Tak, Jolla wciąż żyje. Przy okazji właśnie całkowicie się zmieniła
Większości osób Jolla kojarzy się albo z kompletnie niczym, albo z małą firmą, założoną przez byłych pracowników Nokii, którzy w ciągu swojej kilkuletniej działalności wypuścili na rynek jeden telefon i prawie udało im się wprowadzić do sprzedaży jeden tablet. Od dłuższego czasu o Jolli wspomina się jednak w zupełnie innych kwestiach i dziś można powiedzieć, że Finowie postawili kropkę nad "i". W rezultacie... od teraz mamy dwie Jolle.
Tematem przewodnim wszelkich nowości na temat Jolli było w ciągu ostatnich miesięcy oczywiście oprogramowanie. Sailfisha próbowano upchnąć praktycznie wszędzie - m.in. w Rosji, w Afryce, a także w telefonach Yota. Nie wszystkie plotki okazały się prawdziwe, na ocenę niektórych zapowiedzi musimy jeszcze poczekać, ale wszystko wskazuje na to, że niewielka firma zaczyna traktować swój system operacyjny jako niezwykle mocna kartę przetargową. Jednocześnie być może docelowo nieco marginalizując znaczenie autorskiego sprzętu.
Trudno inaczej interpretować zresztą dzisiejszy komunikat prasowy. Zgodnie z nim, Jolla zdecydowała się na bardzo duże zmiany w wewnętrznej strukturze. Zmienia się nie tylko CEO (Tomi Pienimäki zostaje zastąpiony przez Anttiego Saarnio), ale i zamiast jednej firmy, otrzymujemy dwie. Pierwsza z nich, zachowująca oryginalną nazwę (Jolla Ltd.) będzie skupiała się na dalszym rozwoju i licencjonowaniu swojej platformy.
Druga firma, której nazwy ani też składu zarządu jeszcze nie znamy, ma natomiast kontynuować biznes związany z urządzeniami.
Prawdę powiedziawszy, na temat nowego podmiotu nie wiadomo niemal nic. Prezes ma zostać wybrany na jesieni, sama firma ma zostać "ujawniona" w podobnym czasie. Jedyne co podano na razie do publicznej wiadomości to ogólne stwierdzenie, że sprzęty "nowej sprzętowej Jolli" mają być skierowane głównie do osób i firm zainteresowanych głównie bezpieczeństwem i prywatnością. Czyli coś, o czym słyszeliśmy już chociażby w przypadku Blackphone'a, chociaż nie wiadomo jeszcze, na jaką dokładnie skalę. Ciekawostką jest fakt, ze wśród potencjalnych odbiorców Jolla wymienia m.in. korporacje. Czy będzie w stanie naprawdę zaoferować im coś, co przekona ich do rezygnacji z bardziej "głównonurtowych" rozwiązań?
Przedstawiciele Jolli są jednak dobrej myśli. Ich zdaniem udało się już udowodnić, że jest zapotrzebowanie na sprzęty tej firmy i zamierzają wykorzystać wszystkie nadarzające się okazje. Pytanie tylko, czy ci, którzy kupili pierwszy (i jak do tej pory jedyny) smartfon z Sailfish OS, faktycznie stawiali na pierwszym miejscu bezpieczeństwo? A może po prostu byli żądni ciekawostek i nowości? Oby Jolla miała to wszystko dobrze przemyślane.
Saarnio, nowy prezes "podstawowej" Jolli, o wiele chętniej wypowiada się na temat biznesu oprogramowania. Zapewnia, że w tym przypadku naprawdę stoi przed firmą szereg okazji, które koniecznie trzeba wykorzystać. Zmiany natomiast były nieuchronne - trzeba było położyć o wiele większy nacisk na rozwój tego, co jest w stanie zapewnić firmie stabilną przyszłość i może pozwolić wypłynąć - jak sam mówi - na szersze wody.
Dodaje też, że każda firma musi w pewnym momencie podjąć decyzję o tym, co jest dla firmy ważne, a co ważniejsze i dla tej prowadzonej przez niego, ten czas nadszedł właśnie teraz. Więcej informacji ma zostać podanych już wkrótce, podczas nadchodzących targów Mobile World Congress w Szanghaju.
Trzeba przyznać, że przyszłość Jolii, czyli firmy, na którą właściwie nikt od samego początku nie stawiał, wydaje się być niesamowicie ciekawa. Produkcja autorskich urządzeń praktycznie od samego początku pozbawiona była sensu (co było widać m.in. po cenie, podzespołach i tempie wprowadzenia na rynek), ale samo oprogramowanie systemowe może okazać się na niektórych rynkach chodliwym towarem.
Być może nie na wielką skalę, ale skoro Tizena w końcu udaje się całkiem rozsądnie sprzedawać, może i Saiflish OS dostanie od klientów swoją szansę? Szczególnie, że nie potrzebuje od samego początku aż takich wyników, jak smartfony Samsunga.
Chyba że wszystko to jest jedynie ostatnią próbą uratowania firmy i ci, którzy nigdy nie dawali jej szans, mieli po prostu rację.