Tak, jestem uzależniona
Kilka dni temu, krzątając się po domu, zapodziałam gdzieś telefon. Nie chciało mi się go szukać, a ponieważ wiedziałam, że jest w domu, nie martwiłam się o niego. Wiecie, co się stało? Szalona rzecz, naprawdę. Nieprawdopodobna. Świat się nie zawalił!
Dobrze, przyznam się bez bicia. Miałam drugi telefon, taki bez karty SIM. W domu miałam więc dostęp do sieci, ale gdy wychodziłam zostawałam bez Internetu. Zdarzyło się nawet, że musiałam znaleźć w mieście konkretny adres i chociaż palce same wędrowały do kieszeni, to telefon okazywał się bezużytecznym aparatem. Aparat bez dostępu do sieci jest prawie jak analogowy aparat. Kto jeszcze robi zdjęcia do zachowania momentów i wspomnień, a nie wrzucenia ich do sieci?
Adres znalazłam bez smartfonu, smartfon jako komputer bez internetu nie miał sensu. Przestałam go więc zabierać ze sobą w ogóle. Nie umarłam, nie zgubiłam się, nie ominęło mnie nic ważnego. Nawet się nie nudziłam - zamiast oglądać świat przez wizjer aparatu w smartfonie czy odbicie na ekranie, patrzyłam na niego bezpośrednio. Okazało się, że jest ładny nawet bez HDR-u. Newsy niemal pominęłam, to co naprawdę ważne nadrabiałam w domu przy komputerze w stylu lat 00’.
Nie ominęło mnie nawet wyjście na piwo z sobotnią panną i panem młodym. Nie miałam telefonu, nie dało się ze mną skontaktować więc panna młoda przyszła po mnie osobiście. Jak w starych, przedkomórkowych czasach!
Okazało się, że takie wyjście bez smartfona jest chyba nawet przyjemniejsze.
Nic nie rozprasza, ręka nie wędruje do kieszeni automatycznie. Nawet więcej - okazało się, że gdy wróciłam i spojrzałam na wiadomości, odpisałam na nie z kilkugodzinnym opóżnieniem, nadawcy wcale się nie obrazili. Nieprawdopodobne.
Poszłam popływać żaglówką bez telefonu i nie wrzuciłam fotek na Instagrama, nie zrobiłam transmisji na Periscope. Obejrzałam piękny zachód słońca i nie mam na to dowodu. Kupiłam sobie świetną nową torebkę i nikt o tym nie wie, przynajmniej do teraz. Wkurzyłam się na jakiegoś człowieka i nie wyładowałam frustracji pisząc o tym na fejsie.
Wiem, brzmię dziwnie. A brzmię tak z jednego powodu.
Jestem uzależniona od sieci i od urządzeń mobilnych. Nie tylko ja. Nie jest nas tak wielu, jak mogłoby się wydawać. Jednak istniejemy i rośniemy w siłę.
Gdy wychodzimy z domu i zapomnimy telefonu, wracamy się po niego niemal w panice, bo wydaje się nam, że bez niego nie istniejemy. W autobusach i tramwajach wpatrujemy się w ekran. Internet w malutkim urządzeniu stał się dla nas nie dopełnieniem świata, nie odskocznią a integralną częścią codzienności, nawet tożsamości. Lajkujemy, szerujemy, instagramujemy i dodajemy do znajomych na fejsie.
Wiem, że jestem uzależniona już od dawna. Niejednokrotnie próbowałam detoksów, odstawiałam, na siłę trzymałam się z daleka, likwidowałam konta. Jednak zawsze wracałam.
Uzależnienie ma to do siebie, że nawyki często przybierają charakter kompulsywny, rezygnowanie z nich powoduje napięcie czy dyskomfort. Pochłaniają też dużo czasu, nie przynosząc korzyści, wręcz odwrotnie. Dlatego ciężko mi było z tego zrezygnować choćby na dobę. Myśli o tym, że będę niedoinformowana, że coś mnie ominie, stracę coś, były na porządku dziennym. Ze smartfonem i Internetem było mi trochę źle, zaczęłam czuć, że przesadzam, ale bez było mi jeszcze gorzej.
Ileż to razy zamiast korzystać z życia, z obecności fajnych ludzi gapiłam się w ekranik wiedząc, że to wcale nie jest najmądrzejsze rozwiązanie.
Uświadomienie jednak to nie rozwiązanie. Od dawna wiedziałam, że mam problem. Mimo to nic się nie zmieniało - czułam się więźniem emocji, których dostarcza smartfon i Sieć.
A potem coś się zmieniło. Obok świadomości pojawiło się także zrozumienie, czego chcę i że nie jest to siedzenie na Twitterze czy Fejsie większość dnia. Tak, większą część dnia - wielu z nas “konsumuje media” nawet 8-12 godzin dziennie, a konsumpcja ta oznacza, że jesteśmy uzależnieni od informacji przede wszystkim.
12 godzin. Albo i więcej. Cześć, to ja, nigdy nie zobaczysz dobrze mojej twarzy, bo zawsze jest skierowana nieco w dół na ekran.
Paradoksalnie dobowe czy tygodniowe detoksy nic nie dawały. Wymuszanie sprawiało, że myślałam o smartfonie z jeszcze większą tęsknotą i odliczałam godziny, minuty do końca.
Chciałabym mieć złotą radę dla tych, którzy też są uzależnieni - dla tych, którzy czują się źle a mimo to nie mogą oderwać się od smartfona. Nie mam takiej.
Wiem za to, że dobrze czasem oderwać się od zer i jedynek i poczuć na sobie letni deszcz, poczuć zapach parujących od rozgrzanej ziemi kropel wody. Wziąć oddech i pogodzić się z tym, że w Internecie bez nas niemal nic się nie zmieni. Że chwila bezmysłu też jest potrzebna.
Tylko tyle i aż tyle.