Jak w trzy sezony zostać królem Europy? Poradnik dla początkujących menedżerów piłkarskich
Historia, którą dziś wam opowiem zaczęła się w lipcu 2017 roku w Mediolanie. Luciano Spalletti został zwolniony po 6 dniach pracy. Nikogo to nie zdziwiło, to w końcu Inter. Na jego miejsce zatrudniono jakiegoś prawnika z ulicy. Nikogo to nie zdziwiło, to w końcu Inter. Zresztą, już raz tak zrobili. Nowy menedżer Interu był Polakiem, nie posiadał nawet pół licencji trenerskiej ani umiejętności prostego kopnięcia piłki. A nazywał się Jakub Kralka.
Prasa długo zastanawiała się jakie haki musi mieć Kralka na azjatycką Suning Group, że człowiekowi znikąd (coś wykrzykiwał o tym, że wygrał Ligę Mistrzów Lechią Gdańsk w Football Manager 2014) powierzono prowadzenie klubu z taką historią i ambicjami. Nikt nie wierzył, że zrobiono to tylko dlatego, że „kibicuje im od dziecka”. Choć na konferencjach prasowych zarzekał się, że najtrudniej jest zwalniać piłkarzy, których podziwia od lat, a rzeczywistość ośrodka treningowego nie do końca pokrywa się z tym, co obserwował w telewizji, bez mrugnięcia okiem wyekspediował Andreę Ranocchię do Chin, a Yuto Nagatomo do Spartaka Moskwa. Matias Vecino nie powąchał nawet murawy na stadionie Giuseppe Meazza, gdyż ze względu na wysokość swojego kontraktu natychmiast został wypożyczony do Sampdorii, która była gotowa pokryć jego pensję.
Jakub Kralka przybył
Kralka był zdruzgotany. Czasami widywano go jak z butelką whiskey w ręce ślęczy nad arkuszem kalkulacyjnym. Sytuacja finansowa klubu od lat była tragiczna. Nie było mowy o transferach, w grę wchodziły wypożyczenia i to też tylko takie, które nie nadwyrężą i tak dziurawego już budżetu płacowego. Gdzie klub macierzy gotów jest niemal dopłacać by ogrywać swojego zawodnika. W ten sposób do Interu trafił m.in. Alex Iwobi, co zaowocowało zresztą późniejszym otwartym konfliktem z Arsenem Wengerem. Na zasadzie wypożyczenia Inter wzmocnili w debiutanckim sezonie Kralki jeszcze Castan, Ben Arfa, J. Lukaku, a zimą Siqueira, Solanke, Allan, L. Marković i Deulofeu. Jedynym transferem definitywnym był 16-letni talent z Palermo, imieniem Felice D’Amico, ale do niego wrócimy w przyszłości.
Kralka nie lubił tikitaki, na konferencjach prasowych gardził nią twierdząc, że wymienianie piłek wszerz boiska to nie jest piłka nożna. Niewykluczone jednak, że była to wymówka dla jego niedostatecznych umiejętności taktycznych, ponieważ skupiona na ofensywnie formacja 4-2-3-1 - przynajmniej w definicji - miała być wyrazem uznania dla mistrzowskiego sezonu Juppa Heynckesa w Bayernie.
Pierwszy sezon Interu pod wodzą Kralki był dziwny. Inter pewnie szedł na mistrza kraju, wygrywając swoje mecze 1-0, najczęściej w doliczonym czasie gry. Dla menedżera nie było ważne posiadanie piłki, ale nawet jego martwiło, że czasem ten współczynnik spada poniżej 40%. Było jasne, że nie wygrywa dzięki umiejętnościom taktycznym, a ślepemu szczęściu. Co ciekawe - egzekutorem nie był Mauro Icardi, tylko wprowadzany zwykle na ostatnie 5 minut gry wielki talent Andrea Pinamonti (zapamiętajcie to nazwisko!). Ktoś mógłby powiedzieć, że nad młodym Włochem czuwa Opatrzność. Albo bukmacherzy.
Głównym rywalem w walce o fotel lidera było Sassuolo, co wcale nie dziwiło menedżera Interu. „Mają ekipę pełną utalentowanych piłkarzy, nie wytrzymają tego tempa, ale to wspaniali zawodnicy”. I faktycznie tak się stało, z mistrzowskiego wyścigu Sassuolo odpadło w okolicy lutego i ostatecznie liczyły się już tylko dwie drużyny - Inter oraz Juventus.
Niektórzy twierdzili, że Inter wraca po swoje, ale nastroje najbardziej tonował Kralka wiedząc, że drużyna nie gra jego piłki
W grudniu dobrze spisujący się Ivan Perisić poprosił o transfer do Interu Mediolan. Piłkarz i trener przyjaźnili się ze sobą. A ponieważ Roberto Gagliardini, Marcelo Brozović oraz - kapitan - Mauro Icardi zaczynali głośno kwestionować umiejętności niedoświadczonego trenera (jedynym, co go broniło, były wyniki), ten nie mógł sobie pozwolić na konflikt z jednym ze swoich sojuszników. Perisić odszedł do Manchesteru City za kwotę 36 milionów euro, a Kralka wypożyczył Deulofeu i Markovicia, ponieważ Iwobi kompletnie nie potrafił odnaleźć się w roli zmiennika na lewym skrzydle. Co ciekawe - słabo radził tam sobie też Eder, któremu trener nigdy nie dał prawdziwej szansy, o co piłkarz miał zresztą wielki żal do szkoleniowca.
Turyńska maszyna wiosną nie zgubiła ani jednego punktu, wygrała oba bezpośrednie mecze, zaś Inter nadal pozostawał kapryśny - i jeśli wygrywał, a robił to często, to w fatalnym stylu, na widok którego trener załamywał ręce.
Co gorsza, wypożyczenia Kralki nie były dużym sukcesem. Eder, Deulofeu, Marković, Iwobi... Każdy mecz rozpoczynał inny lewoskrzydłowy - z tak samo mizernym skutkiem. Jedynym wypożyczonym graczem, który pojawiał się na murawie w miarę regularnie był Allan z Napoli i to też głównie dlatego, by utemperować nieco zaczepny charakter Roberto Gagliardiniego wyrastającego powoli na lidera ruchu oporu.
Kralka swój debiutancki sezon zakończył na drugim miejscu, co dla wszystkich było wielkim sukcesem. Nie mógł sobie tego wybaczyć jednak sam trener, świadomy bardzo chaotycznej sytuacji w drużynie, zwłaszcza, że prowadził przez zdecydowaną większość wyścigu i musiał uznać wyższość ponad dwa razy droższego kadrowo Juventusu dopiero na cztery kolejki przed końcem.
W tym sezonie wydarzyło się też coś dziwnego. Menedżer postanowił uświetnić swoją obecnością mecz kandydatów na juniorów z rezerwami. A w rezerwie nie brakło m.in. wypożyczonych z ligi angielskiej graczy, którzy mieli już doświadczenie w grze na szczycie Premier League. Mimo to zostali złojeni przez grupę 15-latków 4-0, a Kralka zatrudnił po tym meczu aż 3 juniorów, od razu przenosząc ich do pierwszego składu.
Aż 3 juniorów
Ktoś mógłby powiedzieć, że to brzmi jak żart. Zwyczajowo kluby zatrudniają armie juniorów. Ale szkoleniowiec Interu uznał, że to zdecydowanie za dużo zachodu ze zbyt niską stopą zwrotu w sytuacji, gdy klub ledwie wiąże koniec z końcem.
Na koniec pierwszego sezonu Inter opuściło ponad 100 piłkarzy. Klub nie zarobił na tych transferach wiele. Pozbywał się za drobne, lub za darmo, ale zawsze z zastrzeżeniem 40% zysków z kolejnego transferu. Niedobitków pozwalniał. Klubowa szkółka bardzo się poluźniła, ale to dobrze - jak tłumaczył swoją decyzję menedżer: zostali tylko przyszli laureaci Złotej Piłki, w tym pozyskani z pamiętnym, wygranym 4-0 meczu: skrzydłowy F. Rossi, środkowy pomocnik Filippini oraz Argentyńczyk, snajper Ricciardi. Podobno kluby filialne się nie przydają i to prawda, ale w ramach wyjątku Kralka postanowił za 700 euro sprowadzić z Liventiny napastnika o nazwisku Lucio Boscolo Nata. Zapamiętajcie to nazwisko.
Obrazoburca i świętokradca
Po tym, co działo się latem 2017/18 Kralki nie powinno już być w zespole. Miał grono swoich sympatyków oraz zadeklarowanych wrogów. Szczęśliwie zaprzyjaźnił się z Samirem Handanoviciem oraz Mirandą, którzy doceniali pracę menedżera, rozumieli jego położenie jako trenera i bardzo pomagali trzymać szatnię w ryzach, tłumacząc podopiecznym czemu zasługiwali na ukaranie karą finansową i czemu nie odejdą do Manchesteru United. Akurat odmowy tego ostatniego transferu - z powodu rozczarowująco niskiej kwoty odstępnego - nie chciał wybaczyć trenerowi Brozović. Ale również Mauro Icardi zaczął początkującemu menedżerowi okazywać ostentacyjną pogardę po tym, jak zablokował jego transfer do Realu Madryt.
Jeśli Kralka jest politykiem, to mizernym. Co gorsza, jeśli jest znawcą futbolu, to też mizernym. A przynajmniej wszystko na to wskazywało, gdy z klubu wyleciał wspierający go i przewodzący drużynie Borja Valero - wybitnie niepocieszony za ledwie 7 mln euro trafił do Hoffenheim. Szatnia pukała się w czoło, a za podobną kwotę Kralka wyrzucił z klubu Edera do Nicei. Z Brazylijczykiem/Włochem nigdy zresztą za sobą nie przepadali.
Potem z zespołu wyleciało jeszcze kilkudziesięciu piłkarzy na łączną kwotę 43 milionów euro, ale obok jednego transferu nie można przejść obojętnie. Kralka sprzedał swojego dobrego kolegę i gwiazdę minionego sezonu. Za skromne 15 milionów euro do Fiorentiny, ostatniego dnia okienka transferowego odszedł Antonio Candreva. W debiutanckim sezonie Kralki zdobył 6 goli, zaliczył 11 asyst. Można było sobie wyobrazić Mediolan bez kapryśnego w formie Icardiego. Ale nie bez Candrevy.
A jednak - Kralka potrzebował pieniędzy, by sprowadzić wystawionego na listę transferową, w związku z kończącym się kontraktem, Domenico Berardiego z Sassuolo. Tymczasem klubowa kasa już dawno świeciła pustkami, a pogrążony w długach zarząd brutalnie redukował budżet transferowy. Kochający grę skrzydłami menedżer musiał podjąć decyzję i zdecydował się postawić na młodszego z Włochów.
Skład Interu w pierwszym sezonie wyglądał w zdecydowanej większości przypadków w następujący sposób: Handanović - Dalbert, Miranda, Skriniar, D’Ambrosio - Borja Valero, Gagliardini (Brozović) - Perisić (Deulofeu), Joao Mario, Candreva - Icardi.
Jakub Kralka zobaczył, co było źle
Przed drugim sezonem udało się wypchnąć na wypożyczenie Brozovicia, a także powracających do klubu Kondogbię i Vecino. Tych dwóch ostatnich przydałoby się w kadrze meczowej, ale ich gwiazdorskie kontrakty uniemożliwiały prowadzenie polityki szerokiej kadry zespołu. O Kralce złośliwie mówiono nawet „menedżer-księgowy”, w tego typu wyzwiskach specjalizował się trenujący Atalantę Frank De Boer (któremu Kralka odwdzięczał się tytułem „największej pokraki jaką kiedykolwiek widział na ławce trenerskiej Interu”), ale Polak tak naprawdę lubił posiadać wąską kadrę i grać nie więcej, niż 20 piłkarzami w sezonie. Teraz jednak nie było to możliwe, ponieważ Inter - po 7 latach przerwy - powrócił do Ligi Mistrzów.
Klub za 17,75 mln wzmocnił: Arthur, utalentowany i błyskotliwy rozgrywający z Brazylii; Rodrigo De Paul, argentyński trequartista z Udinese, co do którego Kralka miał też plany na skrzydle; Cristian Pavon - kompletny eksperyment i wynalazek, którego scouci znaleźli gdzieś w Boca Juniors. Odstąpiono go za 6 mln euro, dostał kontrakt 1,5 mln rocznie, obiecano też 40% zysków z transferu dla klubu macierzystego, skoro do transferu najpewniej miało nigdy nie dojść; Lucas Torreira - urugwajski cofnięty rozgrywający z Sampdorii; no i wreszcie Domenico Berardi za 15 mln euro z Sassuolo oraz Edoardo Goldaniga - za 5,25 mln euro, również z Sassuolo.
Goldaniga miał stać się typową zapchajdziurą za małe pieniądze, umiejętności wybitnych nie posiadał, ale za to mógł grać zarówno na środku i boku obrony. Taki trochę, wiecie, Michael Carrick, który przyszedł do Manchesteru United na chwilę, nikt się po nim za wiele nie spodziewał, niczego wielkiego zresztą nie pokazywał, a i tak został na lata.
Najbardziej ze wszystkich transferów cieszył się Kralka na powrót Gabriela Barbosy, choć fani na stronach internetowych sempreinter.com i intermediolan.com nabijali się z jego naiwności. Choć piłkarz kompletnie nie radził sobie w Europie, Polak na konferencjach prasowych podkreślał, że „od kilku lat był jego gwiazdą w grze komputerowej Football Manager; że scouci Sports Interactive prawie się nie mylą i że spodziewa się po nim wspaniałej gry”. Benfica, do której był wypożyczony Barbosa, pomimo dość dobrego sezonu nie zdecydowała się wykupić zawodnika - choć miała do tego prawo. I tak oto Kralka za darmo zyskał dodatkowego skrzydłowego.
Styl
Po wykonaniu pierwszych transferów, które zresztą ponownie wpędziły klub w niewielkie długi, Kralka mógł wreszcie zacząć budować swoją drużynę. Bardzo ubolewał nad tym, że żaden z 4 potencjalnych skrzydłowych, którzy wzmocnili jego drużynę: Barbosa, De Paul, Pavon i Berardi, nie czuł się nominalnym zawodnikiem z lewego skrzydła. Co najwyżej radzili tam sobie „mniej pokracznie”.
Z doniesieniem papierów Berardiego na czas nie zdążył zresztą kurier, więc zawodnik dołączył do Interu dopiero w styczniu. Ale nawet dobrze się stało, bo klub zdołał się dzięki temu ze sobą zgrać bez nadmiernej konkurencji w drużynie.
Kralka mógł wreszcie ustawić drużynę tak, jak lubił. Środek pomocy zdominowali bardzo kreatywni zawodnicy z Ameryki Południowej, których cechowała umiejętność błyskotliwego rozgrywania i przerzucania piłki na skrzydła. Cofnięty rozgrywający, wysunięty rozgrywający i nad nimi jeszcze jeden wysunięty rozgrywający. Jedno jest pewne - nie chciałbyś być defensorem w takiej drużynie, dużo pracy. Kralka miał jednak traumę bezbramkowych remisów i zwycięstw 1-0 z poprzedniego sezonu i priorytetem dla niego była liczba oddawanych strzałów i stwarzanych sytuacji.
Potrzebował też rozgrywania w środku pola, ponieważ wreszcie mógł ustawić boki tak, jak trzeba. Dla drużyny powoli stało się jasne, dlaczego Antonio Candreva musiał - mimo świetnych wyników - odejść z drużyny. Zdaniem Kralki bieganie po wahadle było zadaniem dla Dalberta i D’Ambrosio. Tymczasem Gabriel Barbosa oraz zmieniający się na lewym skrzydle De Paul/Berardi i okazjonalnie Pavon mieli tylko jedno zadanie - wspierać Mauro Icardiego w ataku.
Stało się dokładnie tak, jak sobie tego życzył trener. W 19 meczach debiutanckiego sezonu Berardi zdobył 13 goli i zaliczył 5 asyst. Barbosa? 35 (14/10). Lepiej wspierany, skuteczniejszy i aktywniejszy był też Mauro Icardi.
Powrót do Ligi Mistrzów nie był zbyt udany. Jakimś cudem udało się wyjść z grupy z dorobkiem zaledwie 6 punktów (i po upokarzającym blamażu 4-0 z Anderlechtem), by ostatecznie oberwać od Barcelony 0-1 i 0-2.
Ale Scudetto wróciło do Mediolanu. I to do Interu, bo Milan w tym czasie lizał rany w związku z nadchodzącym wielkimi krokami bankructwem, po tym jak klub przeszarżował z finansowym fair play i ostatecznie nie został nawet dopuszczony do Ligi Mistrzów. To było bardzo wyrównane mistrzostwo - tak Inter, jak i Juventus, mieli po 80 punktów. Bilans bramkowy również przemawiał na korzyść Juventusu, ale to Inter wygrał jedno z bezpośrednich spotkań.
Niezwykły jest ten futbol: jeszcze sezon wcześniej Kralka grał koszmarną dla oka piłkę, wygrywał szczęśliwie i uzbierał 78 punktów (Juventus 89). Tym razem gra Interu cieszyła widzów, porywała, a sezon kończył z nieznacznie lepszym dorobkiem punktowym. Na szczęście to wystarczyło do zdobycia mistrzostwa.
Mistrzowska jedenastka przyjęła następującą postać: Handanović - Dalbert/Santon, Miranda, Skriniar (Goldaniga), D’Ambrosio - Arthur, Torreira/Gagliardini - Berardi/De Paula, Joao Mario, G. Barbosa - Icardi.
Nowy Icardi
Sytuacja z Mario Icardim zaczynała ewidentnie doskwierać szatni Interu Mediolan. Wpływowy kapitan ostentacyjnie prychał ilekroć polski trener wchodził do szatni. Ale strzelał bramkę za bramką, a pozbawiony głębi składu szkoleniowiec zdawał się ten fakt ignorować, a przynajmniej próbował. Kiedy jednak francuskie PSG zgłosiło się z ofertą transferu, a kapitan zaczął domagać się możliwości rozwinięcia skrzydeł, trener po krótkich negocjacjach przystał na ofertę w wysokości 55 milionów euro.
Powinniśmy dostać przynajmniej dwa razy tyle - grzmiali na Twitterze kibice i pewnie mieli w tym sporo racji, skoro Argentyńczyk dopiero co otarł się o koronę króla strzelców Serie A.
Tego samego lata z Interu do Napoli odszedł również Joao Mario, który wprawdzie Kralkę szanował, ale w klubie trzymała go przede wszystkim znakomita boiskowa współpraca z Mauro Icardim. Menedżer często na konferencjach prasowych podkreślał, że on wychował się na Kace, Inieście, Sneijderze i w jego ocenie najbardziej ofensywny pomocnik powinien dawać drużynie więcej - zwłaszcza, gdy ciężar rozgrywania piłki brali na siebie środkowi pomocnicy.
Z klubu dość nieoczekiwanie odeszli też Davide Santon i Danilo D’Ambrosio, którzy dostali dobre oferty od ligowych średniaków, a Kralka nie miał nic przeciwko pozbyciu się dwóch solidnych rzemieślników i kolejnego już odchudzeniu budżetu pensji z czasów, gdy poprzedni trenerzy lekką ręką rozdawali miliony. Rzutem na taśmę i w dość kontrowersyjnych okolicznościach trener zdecydował się też sprzedać Dalberta - za maksymalnie 13 milionów euro do Atletico Madryt. Dalbert bardzo dobrze radził sobie na lewej flance, ale miał problemy z dyscypliną na boisku i po seriach kilkudziesięciu żółtych kartek w sezonie trener stracił do niesfornego Brazylijczyka cierpliwość.
Tego lata, a następnie jeszcze w styczniu, z klubu odeszli zawodnicy na łączną kwotę 165 milionów euro. Sprzedawano od dawna wypożyczanych graczy, Kondogbię, Vecino, często wbrew woli kupujących, ale za to z wykorzystaniem sprytnie poupychanych klauzul.
Jakub Kralka zwyciężył
Czy Kralka nie pamięta co się stało z Vidiciem? Najwyraźniej nie pamiętał, ponieważ jego pierwszymi transferami były „odpady” z Manchesteru United. Na lewą obronę trafił Luke Shaw, a starzejącego się - choć nadal znakomitego - Mirandę powoli miał zastępować Chris Smalling. To były wolne transfery, dostali niskie kontrakty. Świetny interes.
Świetny interesem okazało się też sprowadzenie Taliski, któremu wygasł kontrakt ze Sportingiem Lizbona. W 24 meczach w Portugalii zdobył 17 bramek i zanotował 4 asysty, a był tylko... pomocnikiem. Dokładnie taki ofensywny pomocnik od samego początku potrzebny był trenerowi na miejsce Joao Mario.
Zaciąg z Premier League trwał w najlepsze. Z wielką przyjemnością powitano w klubie Włocha, Davide Zappacostę, który kosztował 11,5 mln euro, a - na wszelki wypadek - również Kierana Trippiera za dodatkowe 7,5 mln euro. „Żaden tam nowy Maicon” pisali kibice, ale sprowadzić poniżej 20 milionów euro dwóch świetnych prawych obrońców? Tylko „Menedżer-księgowy” mógł tego dokonać.
Kluczowe w tym okienku było jednak sensowne spożytkowanie pieniędzy z Mauro Icardiego. Wydawało się, że w razie czego na szpicy może zastąpić go Berardi albo Barbosa, ale dla żadnego z nich nie była to nominalna pozycja. Teoretycznie na pierwszy skład był już gotowy niedoświadczony Pinamonti. Pierwszego następcę Kralka miał w głowie już od dawna, ale Andrea Belotti z Torino postawił zaskakujący warunek - przyjdę do klubu, jeśli oprócz mnie sprowadzicie do niego jeszcze jednego napastnika z górnej półki. Tak też do klubu dołączył wystawiony na listę transferową i rekomendowany przez scoutów Rumun - Florin Andone z Borussii Dortmund, który mógł grać na bardzo ciekawej i nietypowej dla stylu gry Kralki pozycji „defensywnego napastnika”.
Inter is coming
Sezon zaczął Inter ze sporymi problemami. Kilka remisów ze średniakami. Dla odmiany, tym razem przez fazę grupową Ligi Mistrzów przeszedł jak burza. Andrea Belotti w październiku złapał rytm i zaczął trafiać do siatki regularnie. W dużej mierze pomógł mu w tym Cristian Pavon, który zastąpił Domenico Berardiego - kluczową postać poprzedniego sezonu, tym razem na lewym skrzydle kompletnie nieporadnego. Plany taktyczne psuł też fakt, iż Talisca okazał się bardzo podatny na kontuzje, w rezultacie Torreira musiał grać nawet rolę defensywnego pomocnika. Obrońcy błogosławili, że wreszcie mają kogoś pomiędzy sobą, a linią pomocy, ale trener narzekał na brak opcji w ataku.
Cristian Pavon, wyciągnięty z ligi argentyńskiej za bezcen, strzelał i asystował niczym gwiazda światowego formatu. Jego dośrodkowania nie miały sobie równych. Nie dziwi zatem, że kilkukrotnie domagał się kontraktu, który odzwierciedlałby jego status w zespole, a nie pensję głównego fizjoterapeuty. Ponieważ Kralka zawarł z nim sprytny, pięcioletni kontrakt z opcją trzyletniego przedłużenia umowy z woli klubu, nie przejmował się tym zbytnio, a Miranda i Handanović temperowali w prywatnych rozmowach ambicje zawodnika.
Trener przeoczył jednak jedną kwestię - obecność klauzuli w wysokości 31 milionów euro w kontrakcie Argentyńczyka. Kiedy zimą zgłosił się do niego Tottenham, ten był gotów wznowić negocjacje z Interem, owszem, ale za 10 milionów euro na sezon. To o ponad 3 miliony więcej, niż inkasowały największe gwiazdy drużyny - Barbosa i Belotti.
Zimą z klubu wyleciał też Rodrigo De Paula, kiedy oczywistym stało się, że nie posiada umiejętności oraz uniwersalności pozycji zadowalających trenera. Klub w ostatecznym rozrachunku dopłacił do tego eksperymentu 10 milionów euro, a - co gorsza - zgodził się dopłacać do pensji zawodnika, który powędrował w kierunku Napoli. Do Interu za blisko 20 milionów euro dołączyła legenda Sportingu Lizbona - bramkarz Rui Patricio, gdy jasnym stało się, że Samir Handanović zaczyna tracić swoje piłkarskie atuty. Nieco rozpaczliwe oblicze przyjęło też szukanie następcy podstępnie wydartego z klubu Pavona - tutaj trener musiał skusić się na mało korzystne dla siebie finansowo wypożyczenia Erika Lameli oraz Stephana El Shaarawy’ego. Wypożyczenia były drogie, ale z drugiej strony - wieńczyła je opcja wykupu za dosłownie kilka milionów euro. Do czego ostatecznie nie doszło, stąd negatywne odczucia względem tych transakcji z perspektywy czasu.
Oranje
W listopadzie 2019 roku pojawił się wakat na stanowisku selekcjonera Holandii, zaś Kralka zgłosił swoją kandydaturę. Wywołało to powszechną wesołość w mediach, skoro „księgowy”, który jeszcze kilka lat temu przerzucał papierki nad Wisłą teraz chce łączyć pracę w jednym z największych klubów świata z jedną z najmocniejszych - choć nieco przebrzmiałą - reprezentacji narodowych. Pośmiano się nawet w holenderskim związku piłki nożnej i temat umarł śmiercią naturalną.
Trudno powiedzieć czy to dlatego, że Inter grał świetną, ofensywną piłkę i przewodził Serie A, czy to dlatego, że w Lidze Mistrzów pewnie wyszedł z grupy, ale z pewnego dnia z Holandii przyszła oferta pracy. Cel dla trenera: wygrać baraże i pojechać na Mistrzostwa Europy.
To nie było łatwe zadanie. Niegdyś utalentowani geniusze z Holandii od kilku lat nie byli w stanie wydać na świat wartościowego potomka, a reprezentacja opierała się na graczach głównie tak prestiżowych zespołów jak AZ Alkmaar, Spartak Moskwa czy Besiktas Stambuł. Z wciąż zgłaszającym gotowość 34-letnim Klaasem Janem Huntelarem Kralka nie chciał nawet rozmawiać i do kadry powołał aż czterech debiutantów, zaś w miejsce Blinda kapitanem namaścił jedynego światowego formatu piłkarza Oranje - Kevina Strootmana.
W obu meczach barażowych strzelali debiutanci i Strootman, a Holandia pojechała na turniej międzynarodowy. Kralka wielokrotnie przyznawał, że nie lubi reprezentacyjnego futbolu ze względu na wąskie pole manewru kadrowego, ale ponoć przyjął pracę dla wysokich zarobków oraz niesionego z nowym zawodem prestiżu, który może się przekuć także na poparcie w szatni Interu - zdradził mediom w prywatnej rozmowie jego, jak się najwyraźniej okazuje, niezbyt dobry przyjaciel Szymon Radzewicz.
Kralka dostał się na Mistrzostwa Europy, ale do tego czasu musiał skupić się na klubie.
4-2-2-2
Po brawurowym wyjściu z grupy w Lidze Mistrzów, Inter pokonał na wyjeździe Borussię Dortmund 2-1. Rewanż na San Siro na zawsze zapadnie w pamięci kibiców po strzelaninie (6-4), w której również zwycięski okazał się w ostatecznym rozrachunku Inter. Losowanie przyniosło w dalszej kolejności obrońcę tytułu - Chelsea. I nikt nie pogniewałby się, gdyby do niedawna jeszcze siódma drużyna Serie A w tym roku zakończyła rozgrywki na tym etapie.
Złośliwi tweetowali, że jak ktoś się wychował na Wiśle Płock i piłce wykopywanej na Irka Jelenia, to jego futbol nie mógł wyglądać ambitniej. Tak naprawdę jednak do zmiany ustawienia zmusiła trenera kolejna już kontuzja Talisci. Kralka nie miał zamiaru wdawać się zresztą w walkę w środku pola z arcymocną Chelsea (dopiero co wykupiła Paula Pogbę z Manchesteru United), odwołując się do najbardziej prymitywnych mechanizmów futbolu.
Przed czwórką obrońców w roli cofniętych rozgrywających zagrali Torreira i Gagliardini. Ich jedynym zadaniem było odbieranie piłki i wykopywanie ich na skrzydła, do czyhających już El Shaarawy’ego oraz Barbosy. Ci z kolei mieli już tylko jeden cel: wrzucić piłkę w pole karne tak, by mogli zamknąć ją dwaj napastnicy oraz drugi ze schodzących napastników.
Tak jest - dwaj napastnicy. Choć Pep Guardiola na wieść o tym pomyśle dostawał ponoć mdłości, Kralka ustawił drużynę w formacji 4-2-2-2, gdzie Andrea Belotti pełnił rolę wysuniętego napastnika, zaś Florin Andone był napastnikiem defensywnym i zarazem pierwszym obrońcą swojego zespołu. Chelsea była kompletnie zaskoczona. Niesfornie próbując kryć skrzydła oraz osamotnionych napastników nie miała siły atakować i w konsekwencji po świetnym meczu Belottiego przegrała 2-0. W rewanżu Inter zagrał ostrożniej, oddał 2 strzały, ale najważniejsze jest to, że jeden z nich był celny. W tym kontekście nawet 2 stracone później bramki nie brzmiały tak groźnie.
Kolejnym rywalem na drodze Interu w Lidze Mistrzów był tryumfator sprzed 2 lat - PSG. Tym razem dodatkowo dopingowane przez Mauro Icardiego, który nie szczędził dawnemu szkoleniowcowi ostrych słów na konferencji prasowej. Inter pojechał do Paryża nastawiony ofensywnie, jednak gra utknęła w środku pola. Marzenia o dobrym wyniku w 82. minucie popsuł Kylian Mbappe.
Do rewanżu na Giuseppe Meazza podchodzono z umiarkowanym pesymizmem i nawet sam szkoleniowiec Nerazzurrich przyznawał, że „nie będzie im lekko”. Fatalna postawa Taliski sprawiła, że już w 30. minucie spotkania trener postanowił dać szansę Andone oraz taktyce 4-2-2-2. Po kilkudziesięciu minutach Inter świętował awans do finału Ligi Mistrzów, zaś historię napisał Berardi, Smalling oraz - dwukrotnie - Andrea Belotti.
To przeklęte SPAL
Trzeci sezon Kralki w Serie A zapisze się w historii, ponieważ Inter nie przegrał ani jednego spotkania. Niestety - im bliżej końca, tym presja stawała się ogromna i zdarzały się głupie remisy. Również decyzja o powierzeniu opaski kapitańskiej Milanowi Skriniarowi - po odejściu Mauro Icardiego - nie była najlepszym wyborem, gdyż zawodnik będący do tego teoretycznie najlepszym kandydatem, z dobrymi relacjami z trenerem, miał w szatni umiarkowane poparcie.
To był sezon licznych sukcesów Kralki. Inter ponownie zaczął być uważany za klub bogaty. Staranna polityka fiskalna "Księgowego" doprowadziła do zwiększenia wartości zespołu pomimo mniejszych wydatków na pensje. Zawodnicy zyskiwali na wartości, klub zarabiał dzięki dobrym występom w Lidze Mistrzów, brakowało zbędnych rezerw i pracowników, którzy doiliby budżet Interu - doszło do tego, że z każdym kolejnym miesiącem stan konta zespołu wyłącznie rósł. Również politykę w szatni Kralka rozgrywał coraz lepiej, mając przeciwko sobie wyłącznie zmarginalizowanych Arthura i Gagliardniego. Większość piłkarzy gotowa była skoczyć za swoim trenerem w ogień.
Jakby tego było mało, gdyby zdarzyła się jakaś tragedia czy nagłe bankructwo, Inter w każdej chwili był w stanie wystawić jedenastkę juniorów tak zdolnych, że bez wsparcia seniorów byliby w stanie bić się o miejsce na podium Serie A. Filippini i Riccardi byli gwiazdami Empoli i mieli już za sobą debiuty w dorosłych reprezentacjach, choć dopiero zbliżali się do 18. urodzin. Andrea Pinammonti nie różnił się przesadnie od Belottiego, co bardzo doceniano w Udinese, które kilkudziesięcioma golami + asystami w sezonie niemal wprowadził na podium Serie A.
Dużo pieniędzy, zabezpieczona przyszłość, zespół pełen samodzielnie wykreowanych gwiazd futbolu, finał Ligi Mistrzów i pozycja lidera w lidze. Co mogło pójść nie tak? To przeklęte SPAL.
SPAL był przedostatnim rywalem Interu w sezonie ligowym. I choć mediolańczycy gubili głupio punkty, w tym meczu spodziewali się raczej łatwej zdobyczy, a następnie przypieczętowania mistrzostwa spotkaniem z Napoli. Niestety, to SPAL atakowało, a Inter się bronił. W pewnym momencie Nerazzurri atakowali już taktyką 4-1-5, ale na niewiele się to zdało. Mecz zakończył się remisem 0-0, a Juventus wysunął się na przód tabeli. Wygrana 4-1 z Napoli w niczym nie pomogła. Inter, bez ani jednej porażki w sezonie, po tym jak w październiku upokorzył swoich arcyrywali wygrywając w Turynie aż 5-1, zdobył w lidze 92 punkty. O jeden mniej od Juventusu.
Monachium
Nikt o tym nie mówił głośno, ale Kralka „przegrał” mecz ze SPAL już na konferencji prasowej, dając się wyprowadzić z równowagi, a swoimi aroganckimi wypowiedziami sprawił, że piłkarze słabszego rywala gotowi byli oddać na boisku nawet życie, ale na pewno nie czyste konto.
W normalnych okolicznościach kibice i piłkarze zapewne byliby załamani. Tym razem nie było jednak czasu na rozpaczanie, po tym jak tytuł wyślizgnął się Interowi z rąk. Do meczu w Monachium zostało 6 dni. Po drugiej stronie stanąć miał sam Real Madryt z 34-letnim, wciąż zabójczo groźnym Cristiano Ronaldo w składzie.
Zwycięstwo w tych rozgrywkach to dla Realu Madryt prawdziwa obsesja. Kibicuję Interowi od dziecka, większość moich piłkarzy to Włosi i Brazylijczycy, którzy kibicują Interowi równie długo, co ja. Wzniesieniu ku niebu Pucharu Mistrzów jest naszym marzeniem. Marzenie jest zawsze czystszym uczuciem od obsesji i właśnie dlatego zasługujemy, żeby wygrać te rozgrywki.
- wyjaśniał na konferencji prasowej trener Interu.
Już w 14 minucie spotkania Cristiano Ronaldo celebrował zdobycie pierwszej bramki. Kiedy 20 sekund później Andrea Belotti wyrównał, zabrał piłkę z siatki i pobiegł z nią do środka boiska jak gdyby strzelanie goli to był jego obowiązek, a nie powód do świętowania. Jedna to o wiele mniej, niż zwykł zdobywać - łącznie usiekł ich przez cały rok 43. Ale gra nie układała się po myśli Interu. Real nacierał, a Inter wybijał piłki. Odpowiedzialny za kreowanie akcji w ofensywie Talisca był w tym meczu kompletnie wyłączony z gry.
W drugiej połowie na boisku zameldował się Andone, a Inter przeszedł do swojego groteskowo-strasznego 4-2-2-2. Tym razem to Nerazzurri dominowali grę, ale nie byli w stanie strzelić bramki, choć z każdą kolejną akcją atakowali z taką furią, że Cristiano Ronaldo niemal nie wychodził ze swojego pola karnego. Ostatecznie Dani Carvajal w 92. Minucie został usunięty z boiska za brutalny faul na Domenico Berardim, ale każdy kto widział tę sytuację wiedział, że Hiszpan podjął najlepszą możliwą decyzję.
Jesteście wspaniałymi piłkarzami, a odpowiedzialność za głupio przegrane Scudetto biorę na siebie, to moje błędy i brak doświadczenia przesądziły o tym, co wydarzyło się w przedostatniej kolejce. Jeśli z jakiegoś powodu chcecie pracować ze mną w przyszłości, dajcie z siebie wszystko w dogrywce, ponieważ nie wyobrażam sobie dalszej pracy w Interze... Dalszej pracy w zawodzie, jeśli z rąk wymsknie nam się drugie trofeum.
- mówił swoim piłkarzom Kralka przed dogrywką.
Polak lubił patetyczne przemowy i Requiem Mozarta odpalane w ważnych momentach w szatni. Lubił grać na emocjach swoich podopiecznych, jednak w praktyce był raczej wyrachowanym cynikiem. Nie wiadomo ile w tym prawdy, a ile dziennikarskiej fantazji, ale po latach Krzysztof Stanowski pisał w swojej książce, że Kralka zapytany o przeczucia miał wysłać mu przed meczem SMS-a „Możesz iść do bukmachera, w dogrywce opierdolimy ich 3-1”.
Tak też się stało. Jeśli futbol kiedykolwiek był totalny, to pomiędzy 90 a 120 minutą finału Ligi Mistrzów 2020 był najtotalniejszy w historii, przy czym piłka ani razu nie przekroczyła połowy boiska, gdzie od czasu do czasu wybiegał Rui Patricio, zaś piłkarzom Realu nawet przez myśl nie przeszło, by kontratakować. W 93’ minucie po rzucie rożnym gola zdobył Chris Smalling. Dzieła zniszczenia w 112 minucie dopełnił Gabriel Barbosa. Inter po raz czwarty w historii został najlepszą drużyną Europy.
Rui Patricio (Samir Handanović) - Luke Shaw - Smalling (Miranda), Skriniar, Zappacosta (Goldaniga) - Arthur, Gagliardini (Torreira) - Berardi (El Shaarawy), Talisca (Andone), Barbosa - Belotti. Ta drużyna na stałe zapisała się w historii futbolu.
Epilog
Za 60 milionów euro do Borussii Dortmund wypchnięty został Arthur, który cały czas nie chciał docenić jak wiele zrobił dla niego trener z Polski. Zarobione pieniądze zostały przeznaczone na zakup Yannicka Carrasco, ponieważ Kralka wymarzył sobie by wreszcie mieć na lewym skrzydle zawodnika, który naprawdę powinien grać po tej stronie boiska. Miranda i Handanović odeszli na emeryturę, tego pierwszego zastąpił więc kupiony za 18 milionów euro Kostas Manolas. Z wolnego transferu, za ledwie 2 miliony euro rocznie, do klubu dołączył Javier Pastore, który udanie zaasekuruje regularne problemy zdrowotne, jakie ma Talisca. A to zdanie umieszczam w tekście tak z czystej ciekawości czy redaktorowi prowadzącemu chciało się to czytać [czytałem - zostawiłem, przyp. red. prowadzący]. Ale to już przyszłość i nie do końca jeszcze wiadomo, kto tę przyszłość w Mediolanie poukłada.
Krótko po zdobyciu Pucharu Europy, Kralka wylądował na zgrupowaniu reprezentacji Holandii. Mistrzostwa Europy 2020 rozpoczynały się za kilka dni, a większość twarzy selekcjoner znany z niechęci do latania na mecze klubowe swoich podopiecznych, widział na oczy po raz pierwszy w życiu. Solidnie przegrał dwa sparingi. Ale piłkarze patrzyli z wiarą w nowego trenera, który sprawił jedną z większych niespodzianek w profesjonalnej piłce od 2012 roku. W meczu otwarcia zamiast stawiać na skład proponowany przez asystenta wybrał swoich juniorów wspieranych w miarę solidną obroną - jedynym atutem Oranje. Ograł Grecję 4-0, a bezbramkowy remis z Finlandią i 2-2 z Portugalią pozwoliły na wyjście z grupy.
Widzę tych zawodników po raz trzeci w życiu - na adaptację Interu do mojego stylu gry potrzebowałem 14 miesięcy. To nie ma sensu w tym wypadku, będziemy dobierać taktykę pod przeciwnika.
I w tym szaleństwie była metoda. Przeciwko Włochom (4-1) ani jeden gol nie padł z pola karnego, zaś Kevin Strootman raz strzelił niemalże z własnej polowy. Przypadkowy junior zmieniający wycieńczonego Depaya wbił w 119 meczu dogrywki bramkę Niemcom. W półfinale na Holendrów czekała Rumunia - i wbrew pozorom nie był to łatwy mecz, bo Holandia nie miała w swojej kadrze zawodników formatu np. dobrze nam wszystkim znanego Florina Andone. Oranje wygrali 4-2.
W 2010 roku Inter wygrał Ligę Mistrzów, a Hiszpania pokonała Holandię w finale Mistrzostw Świata. Większość zawodników obecnej kadry Oranje płakała wówczas przed telewizorami, jeszcze jako dzieci. Najlepiej zapamiętał tamten mecz odkryty przez Kralkę Calving Stengs, który w 84 minucie finału, po akcji bliźniaczej do akcji Iniesty sprzed dekady, zdobył jedyną bramkę, a Polak zapisał się w historii futbolu jako pierwszy trener, który w tym samym roku została Mistrzem Europy podwójnie - z klubem i z reprezentacją narodową.
„Zrobiłem swoje” powiedział Kralka dziennikarzom przyznając, że nie wie czy po wakacjach nadal będzie szkoleniowcem reprezentacji Holandii oraz Interu. Polak przyznał, że trochę brakuje mu tego spokojnego i czasem nawet nudnego pisania umów, których potem nie czytają nawet zamawiający je klienci. I że w wolnym czasie chciałby poświęcić się blogowaniu, zwłaszcza, że w iPhone X4 naprawdę prawie idealnie działa już Face ID a premia za zwycięstwo w Lidze Mistrzów niemal na niego wystarczy i chciałby komuś o tym opowiedzieć. Przyjmijmy zatem, że w tym miejscu kończy się historia trzeciego z najwybitniejszych polskich menedżerów, zaraz po Stefanie Żywotko i tym wariacie z Poznania.