienie sobie z uprawianej przez Zbigniewa Bońka piłki nożnej w kontekście jego ograniczonej warunkami Twittera wypowiedzi, jest moim zdaniem nieadekwatne do sytuacji. Albo sprowadzanie piłki nożnej do "ganiania za balonem". Zacznijmy od podstaw - to gracze Counter-Strike'a próbują wmówić światu (czy może nawet bardziej: ich fani), że są sportowcami, a nie Cristiano Ronaldo, że jest e-sportowcem. To już powinno dać niektórym do myślenia na temat miejsca w szeregu.
Po pierwsze - e-sport i futbol to dwa różne światy. Mam nawet wrażenie, że piłka nożna dość solidnie dokonuje w ostatnich latach korekty (jeśli spojrzymy choćby na wariujący rynek transferowy czy rosnące pensje piłkarzy) względem na przykład rosnących przychodów w e-sporcie. Pieniądze nie decydują o tym, co jest bardziej sportem, ale świadczy to o tym, że zainteresowanie piłką nożną jest nieporównywalnie większe, a zapełniona hala w Katowicach pełna przebranych ludzi w strojach League of Legends to dla mnie dowód co najwyżej anegdotyczny.
E-sport to nie jest sport, to e-sport.
Choć moje zainteresowanie e-sportem jest znikome, środowisko e-sportowe stawia się na przegranej pozycji, przyjmując postawę konfrontacji ze znanymi sportowcami. Po pierwsze - dlatego, że ci drudzy w swoich wypowiedziach mają sporo racji. Po drugie - ponieważ między sportem a e-sportem nie da się stawiać znaku równości. To zupełnie nowa dziedzina, która - jak słusznie zauważa Zbigniew Boniek - ma wielkie szanse na sukces ekonomiczny czy rozrywkowy. I wpychanie jej na siłę pomiędzy koszykówkę i piłkę nożną ma mniej więcej tyle samo sensu, co próba emitowania na telebimie reklam w tle arii operowej. Oczywiście można próbować to łączyć, ale to nie ma sensu.