Kataryna brała udział w szkoleniu hejterów, którzy teraz ją pogryźli. Wielka mi afera
Jestem zmęczona. Jestem zmęczona internetem i tym, że średnio co tydzień ktoś z wielkim hukiem odkrywa, że internet jest zły, istnieją hejterzy, trolle, a dyskusja w sieci jest niemal niemożliwa i szybko przeradza się w bagno. Czasem to wręcz śmieszne.

Trochę z doskoku, przez ostatni tydzień śledziłam cyrk po opublikowaniu wywiadu Rafała Wosia z Kataryną. Ta blogerka od dawna stojąca po stronie jednego z dwóch dzikich obozów polskiej polityki odważyła wystawić jednego palca z szeregu. Skończyło się tym, że zniknęła z Twittera, bo ci co zwykle byli z nią, nagle zaczęli gryźć i atakować.
Miałam kiedyś wątpliwą przyjemność dostać retweeta od zamkniętego konta Kataryny, prawdopodobnie ze zjadliwym komentarzem, bo zwykle nasze poglądy się nie pokrywają.
W ciągu kwadransa dostałam dziesiątki wzmianek, zostałam wyszydzona, wyzwana od najgorszych, wyśmiana i przeklęta przez armię katarynowych fanów.
W przeciwieństwie do Kataryny jednak mało co w necie już mnie rusza. Nigdy nie chroniłam swoich kont zapewniając sobie tym samym immunitet i brak wystawienia na publiczne forum krytyki i szamba. Jednak przez lata przyjmowałam na klatę komentarze o tym, że powinnam wracać do kuchni, że potrzebuję, żeby mnie ktoś dobrze przeleciał. Zyskałam odporność, której Kataryna najwidoczniej nie posiada. Zresztą Kataryna nie pojęła jednego: przebywając wśród jednej z najbardziej zajadłych i nienawistnych grup internautów, ryzyko, że grupa ta czując krew zaatakuje swojego, jest wielkie. W końcu tak to działa - zwierzęta w stadzie przepełnionym agresją mają tendencję do zagryzania swoich jeśli poczują, że są zagrożeniem dla stada.
Nie wiem tylko dlaczego to wszystko jest newsem i dlaczego kogoś to dziwi. Nie rozumiem, jak można operować w internecie i nie zdawać sobie sprawy, że internet jest amplifikatorem tego, co dzieje się w realnym świecie.
Polska scena polityczna od lat ma zabarwienie ścieku i na forum publicznym dopuszcza się komentarze odbierające innym prawo do istnienia, kwestionujące człowieczeństwo, wykluczające całe grupy społeczne. Są tak chamskie i bezczelne, że nie ma nawet na nie dobrej reakcji.
Dyskurs publiczny jest niski, oparty na hasłach wzbudzających plemienne instynkty. Jesteśmy rozgrywani nienawiścią, strachem przed drugą stroną, sam pomysł porozumienia ponad podziałami w imię większego dobra wzbudza w nas odruch niesmaku i na dodatek rozmawiamy w dwóch totalnie różnych językach, w których te same pojęcia mają różne znaczenia i są różnie rozumiane. Kultura to rzecz wręcz wstydliwa.
Dlaczego kogokolwiek dziwi, że w internecie dyskusja okołopolityczna toczy się na poziomie rynsztoka?
Za każdym razem gdy kolejne gwiazdy i gwiazdki mediów odkrywają, że w internecie grasują hejterzy i ludzie sfrustrowani, którym puszczają hamulce i postanawiają stać się twarzami kampanii przeciwko hejtowi, parskam śmiechem. Głównie dlatego, że naiwnie wierzą, iż edukacja i uwrażliwianie na drugiego człowieka przyniesie jakieś pozytywne skutki.
Lepsze skutki miałaby nauka odporności na hejterów i gnój w sieci. Nauka ignorowania, używania przycisków wycisz czy blokuj. Ktoś wyzywa cię od kurew i mówi, żebyś lepiej się zabiła? Blokuj i rób swoje.
Bo dla takiego człowieka nie ma większej kary, niż brak uwagi i nieprzejmowanie się jego komentarzami.
A Kataryna? Cóż. Miała swoją rękę w szkoleniu tych hejterów więc jakoś specjalnie mi jej nie żal.
Aktualizacja: Kataryna zdecydował się jednak ponownie aktywować swoje konto na Twitterze. W pierwszym wpisie po powrocie stwierdziła, że "zdezaktywowała swoje konto, żeby nie musieć czytać wyzwisk pod swoim adresem".
Zdezaktywowałam sobie konto, żeby nie musieć czytać wyzwisk pod swoim adresem, ale może nie można się dać wypychać z debaty hejterom. 1/2
— kataryna (@katarynaaa) 4 czerwca 2016
Wszystkim wspierającym bardzo dziękuję i nie śmiejcie się za bardzo, że nawet trzech dni nie wytrzymałam :) 2/2
— kataryna (@katarynaaa) 4 czerwca 2016