Zajęło to trzy miesiące. Przeszedłem Pokemon GO i złapałem je wszystkie
Minęły trzy miesiące od premiery Pokemon GO. W życiu bym się nie spodziewał się, że gra mobilna zmotywuje mnie do ruszenia tyłka z domu na wielogodzinne spacery i do przebycia piechotą kilkuset kilometrów. Po wakacjach szał na łapanie Pokemonów jednak minął, a ja po uzupełnieniu Pokedeksu i dobiciu do 30 poziomu mogę wreszcie spocząć na laurach. To najlepsza pora na podsumowanie tych kilku szalonych tygodni.
[pokemongo-fb]
Sukcesu Pokemon GO nikt nie był w stanie przewidzieć, a popularność gry stworzonej przez Niantic przy wsparciu Google’a i Nintendo zaskoczyła świat. Chociaż przez skórę czułem, oczekując na premierę tej produkcji, że da mi ona mnóstwo zabawy, to myślałem egoistycznie tylko o sobie.
Do Pokemonów mam w końcu ogromny sentyment od czasu, gdy w podstawówce ruszyłem w drogę z wiernym Pikachu u boku.
Pokemony to taki przyjemny powrót do czasów dzieciństwa. Czytając pierwsze zapowiedzi Pokemon GO byłem świeżo po spędzeniu kilkuset godzin z konsolką Nintendo 3DS w łapach, którą sobie zafundowałem, by odkurzyć nieco wspomnienia z lat młodości podczas gry w Pokemon X i strasznie się na tę produkcję napaliłem.
Na ogromny fenomen nie był przygotowany nikt. Po kilku dniach o grze mówiłem w telewizji, a o tym jak wyglądały pierwsze tygodnie po premierze pisałem w miesiąc po udostępnieniu Pokemon GO. Temat był tak popularny, że założyliśmy nawet fanpage Pokemon GO Polska i Blog Blisko Pokemonów pod adresem pokemon.spidersweb.pl.
Teraz, kolejne dwa miesiące później, wreszcie Pokemon GO przeszedłem. No, tak jakby.
Pokemon GO to nie jest w końcu gra, którą da się przejść w klasycznym tego słowa rozumieniu - chociaż opiera się przecież na chodzeniu. Nie ma tutaj kampanii lub questów do wykonania. Gra od samego początku przypomina tzw. end-game z takich gier jak Diablo, Destiny czy… Pokemonów wydawanych na konsole przenośne Nintendo.
Chodzi tutaj o grind, grind i jeszcze raz grind, czyli wykonywanie w kółko tych samych aktywności w celu nieznacznego poprawiania statystyk. Podstawowe zadanie gracza to w końcu chodzenie non stop po prawdziwym świecie i odnajdywanie, i łapanie ukrywających się w wybranych lokalizacjach stworków.
W Pokemon GO można grać w zasadzie w nieskończoność.
Oprócz łapania stworków właściwie jedyne, co może robić gracz, to ulepszanie statystyk - które puryści językowi nazywają poprawnie parametrami, ale mniejsza o nomenklaturę - swoich Pokemonów. Cel to prowadzenie pojedynków z podopiecznymi innych graczy i zostawianie swoich Pokemonów w Arenach.
Walka to jeden z filarów gier Pokemon, ale w Pokemon GO służy to jednemu: zdobywaniu wirtualnej waluty, która umożliwia zakup przedmiotów ułatwiających zdobywanie Pokemonów. Nadrzędnym celem gier Pokemon jest w końcu złapanie ich wszystkich - czyli zdobycie przynajmniej po jednym egzemplarzu z każdego gatunku.
Pokedex, czyli encyklopedię Pokemonów, skompletować mogą tylko naprawdę wytrwali gracze.
W grze można spotkać blisko 150 różnych stworków, ale niektóre z nich są piekielnie trudne do zdobycia. Chociaż grałem jak maniak przez 3 miesiące to dopiero w minionym tygodniu zdobyłem ostatni brakujący okaz do kolekcji. Zbiegło się to niemal idealnie w czasie ze zdobyciem 30-go poziomu mojej postaci.
30 level jest jednocześnie tym granicznym. Po jego osiągnięciu otrzymuje się dostęp do ostatniego przedmiotu - Max Revive - i mając go można spotkać w grze dzikie Pokemony na maksymalnym możliwym poziomie doświadczenia. Mocniejsze można uzyskać potem tylko przez trening i mozolne zbieranie cukierków i Stardustu.
Zdobycie ostatniego Pokemona ładnie zamknęło klamerką trzy miesiące gry.
Na swojego startera wybrałem Bulbasaura, a jego ostatnia forma - czyli Venusaur - był… ostatnim zdobytym przeze mnie Pokemonem. Było też kilka innych stworków, których zdobycie sprawiło mi kłopot. Nie przeczę też, że sporo mi pomógł w skończeniu Pokedeksu służbowy wyjazd do Stanów Zjednoczonych.
Zdobyłem tam chociażby Taurosa - niedostępnego w Europie. Przez moje polowanie na Hitmonchana spóźniliśmy się na parking w Santa Monica, co kosztowało mnie dodatkowe dwa dolary, a bardzo długo szukałem Muka, który pojawił mi się do tej pory - jeden jedyny raz - niedaleko mostu brooklińskiego w Nowym Jorku.
Dwa z pięciu ostatnich brakujących Pokemonów zdobyłem z kolei w Polsce i to tego dnia, którego odebrałem Pokemon GO Plus.
Zupełnym przypadkiem chwilę po podłączeniu gadżetu Nintendo do telefonu - na przestrzeni kwadransa - zdobyłem po wykluciu się Pokemonów z dwóch jajek brakujące Candy, co pozwoliło mi dodać do swojej kolekcji Charizarda i upragnionego Dragonite’a (najsilniejszego Pokemona w grze).
Strasznie zresztą żałuję, że Pokemon GO Plus nie dało się kupić wcześniej. Odbierając gadżet brakowało mi tylko czterech stworków w kolekcji, więc mogłem go wykorzystać praktycznie tylko do grindowania i farmienia zdobytych już wcześniej okazów, a nie do odkrywania nowych gatunków.
Z tego wszystkiego i tak najbardziej wkurzający był przedostatni brakujący Pokemon, czyli Chansey.
Był to jedyny stworek, który mi uciekł przy pierwszym spotkaniu. Widziałem go pierwszy raz na molo w Santa Monica - ale ten okaz, który wreszcie zdobyłem, wykluł się dopiero w Polsce i to z 715-go (!) jajka. Cieszyłem się wtedy jak małe dziecko - a oczywiście chwilę później wykluł się kolejny…
Warto też nadmienić, że chociaż uzupełniłem swój prywatny Pokedex, to nadal brakuje w nim kilku okazów. Ditto, trio legendarnych ptaków oraz duo Mew z Mewtwo jak na razie zdobyć się nie da, a Farfetch’d i Kangaskhan są poza moim zasięgiem - po nie musiałbym polecieć odpowiednio do Azji i Australii.
Moja kolekcja wytrenowanych stworków jest przy tym, chwaląc się bezczelnie, dość imponująca.
Dzięki swoim Pokemonom pokazałem wreszcie w zeszłym tygodniu graczom z sąsiedztwa, że moje pole w postaci aren Poke Gym przy Zebra Tower i przy warszawskim Placu Zbawiciela (gdzie w wirtualnym świecie Pokemon GO ciągle stoi Tęcza) ma jednego mistrza, którym naturalnie jestem ja.
Teraz jednak postanowiłem spasować i dać odpocząć akumulatorowi w moim smartfonie - przynajmniej do czasu jakiejś większej aktualizacji. Pokemon GO będzie jednak przez długi czas wywoływać we mnie wiele ciepłych wspomnień i bynajmniej nie żałuję godzin poświęconych na tę zabawę.
Pokemon GO po 3 miesiącach - garść statystyk:
- 30 poziom postaci;
- 2 mln punktów exp;
- 9 kg mniej na wadze;
- 443 przemaszerowane kilometry;
- 143 różne gatunki w Pokedeksie;
- 4643 złapane okazy stworków;
- 882 wykonanych ewolucji;
- 801 wyklutych jaj;
- 9870 odwiedzonych Pokestopów;
- 657 rozegranych walk;
- 203 odbyte treningi.
O to, ile wydałem na mikro-ekhem-płatości, nie pytajcie - i tak się nie przyznam.
Okazało się też, że nawet 3 miesiące spędzone z Pokemon GO to i tak za mało, by skończyć grindowanie przewidziane przez twórców. Gra przyznaje różne medale, a by wszystkie świeciły się na złoto musiałbym jeszcze przeprowadzić 343 walki, wykonać 797 treningów i złapać:
- 158 dużych Magikarpi;
- 116 małych Rattat;
- 99 Pokemonów typu Fightning;
- 62 skaliste stworki;
- 107 Pokemonów-duchów;
- 159 Pokemonów stalowych;
- 93 Pokemony elektryczne;
- 144 Pokemony lodowe;
- 145 wróżek;
- 179 smoków;
- i do tego jeszcze 185 Pikachu.
Uznałem jednak, że mimo tego, że gry zwykle staram się przechodzić w pełni, to do zdobywania medali nie mam już zdrowia - wystarczy mi, ze złapałem:
- 2683 Pokemony typu normalnego;
- 1857 ptaków;
- 1081 stworków trujących;
- 257 Pokemony ziemne;
- 570 owadów;
- 1143 Pokemony wodne;
- 211 Pokemonów trawiastych;
- 624 psychole.
Grzebiąc w Pokedeksie sprawdziłem też, że na 4643 złapane Pokemony składały się aż 787 Pidgeye, 773 Rattaty, 404 Spearowy i 421 cholernych Drowzee - czyli jak policzyć, to te cztery gatunki stanowiły połowę wszystkich Pokemonów, jakie udało mi się zdobyć.
Na zakończenie zaś dodam, że jeśli ktoś chce wyśmiewać to, jak w dużej mierze spędziłem tegoroczne wakacje, to… bardzo mi z tego powodu wszystko jedno.
Za stary już jestem, by się przyjmować opiniami frustratów, którzy chcą innym układać życie, a wiem, że tacy ludzie niestety są, bo zdarzało im się komentować moje wpisy o Pokemon GO. Co mi jednak po ich zdaniu - gra dała mnóstwo satysfakcji i się przy niej przednio bawiłem, a przecież o to w grach wideo chodzi.
Dzięki Pokemonom odnowiłem sporo zakurzonych znajomości, a wiele wieczorów i kilka nocy spędziłem na wspólnych spacerach z przyjaciółmi. Szukając brakujących stworków trafiłem do pięknych miejsc w Warszawie, których inaczej nigdy bym nie odwiedził, a na obleganych miejscówkach poznałem sporo nowych ludzi.
Najbardziej zaś cieszy mnie chyba to, że po wkręceniu się w Pokemon GO po prostu ruszyłem tyłek sprzed komputera i zgubiłem sporo zbędnych kilogramów - pokazując, że krążący niedługo po premierze obrazek był bardzo trafny.
Zobacz także:
- Łapanie Pokemonów znowu jest cool, czyli jak to u mnie było z Pokemon GO
- Charizard Charizardowi nierówny, czyli dlaczego matematycy mają przewagę w Pokemon GO
- Pokemon GO Plus, czyli najbardziej geekowy gadżet, jaki kupiłem w życiu – recenzja Spider’s Web
- Poleciałem do Stanów Zjednoczonych, żeby łapać Pokemony - z pamiętnika trenera
* Grafika główna: Marc Bruxelle / Shutterstock.com