#GoogleJestDobre? Wsadźcie sobie te hasztagi tam, gdzie słońce nie dochodzi
Co z tego, że Silicon Valley już w pierwszych sezonach nabijało się z mesjańskich zapędów wielkich technologicznych korporacji, z głodnej gadki “zmieniamy świat na lepsze” skoro to jak rzucanie grochem w ścianę? Widzę dziś jedną z ciekawszych postaci polskich mediów wrzucającą hashtaga “#googlejestdobre” i trafia mnie szlag. Jak można być tak nieodpowiedzialnym?
Będę powtarzać to i tysiąc razy: korporacje to nie ludzie, nie są dobre lub złe, nie mają moralności, nie można przypisywać im cech ludzkich. Korporacja to twór przeznaczony do zarabiania i dostarczania inwestorom co kwartał wyników finansowych.
CEO i zarządy korporacji nie są w żaden wiążący sposób zobowiązani do robienia rzeczy dla dobra ludzi, ludzkości i przyszłości - ich funkcją jest działanie na rzecz firmy co znaczy maksymalizowanie przychodów i zysków. W wielu krajach zarząd może zostać pociągnięty do odpowiedzialności i ukarany za działanie na szkodę korporacji. To tak w skrócie.
Realnie wygląda to tak, że nie mamy dzikiego kapitalizmu, a zarządzający korporacjami oraz inwestorzy muszą stosować się do istniejących praw i regulacji, wiedzą też że “wyssanie” rynku przyniesie zysk w krótkiej perspektywie. Lepiej więc działać długofalowo, tworzyć strategię, w której zyski będą stałe i stabilne i tak dalej.
Google, od czasu bycia startupem wmawiające opinii publicznej że jest tą dobrą firmą, firmą z celem poprawy życia miliardów ludzi, jest tego świetnym przykładem. Dobra opinia i zaufanie oznaczają zwykle więcej możliwości i klientów, większe przychody i zyski. Google tworzący dobre relacje z dziennikarzami i blogerami, redakcjami w ogóle to nie przejaw misjonarskich zapędów firmy, to długofalowa strategia obliczona na maksymalizację zysków.
Pamiętacie protesty przeciw ACTA, tak mocno podsycane przez Google’a czy Facebooka, gdy ludzie w obronie wolności internetu wychodzili nawet na ulicę? Zdradzę wam małą tajemnicę: Google nie objął wtedy stanowiska przeciw ACTA bo było to słuszne stanowisko. Google nie chciał ACTA, bo Google w sporej części zarabia (zwykle pośrednio) na wykorzystywaniu cudzych treści i zaostrzenie przepisów dotyczących praw autorskich podkopałoby część biznesu korporacji.
Stanowisko korporacji zazwyczaj opiera się na moralności, etyce tylko na przeanalizowaniu skutków. Właśnie dlatego teraz na blogach Google pojawiają się stanowiska popierające TTIP i tłumaczące, dlaczego jest to dobre porozumienie.
Google daje przykład: lokalne prawa o przechowywaniu i przetwarzaniu danych. Według Google’a są szkodliwe, ułatwiają blokowanie stron i ułatwiają przepływ informacji, są więc dobre dla wszystkich internautów.
Jest jeden problem - nie bez powodu Google od lat miewa problemy w Unii Europejskiej, w której zasady i regulacje dotyczące ochrony danych osobowych, ich przetwarzania i udostępniania są o wiele bardziej restrykcyjne niż te w Stanach Zjednoczonych.
Za wielką wodą wszystko co niedookoreślone jest dozwolone, u nas niemal nic nie jest niedookoreślone.
Żyjemy w globalnym, internetowym świecie, jednak państwa i lokalne przepisy wciąż istnieją i mają chronić nas, obywateli - dać nam dostęp do naszych danych, możliwość zarządzania nimi czy usuwania na życzenie. TTIP ma to znieść i zderegulować te i tak niewystarczające prawa pozbawiając nas resztek kontroli nad tym, co dzieje się z informacjami które pozostawiamy w sieci.
Jasne, regulacje internetu mogą być wykorzystywane w negatywnych celach, takich jak cenzura czy szpiegowanie własnych obywateli. Jednak internet to część rynku - tak jak nie pozwalamy korporacjom (a przynajmniej nie powinniśmy) na robienie wszystkiego, co im się podoba na bardziej fizycznych rynkach, tak nie powinniśmy na to pozwalać na rynku cyfrowym, skutecznie oddając władzę nad naszym cyfrowym życiem w ręce korporacji. To takie zdanie się na łaskę i niełaskę gigantów technologicznych.
Gdyby Google miał moralność, faktycznie zajmował stanowiska z myślą o tym co najlepsze dla internautów i świata, sprzeciwiłoby się TTIP. TTIP to niesamowicie niedemokratyczne, tworzone w ukryciu, oddające sporą kontrolę nad gospodarką porozumienie w tworzeniu którego nie mają udziału obywatele.
Podczas gdy w Europie rośnie grono eurosceptyków, tłumacząc swój sprzeciw przeciw Unii Europejskiej oddawaniem suwerenności państwowej w ręce urzędników z Brukseli, w ukryciu prowadzone są negocjacje nad porozumieniem, które suwerenność państwową oddaje w ręce dziwnych sądów i korporacji. Korporacje będą mogły pozywać państwa jeszcze częściej niż teraz. Google popiera to porozumienie ciesząc się na deregulację i brak konieczności dostosowywania się do lokalnych przepisów CHRONIĄCYCH obywateli. Straszy jednocześnie potworem cenzury państwowej. Prawdopodobnym, ale niekoniecznym.
Te hashtagi “#googlejestdobre” wsadźcie więc sobie tam, gdzie słońce nie dochodzi. Nie ma czegoś takiego jak dobra korporacja.
Apple na przykład, ten sam który podczas ostatniej konferencji WWDC ogłosił minutę ciszy dla ofiar LGBT z Orlando, którego CEO jest otwarty gej i który powtarza głodne kawałki o czynieniu świata lepszym aż do wyrzygania organizuje śniadanie-zbiórkę funduszy dla Paula Ryana, speakera Izby Reprezentantów, trzeciej najważniejszej głowy w Stanach Zjednoczonych.
Nieważne, że Tim Cook tak otwarcie mówi o poglądach politycznych, popiera równianie praw dla osób LGBT i wiele demokratycznych, zwłaszcza społecznie, inicjatyw. Kasa to kasa - kontakt z republikańskim speakerem Ryanem jest dla Apple’a korzystny, bo Ryan to orędownik obniżania podatków korporacyjnych, deregulacji i “dzikiego kapitalizmu”.
A że reszta jego poglądów jest tak sprzeczna z tym, co podobno reprezentuje społecznie Apple, że Ryan gdyby mógł pozwoliłby na dyskryminację osób homoseksualnych, że pozwoliłby niemal każdemu na posiadanie broni gdyby mógł i tak dalej to pikuś. Stanowiska społeczne są dobre by o nich mówić, by udawać że korporacja je reprezentuje i stoi razem z ludźmi. Pieniądze są ważniejsze a ulgi podatkowe to przecież czysty zysk.
Nie, Google nie jest dobre, Apple nie jest dobre, żadna korporacja nie jest dobra.
Niektóre z produktów czy działań korporacji mogą mieć dobre skutki, ale to tylko i wyłącznie gdy się opłacają. Redaktor siejący prokorporacyjną propagandę, nieważne pod jakim wpływem, to straszliwy pokaz stanu naszych mediów. Nawet tych prześmiewczych.