Zmierzch bogów dziennikarstwa w Polsce
Na przestrzeni ostatniego roku na lokalnym rynku medialnym dokonało się prawdziwe trzęsienie ziemi. Znani i lubiani od kilkunastu (lub więcej lat) nagle na skutek rozmaitych okoliczności zeszli do podziemia.
Nie twierdzę, że jest to pierwsza tak duża rewolucja medialna za mojego życia, lecz poprzedniej po prostu nie pamiętam. Przy przełomie ustrojów mój problem z mediami sprowadzał się do tego, że Muminki śnieżyły, a rodzice nie pozwalali - może to i dobrze - oglądać Czarodziejki z Księżyca. Ale, tak mi się przynajmniej wydaje, nawet postprlowskie gwiazdy dziennikarstwa lepiej zniosły obalenie reżimu i pojawienie się komercyjnych mediów, niż współcześni dziennikarze konfrontację ze zmieniającym się gustem widza, rozwojem sieci, dobrą zmianą.
PiS nie obala ustroju, choć momentami sprawia wrażenie, jak gdyby sam wierzył, że dokładnie to właśnie robi. To z kolei zaowocowało kilkoma krwawymi zmianami w mediach publicznych. Jeszcze żyje Maciej Orłoś, ale radio w Polsce będzie inne bez Tomasza Zimocha i prawdę powiedziawszy nadal trudno uwierzyć, że na skutek interwencji kolejnego oderwanego od pługa do piastowania odpowiedzialnych stanowisk pacana pomknął z Polskiego Radia niczym zmieniony w skórę szerszenia. Gdzie taki poeta i oryginał się dziś odnajdzie, skoro wszystkie komercyjne radiostacje zamiast sportu wolą puszczać po 18 piosenek Margaret i loterie SMS - nie wiadomo.
Z mediów publicznych z hukiem wyleciał też Piotr Kraśko.
Do osoby Piotra Kraśki niektórzy mają zastrzeżenia, choć należy też mieć na uwadze, że niektórzy z tych niektórych mieliby zastrzeżenia nawet do samego Jana Pawła II, gdyby z ekranu telewizora zdecydował się nie utwierdzać ich w ich wizji świata. Ja się po prostu dziwnie czuję widząc znajomą przez niemal całe moje życie twarz medialną na zesłaniu w Dzień Dobry TVN. To nie było lojalne zachowanie ze strony dotychczasowego pracodawcy.
Wiele osób wskazuje, że Piotra Kraśkę stworzyły silne koneksje rodzinne. Lecz sprowadzając to do kwestii kompetencji - czy obecne gwiazdy TVP są lepszymi dziennikarzami od niego? Z całym szacunkiem, ale nie wydaje mi się. Dawną, osadzoną w pewnych poglądach grupę osób zastąpiono kompletnie bezpoglądowymi aparatczykami ściągniętymi do odczytywania z promptera partyjnej propagandy. A dziennikarze, którzy być może naprawdę mogliby wnieść jakąś ciekawą i dobrą zmianę do mediów publicznych nadal nadają gdzieś z nowojorskiego schowka na miotły.
Dziennikarz jest od tego żeby mieć poglądy.
Daliście sobie wmówić kłamstwo o obiektywnych dziennikarzach, ponieważ pewna grupa osób nie mogła znieść tego, że są w mniejszości w swoim sposobie postrzegania rzeczywistości.
Jarosławowi Kuźniarowi poświęciłem niedawno nawet dwa osobne artykuły. Po przejściu z TVN24 do TVN-u stracił nieco swojej siły oddziaływania, posłanka Pawłowicz nie wykłócała się już z nim na Facebooku, a inne posłanki PiS nie groziły na Twitterze pobiciem (jak miało to miejsce w przeszłości). Kuźniara czeka teraz bardzo trudna walka o karierę, ale na szczęście on z postaci telewizyjnych najlepiej czuje internet. Swoim programem w Onecie albo stworzy potęgę, która będzie wytyczała kierunki debaty politycznej w Polsce, albo przepadnie gdzieś tam zupełnie, pomiędzy Szymonem Majewskim a tym gościem, co na początku prowadził Matura to bzdura.
Tomasz Lis nie przepadł, choć jego program w Onecie jest co najmniej męczący. Nachalnie promowany przez portal nabija jednak przyzwoite statystyki wyświetleń. Tomasz Lis istnieje w debacie publicznej cały czas, ale głównie dzięki swojej pozycji redaktora naczelnego Newsweeka. Gdzie zresztą nadal pisze bardzo trafne czasami felietony. Nie sposób też zapomnieć, że jest współwłaścicielem jednego z największych sukcesów medialnych ostatnich lat - Grupy NaTemat. Natomiast, zupełnie między nami, to Grupa nawet nie zauważy jak Lisa na trzy lata zamkną wreszcie w Berezie Kartuskiej, tak naprawdę bowiem tej grupy nie ma przede wszystkim bez Tomasza Machały. Choć oczywiście bez twarzy Tomasza Lisa NaTemat.pl pewnie skończyłby w 2012 roku jak Kulisy24.
No właśnie, Kulisy24 miały być wielkim sukcesem byłej redakcji Wprostu, która oberwała za swoje zaangażowanie w tzw. aferę podsłuchową (nigdy nie spodziewałem się niczego wielkiego po Sławku Nowaku, ale ponadto w większości podsłuchano głównie jak znani politycy obżerają się za państwowe i mówią dupa). Jak się jednak okazuje internauci i reklamodawcy nie lubią dobrego dziennikarstwa śledczego. Albo nie lubią dziennikarstwa bazującego na grzebaniu w śmietniku Romana Giertycha. W każdym razie projekt upadł po zaledwie kilku miesiącach.
Trochę nad tym ubolewam, bo dobre dziennikarstwo śledcze jest zawsze w cenie.
Szczególnie w kraju, gdzie zauważalna część narodu żyje w rzeczywistości rodem z brytyjskiego kryminału Allistaira MacLeana.
Dziwi mnie, że nadal żyje - w sensie cywilnym oczywiście - Wojciech Sumliński. Plagiatowy multirecydywista, który podstawił sobie pod cudzy artykuł o Ukrainkach polskie pielęgniarki (wyobraźcie sobie, że nagle w biografii Steve'a Jobsa ktoś po prostu podmienia wszędzie nazwisko bohatera na Bill Gates i jak gdyby nigdy nic puszcza to do sprzedaży) nadal występuje publicznie, nadal jest autorytetem polskiej tzw. prawicy. To niesamowite jak wiele jest w stanie wybaczyć to środowisko swoim lojalnym żołnierzom. Głupia Kataryna, oj głupia, najgorszy możliwy moment na przebudzenie zdrowego rozsądku. A na dodatek mentalną ciotkę rewolucji pożarły jej własne dzieci.
Kamilowi Durczokowi nie wybaczono, choć ja osobiście akurat lubiłem oglądać go na ekranie - nawet jeśli prywatnie już wcale nie był taki sympatyczny. Co ciekawe, do tej pory dziennikarz nie został nikim zastąpiony w ekipie prowadzącej TVN-owskie Fakty, bardzo szybko też z "wroga narodu" awansował do statusu ofiary i męczennika, który teraz cierpi za to, że ośmielił się pytać o górników premier Ewę Kopacz.
Swego rodzaju kropkę nad i tej medialnej rewolucji ostatnich miesięcy postawiła niedawno Monika Olejnik, która włodarzom Radia Zet powiedziała ponoć coś w stylu:
Wszystko to w odpowiedzi na sugestię, by radiowe poranki dziennikarka oddała Konradowi Piaseckiemu, a sama zatrzymała sobie jedynie niedzielne pasmo. Radio Zet bez Moniki Olejnik to pojęcie obce polskiemu słuchaczowi od 15 lat, już niebawem będzie jednak musiał się przyzwyczaić.
Różne są przyczyny przetasowań w mediach, natomiast niewątpliwie są one w ostatnim czasie nad wyraz intensywne. Co nieco martwi, bo jak dotąd na horyzoncie nie widać młodych następców. Sztuka szlifowania dziennikarskiego warsztatu gdzieś przez ostatnie lata zanikła, a może wszyscy już dawno przenieśli się do internetu? Niewykluczone, skoro Tomasz Machała, Rafał Hirsch, Łukasz Grass z drugoplanowych postaci telewizyjnych przenieśli się na stanowiska czołowych dyrygentów polskiej sieci.
Ja generalnie jednak następców tutaj nie widzę.