Polacy mają ten styl. Ruiner bez żadnych kompleksów może rywalizować z Hotline Miami - recenzja
Nigdy o nich nie słyszałeś. Kilkunastoosobowa ekipa pracuje w Warszawie, gdzieś między punktem Xero oraz włoską restauracją. Po trzech latach za biurkiem pasjonaci stworzyli pierwszą grę, a ta z miejsca może konkurować z kultowym Hotline Miami. Ruiner od studia Reikon Games przekonał mnie, że o tych deweloperach będzie jeszcze głośno.
Wiecie, czym jest Hotline Miami? To teraz nałóżcie na tę niesamowitą produkcję trójwymiarowe środowisko, cyberpunkowy klimat, dłuższe i bardziej filmowe misje, bossów z własnymi paskami życia oraz otwarte obszary z pobocznymi zadaniami. Ruiner bierze co najlepsze z Hotline Miami, dodając wiele od siebie. To kolejna po Observerze rodzima produkcja, która uświadamia mi jedno - cholera, my ten cyberpunk to mamy we krwi.
Nie będę ukrywał, że do gry Ruiner podchodziłem jak pies do jeża. Na zrzutach ekranu nie wygląda to dobrze.
Myślałem, że mam do czynienia z kolejnym izometrycznym średniakiem. Grą, która lada moment trafi do wyprzedaży, a zaraz potem świat o niej zapomni. Co prawda przedstawiciel wydawcy (Devolver Digital) sugerował, że Ruiner naprawdę udał się twórcom, ale wiecie jak to jest z zapewnieniami dystrybutorów. Mają interes w tym, aby jak najlepiej zareklamować produkt. Nawet tak szalony i nieszablonowy podmiot jak Devolver musi działać w oparciu o rynkowe reguły.
Potem odpaliłem grę na PS4, przeszedłem samouczek i wow, totalnie mnie wessało. Czułem, jak gdyby ktoś przywiązał mnie do krzesła i wstrzyknął w żyłę adrenalinę. Szybka akcja, intensywna muzyka elektroniczna, wysoka śmiertelność i spory poziom trudności sprawiają, że Ruiner jest jak wódka z energetykiem. Daje kopa i trudno wysiedzieć spokojnie w miejscu.
Rozgrywka to Hotline Miami na sterydach. Awatar gracza ma do dyspozycji bronie białe oraz bronie palne, za pomocą których rozprawia się z przeciwnikami. Brzmi banalnie? Jedynie w teorii. W praktyce byle przeciwnik ma niewiele mniej życia od gracza, a każdy błąd, źle odmierzony zamach ostrzem czy źle wymierzony strzał z broni może kosztować nas życie. Gra jest trudna, ale to ten „pozytywny” poziom wyzwania. Taki, który nie frustruje, ale motywuje do dalszej gry. Jeszcze jedno podejście. Potem znowu. I jeszcze raz.
Ruiner uzależnia. Wszystko dzieje się tak szybko i jest tak dobrze połączone, że trudno odejść od konsoli.
Pierwsze posiedzenie z tym tytułem zajęło mi… pięć godzin. W tym czasie zdobyłem bazę groźnego gangu, odwiedziłem fabrykę robotów i prawie zabiłem najbardziej wpływowego człowieka w futurystycznym, cyberpunkowym świecie. Co świetne, wraz z każdą kolejną misją świat Ruinera ewoluuje, a my możemy wchodzić w nowe interakcje z napotkanymi osobami. Część z nich jest… cóż, powiedzmy, że dosyć osobliwa. Polacy wypełnili swój twór ciekawymi indywiduami. Do tego raz za razem przełamują czwartą ścianę, mrugając w kierunku gracza. Szkoda tylko, że dialogów jest tak mało.
Nie brakuje za to akcji. I to takiej, od której dziki, zwierzęcy uśmiech pojawia się na ustach. Na wyższych poziomach trudności budowanie sekwencji uśmiercania wrogów to prawie jak sztuka. Korzystanie z odpowiednich broni, ruchów i umiejętności jest kluczem do sukcesu, a gracz stale musi dostosowywać się do sytuacji na ekranie. Ruiner nie posiada jednej, uniwersalnej metody na zwycięstwo. Przeciwnicy są tak zróżnicowani, lokacje tak odmienne, a arsenał tak rozbudowany, że żonglerka broniami oraz technikami staje się obowiązkowa.
Za udaną walkę system nagradza nas punktami doświadczenia, które wymieniamy na dodatkowe umiejętności. Zawsze jesteśmy wyposażeni w przynajmniej cztery aktywne skille, więc ich dobre poznanie i wykorzystanie to podstawa. Mam tylko wrażenie, że wraz z odblokowywaniem nowych umiejętności i ulepszaniem starych rozgrywka staje się zbyt prosta. Zazwyczaj jest tak, że im dalej, tym trudniej. W polskim tytule postawiono ten zwyczaj na głowie. Najpierw gra dała mi srogi wycisk. Potem ja dałem wycisk grze.
Niestety, Ruiner kończy się zbyt szybko, zostawiając ogromne uczucie niedosytu.
Tajemnicę zamaskowanego bohatera odkryłem po pięciu godzinach. Nie licząc trofeów, ponowne przechodzenie gry nie oferowało niczego ciekawego. Mam wrażenie, że w wielu miejscach produkcja nie została dostatecznie rozwinięta. Jak na przykład podczas swobodnego zwiedzania otwartego futurystycznego miasta. Nie obraziłbym się również na dodatkowy tryb kooperacji, najlepiej na jednym ekranie. Ewentualnie jakieś internetowe rankingi. Cokolwiek, byle tylko wydłużyć żywotność tej naprawdę niezłej gry.
Deweloperzy nie dają mi jednak żadnego powodu, aby wracać do futurystycznego świata. Szkoda. Ruiner jest bardzo dobrym indykiem, ale gra miała potencjał na zostanie czymś znacznie, znacznie więcej. Boli również brak wydania na Switcha, który wydaje się wręcz stworzony dla produkcji tego typu.
Nie zmienia to faktu, że jeżeli Hotline Miami przypadło ci do gustu, to w Ruinera musisz zagrać.