Moda na wersje demonstracyjne powraca. Demo Knack 2 dla wszystkich
W polskim PS Store opublikowano dema gier Knack 2 oraz Ys VIII: Lacrimosa of DANA. Chwilę temu mogliśmy ograć betę Call of Duty: WWII. Jeszcze wcześniej Destiny 2, które teraz ląduje na PC. Co druga gra Nintendo na Switchu posiada możliwość przedpremierowego przetestowania. Jest dobrze. Jest bardzo dobrze.
Czym jest wersja demonstracyjna? Zależy, kogo spytasz. Dla producenta gry wideo to dodatkowe koszty oraz utrata zasobów. Dla gracza to świetna okazja do przetestowania tytułu oraz zabawy za darmo. Dla działu marketingu to część skoordynowanej kampanii reklamowej, mającej napędzić sprzedaż produktu. To właśnie produkcyjno-budżetowe spojrzenie było w ostatnich latach dominujące. Dzięki niemu dema gier stały się w zasadzie gatunkiem na wymarciu.
W ostatnich miesiącach dzieje się coś naprawdę dobrego. Wersje demonstracyjne powracają na wszystkie platformy.
Doskonale rozumiem optykę producentów. Aby stworzyć demo, nie wystarczy po prostu „wykroić” fragmentu gry. Wersja demonstracyjna to osobny i samodzielny byt, który korzysta z zawartości pełnego programu. Trzeba ją odpowiednio przygotować. Zabezpieczyć. Przetestować. Sprawdzić, czy pliki nie zdradzają zawartości pełnej edycji. Następnie uruchomić żmudny proces certyfikacji oraz dystrybucji. To wszystko kosztuje. Zajmuje deweloperów. Sprawia, że odrywamy część zasobów od szlifowania komercyjnego kodu.
Ktoś-gdzieś-kiedyś przedstawił badania rynku, z których wynikało, że wersje demonstracyjne nie przynosiły efektów proporcjonalnych do kosztów. Dla producentów trzymających rękę na budżecie tyle wystarczyło, aby dema popadły w niełaskę. Decyzja mocno dyskusyjna, ponieważ miernik „czy demo sprzedaje grę” nie jest zmienną uniwersalną i mierzalną. Dobre demo sprzeda dobrą grę. Kiepskie demo nie sprzeda kiepskiej gry. Demo jest tak dobre jak dobra jest gra, a produktu niskiej jakości nic nie jest w stanie uratować.
Era PS3 oraz X360 przyniosła niemal całkowitą eksterminację wersji demonstracyjnych. Nic nie wskazywało na to, żeby ósma generacja konsol wprowadziła na tym polu jakieś zmiany. Poprawcie mnie, jeżeli się mylę, ale z tego co pamiętam, żadna gra na wyłączność przygotowana na start PlayStation 4 oraz Xboksa One nie miała swojej wersji demonstracyjnej. „Dema się nie opłacają” było podawane jak mantra. Jak prosta wierszówka tłumacząca działanie całej branży gier. Dogmat, którego podważanie nie ma sensu.
Pojawili się jednak odważni wydawcy z głową na karku, którzy udowodnili, że dema pozytywnie wpłynęły na sprzedaż ich produktów.
Najlepszym tego przykładem niech będzie egzotyczny Nier: Automata. Japońska gra wideo z ponętną, odsłaniającą swoje wdzięki bohaterką nie zapowiadała się na hit sprzedażowy poza granicami Azji. W Japonii tytuł znalazł 500 tys nabywców, co przewyższyło oczekiwania dystrybutora. Jednak to wynik w skali całego globu zaskoczył wydawcę najbardziej. Ponad milion sprzedanych kopii w Europie, USA, Australii i Kanadzie to ewenement, którego nie przewidziano w nawet najbardziej pozytywnym scenariuszu.
Pamiętam, jak wyglądało to na moim Twitterze. Demo okazało się tak grywalne, efektowne i epickie, że błyskawicznie powstał łańcuch społecznych rekomendacji. Wielu testerów dema doszło do wniosku, że „to nie gra dla nich”, co doskonale rozumiem. Jednak równie wielu twierdziło, że nie bawiło się tak dobrze z grą akcji od czasów PS2. Masa, masa graczy, którzy nie mieli styczności z oryginalnym Nierem (2010), dało szansę Automacie właśnie ze względu na intensywną akcję w wersji demonstracyjnej.
Dokładnie tak samo było w przypadku klona Dark Souls - Ni-Oh. Pierwsze testy tej gry wypadały fatalnie. Jednak kolejne alfy i bety stawały się coraz lepsze. Gra uległa poprawie na tyle, że ponownie dałem jej szansę. Byłem w szoku, jak wiele pracy wykonali deweloperzy od rozpoczęcie zamkniętych testów. Twórcy Ni-Oh otwarcie przyznają, że ich program nie byłby tak dobry, gdyby nie sugestie oraz komentarze graczy. W tym przypadku możliwość przedpremierowego testowania nie tylko napędziła sprzedaż, ale bezpośrednio wpłynęła na jakość produktu.
Wersje demonstracyjne to nieodłączny element hybrydowej konsoli Nintendo Switch.
Snipperclips, ARMS, Splatoon 2, Pokken Tournament DX - połowa gier Nintendo na wyłączność dla Switcha otrzymała swoje wersje demonstracyjne. Zdarza mi się pisać, że pod niektórymi względami Wielkie N zatrzymało się mentalnie w XX wieku. Przykładowo na płaszczyźnie sieciowej infrastruktury. Z wersjami demonstracyjnymi jest podobnie, ale akurat tutaj „konserwatywne podejście” przynosi pozytywne efekty. Demo Splatoon 2 przekonało mnie do pełnej wersji, dokładnie tak samo jak demo Snipperclips.
Teraz w PS Store pojawiła się wersja demonstracyjna platformówki Knack 2 oraz jRPG Ys VIII: Lacrimosa of DANA. Kilka dni wcześniej na cyfrowej platformie Sony zadebiutowało demo sportowego NBA Live 18, a jeszcze wcześniej bijatyki Marvel vs. Capcom: Infinite. Kilka jaskółek wiosny nie czyni, ale podobne inicjatywy coraz częściej widzę również na Switchu oraz Xboksie One. Nie odważę się napisać, że wersje demonstracyjne masowo powracają do łask, ale pierwsze kroki w tym kierunku zostały wykonane.
Oczywiście dalej funkcjonuje prosta, banalna zasada - tylko dobre demo sprzeda grę. Jeżeli ktoś posiada kiepski produkt, to żadna wersja demonstracyjna nie podciągnie mu sprzedaży. Ba, może tę sprzedaż znacznie osłabić, zniechęcając potencjalnych nabywców. Być może tutaj tkwi powód, dla którego producenci coraz niechętniej udostępniali wersje demonstracyjne, zamiast tego inwestując w reklamę oraz marketing.