Final Fantasy XV nie jest najlepszą odsłoną serii - recenzja Spider’s Web w toku
Wiecie już, co w Final Fantasy XV zgrzyta, nie działa i rozczarowuje. Najwyższy czas przyjrzeć się temu, co sprawia, że przez grę Square Enix zarwałem dwie ostatnie nocki, mam podkrążone oczy i nie mogę doczekać się powrotu do wirtualnego świata.
Ogólna zasada z Final Fantasy XV jest bardzo prosta - im dalej, tym lepiej.
Z każdą godziną spędzoną w fikcyjnym, otwartym świecie tytuł staje się bardziej satysfakcjonujący. Gra nabiera prawdziwych rumieńców dopiero po kilkunastu (!) pierwszych godzinach. Wtedy na horyzoncie pojawiają się najciekawsze postaci, historia nabiera tempa, wrogowie stają się zróżnicowani i ciekawi, a gracz posiada niemal pełną paletę możliwości.
Pierwsze chwile z "piętnastką" są najgorsze. Narracja nie powala, emocje nie mają krzty autentyczności, a mechanizmy gry wydają się przesadnie skomplikowane i utrudniające życie. Jeżeli wytrzymacie do momentu odblokowania drugiego regionu i wizyty w pierwszym większym miasteczku, wszystko zaczyna iść w odpowiednim kierunku.
Final Fantasy XV to bez dwóch zdań najbardziej oryginalna i odważna odsłona.
Niestety, wszystkie nowe mechanizmy, takie jak kołowy system dialogowy, możliwość jazdy samochodem czy tryb swobodnej eksploracji, udają się co najwyżej połowicznie.
Możliwość wyboru wypowiadanej kwestii ma się nijak do tej z Mass Effect. Zarówno jeżeli chodzi o jakość dialogów, jak również istotność ich konsekwencji. Swobodna eksploracja nie daje takiej satysfakcji, jak w Wiedźminie, gdzie zupełnie przypadkowo rozpoczynamy niesamowitą misję poboczną, wchodząc do pierwszej lepszej jaskini. Jazda samochodem to również sztywne podróżowanie od punktu A do punktu B, bez możliwości zjazdu z asfaltowej drogi.
Każdy nowy mechanizm, silnie inspirowany zachodnimi grami cRPG, działa zaledwie połowicznie. Wszystko to, co sprawia, że Final Fantasy XV jest wyjątkowe na tle całej serii, jest jednocześnie najsłabiej dopracowanym elementem tej gry. Poza jednym wyjątkiem - walką.
To świetne, że gracz może pokonać przeciwnika silniejszego o wiele poziomów, o ile jest naprawdę dobry.
Koniec z turową walką, podczas której nawet najsłabsi oponenci zawsze nadszarpią nasz pasek życia, co wynika z naprzemiennej, sztywnej kolejki wymiany ciosów. Final Fantasy XV poszło radykalnie w kierunku gier zręcznościowych. Teraz liczą się nie tylko statystyki, ale również odpowiednie wciskanie przycisków w odpowiednim czasie. Niczym w Dark Souls.
Jeżeli jesteśmy naprawdę, naprawdę, naprawdę dobrzy, możemy pokonać silniejszego przeciwnika, nie otrzymując żadnego ciosu. Co prawda graniczy to z cudem, ale jest na to szansa. Sam wielokrotnie kładłem 30-poziomowego giganta 10-poziomową drużyną. Oczywiście dopiero po tym, jak niemal na pamięć poznałem wachlarz jego ciosów, dostosowując uniki. Świetna zmiana!
Walki są przy tym niesamowicie efektowne. To, co dzieje się na ekranie telewizora, z powodzeniem mogłoby znaleźć się w hollywoodzkim filmie akcji. To naprawdę wyjątkowe, że Square stworzyło tak skomplikowany system wymiany ciosów, który działa w czasie rzeczywistym, wykorzystując nie tylko postać głównego bohatera, ale również członków jego drużyny. Programiści, którzy złożyli to w całość, zasługują na specjalne wyróżnienie.
Niestety, Final Fantasy XV zawodzi tam, gdzie zawsze był najsilniejszy - w obszarze historii.
Chociaż w późniejszej fazie gry narracja nabiera rozmachu, a postaci rozwijają skrzydła, wciąż nie jest to poziom historii z mistrzowskiego Final Fantasy VII. Większość napotkanych bohaterów jest nijaka. Otwarty świat został wypchany drewnianymi figurami, których nie zapamiętamy na dłużej. Są od tej reguły wyjątki, ale mogę je policzyć na wszystkich palcach, jakie posiadam.
Motorem napędowym Final Fantasy XV wcale nie jest „odzyskanie tronu”, jak zostało napisane na pudełku z grą. To, co przyciąga do tytułu i nie pozwala od niego odejść, to nieustanny progres. Nieustanne rozwijanie możliwości, odblokowywanie nowych opcji oraz umiejętności. Zawsze jest coś do ulepszenia. A to magiczne zaklęcie, a to silnik samochodu, a to miecz, a to grupowe umiejętności.
Niemal wszystko można rozwijać. Od kulinarnych przepisów, przez zachowanie drużyny, na wyposażeniu i samochodzie kończąc. Permanentne dążenie do potęgi i gonienie za kolejnymi poziomami doświadczenia sprawia, że nie mogę odejść od konsoli. Przez uzależniający system w FFXV wykonuję aktywności tak prozaiczne, jak łowienie ryb czy jazda na chocobo. Wszystko po to, aby być jeszcze lepszym. Jeszcze szybszym. Jeszcze wytrzymalszym.
Final Fantasy XV to gra, która błyskawicznie zaraża niezwykle groźnym wirusem „jeszcze jednej misji”, „jeszcze jednych zakupów”, „jeszcze jednej rozmowy” i „jeszcze jednego podziemia do zwiedzenia”. Chociaż przytłaczająca większość pobocznych zadań jest do bólu powtarzalna, aktywności jest na tyle, że nie wiadomo, w co ręce włożyć. Jakość misji pozostawia wiele do życzenia, na ich liczbę nie da się narzekać.
Final Fantasy XV zostanie zapamiętane jako odsłona z najpiękniejszą muzyką.
Warstwa muzyczna w „piętnastce” wyznacza zupełnie nowy poziom, jeżeli chodzi o oprawę podczas walk oraz swobodnej eksploracji. To tak, jak gdyby większość starć była okraszona kawałkami na poziomie One Winged Angel z FFVII.
Szkoda tylko, że konkretne utwory przypisane do konkretnych obszarów miejskich bywają tak irytujące. No, ale Final Fantasy nie byłoby Final Fantasy, gdyby nie kilka utworów, które mocno wchodzą graczowi za skórę, notorycznie „nawiedzając go” podczas zakupów, ulepszania broni i rozmów z NPC.
Muzyka to jednak za mało, aby pisać o ponadczasowym dziele na modłę Final Fantasy VII.
Najnowsza gra Square Enix jest bardzo nierówna. Nieudolnie czerpie z zachodnich wzorców cRPG, tracąc przy tym w obszarze snutej opowieści. Do tego miejscami przeraża grafiką z minionej generacji sprzętu, a także notorycznie zacina się na PlayStation 4 Pro. Już z powodu samych technicznych niedociągnięć nie możemy mówić o wybitności tego tytułu.
Zbyt wiele poszło nie tak. Zbyt często swobodne dialogi naszych towarzyszy się powtarzają. Zbyt szybko wykonywałem tę samą misję poboczną, tylko w innym miejscu. Zbyt małe jest zróżnicowanie przeciwników, zwłaszcza na pierwszym etapie rozgrywki. System dialogów zbyt łatwo daje się zdemaskować, jako zupełnie nieznaczący. Potknięć, które nie przeszłyby w projekcie o znacznie mniejszym budżecie i mniejszej renomie, jest po prostu zbyt dużo.
Mimo tego, Final Fantasy XV to tytuł magiczny. To produkcja, która wciąga po uszy, jak żadna inna gra.
„Piętnastka” jest jak śnieżna kula, która zbiera punkty siłą rozpędu własnej wielkości. Możliwości, aktywności, zadań i kosmetycznych ulepszeń jest tyle, że ciężko odejść od konsoli. Pal licho, że te poszczególne elementy średnio ze sobą współgrają, pozszywane niczym potwór Frankensteina. W ostatecznym rozrachunku całość i tak wciąga jak ruchome piaski.
Co się udało:
- Niesamowity, zręcznościowy model walki
- Cudowna muzyka, która przejdzie do historii
- Swobodne poruszanie się przez większą część gry
- Główny bohater nie irytuje
- Miejscami niesamowicie urokliwa grafika
- Niesamowite zaklęcia przyzwania
- Historia z czasem nabiera rozpędu, a postaci rozwijają skrzydła
- FFXV jest jak wino - im dłużej się gra, tym lepszy staje się ten tytuł
- Masa aktywności do wykonania
- Wciągający jak narkotyk system rozwoju (postaci, umiejętności, ekwipunku, pojazdu)
Co się nie udało:
- Problemy techniczne na PS4 Pro, które są nie do zaakceptowania
- Otwarty świat jest ładny, ale martwy, przyspawany do podłoża i wypełniony figurami woskowymi
- Poboczne misje są skandalicznie powtarzalne
- Pierwsze godziny gry należą do mocno przeciętnych
- Toporny, przestarzały, męczący interfejs
- Miejscami gra budzi skojarzenia z PS3/X360
- Brak możliwości wymiany członków drużyny
- Historia jest "tylko" dobra
Nie mogę się doczekać, kiedy skończę pisać ten tekst i poznam zakończenie opowieści. Chcę już wrócić do tego niedoskonałego, pełnego zadziwiająco widocznych błędów potworka. Pomimo niedoskonałości, Final Fantasy XV ma w sobie coś, czego próżno było szukać w mocno „korytarzowym” Final Fantasy XIII.
Chociaż nie mamy do czynienia z najlepszą odsłoną w historii serii, Final Fantasy XV to najlepsza odsłona od 2006 roku.