DxO ONE, czyli kandydat do fotograficznego absurdu roku
O ile DxO świetnie radzi sobie z oprogramowaniem do obróbki zdjęć, to nowy pomysł firmy na aparat woła o pomstę o nieba. DxO ONE to mały moduł foto doczepiany do iPhone’a poprzez złącze Lightning. Brzmi ciekawie? Tylko w teorii.
Co my tu mamy?
20,2 megapiksela i cały jeden cal matrycy, a więc na starcie nie jest źle. Co więcej jest to kawałek porządnej matrycy CMOS BSI, prawdopodobnie tej samej, która znajduje się w cieszącym się uznaniem Sony RX100 III. To oznacza ogromny przeskok jakościowy w stosunku do każdego smartfona (wyłączając rodzynka Panasonica CM1, którego jednak nikt nie widział poza salami konferencyjnymi i targami).
Dalej mamy obiektyw, który ma przyjemne światło f/1.8, co w połączeniu z dobrą matrycą pozwala twierdzić, że DxO ONE da bardzo dobre zdjęcia przy słabym świetle. Przy czym mam na myśli naprawdę dobre, a nie smartfonowo-dobre. W razie gdyby automatyka sobie nie poradziła, na pokładzie są też tryby P, A, S i M.
Jedną z kluczowych zalet DxO ONE ma być zapis plików RAW, dzięki którym podczas obróbki można wyciągnąć ze zdjęć prawdziwe cuda. Co więcej, DxO obiecuje, że oprogramowanie firmy będzie wyjątkowo dobrze radziło sobie z szumem. Matryca została zaprogramowana tak, by dawać jak najlepsze efekty z programami DxO. A że DxO potrafi wiele, nie trzeba nikogo przekonywać. Wystarczy rzucić okiem na ich algorytmy odszumiania PRIME.
DxO zastosowało też ciekawą nowość w postaci trybu SuperRAW. ONE robi w nim sekwencję kilku zdjęć RAW, które następnie są składane do jednego RAW-a, który wygląda tak, jakby był zrobiony na czterokrotnie niższej czułości ISO. Brzmi obiecująco, szczególnie, że dodatkowy algorytm dba o to, by poprawnie złożyć obiekty poruszające się w trakcie wykonywania serii zdjęć.
Poza tym w sprzęcie znajdziemy mnóstwo przemyślanych drobnostek – malutki ekran wyświetlający parametry zdjęcia, slot na kartę micro SD, dwustopniowy przycisk migawki, przemyślaną aplikację na iPhone’a, czy w końcu zapowiedź regularnych aktualizacji co każde dwa miesiące.
Pierwszy zgrzyt pojawia się po spojrzeniu na ogniskową obiektywu
Niestety jest to stałka, a więc obiektyw bez zoomu optycznego. Czyli dokładnie taki, jak w smartfonie. Co prawda mamy tu ekwiwalent ogniskowej 32 mm, co podoba mi się o niebo bardziej, niż szeroki kąt ze smartfona (choć to moja prywatna opinia, która pewnie będzie miała tyle samo zwolenników, co przeciwników). Tyle tylko, że głównym argumentem za dokupieniem dodatkowego aparatu do smartfona jest właśnie zoom optyczny.
Drugi zgrzyt to cena
599 dolarów. Tyle trzeba wyłożyć na DxO ONE. Proste liczenie według aktualnego kursu dolara daje więc 2194 zł. Wszyscy jednak wiemy, że sprzęt w Europie pewnie będzie kosztował 599, ale nie dolarów, tylko euro. Czyli 2,5 tys. polskich złotówek.
Co można kupić za 2500 zł? Np. wyjazd do Azji, skąd można przywieźć tony świetnych zdjęć z dowolnego aparatu. Można kilka razy skoczyć ze spadochronu i zrobić zdjęcia z lotu ptaka. Można kupić dwa Lanosy, a następnie bez żalu rozbić je w spektakularnej produkcji filmowej. Osoby z mniejszą fantazją mogą też kupić po prostu bardzo przyzwoitego bezlusterkowca lub lustrzankę, które zjedzą DxO ONE jeszcze przed śniadaniem.
Co prawda w cenie DxO ONE dostajemy też programy DxO OpticsPRO oraz DxO Filmpack, ale marny to argument, bo do wielu innych aparatów jest dołączony gratis Lightroom 6. Ten drugi w moim odczuciu jest programem lepszym i wygodniejszym.
Trzeci zgrzyt to brak jakiegokolwiek sensu!
Tak jak nie widziałem sensu w obiektywach-aparatach Sony QX, tak nie widzę sensu w DxO One. Oto lista kroków potrzebnych do zrobienia zdjęcia Sony QX:
- włączasz moduł,
- czekasz na połączenie Wi-Fi,
- czekasz na start aplikacji w smartfonie,
- aplikacja się zawiesza,
- za chwilę się odwiesza,
- łapiesz połączenie,
- robisz zdjęcie.
W przypadku „gołego” smartfona krok jest jeden – robisz zdjęcie. I na tym właśnie polega urok fotografii mobilnej. To przecież fotografowanie tym, co się ma pod ręką, natychmiast. Jeśli do telefonu muszę dokładać dodatkowe akcesoria, całość traci sens. Bo skoro muszę coś ze sobą zabrać, dlaczego by nie wziąć dedykowanego aparatu? Za 2/3 ceny DxO ONE można kupić świetnego Sony RX100, który też mieści się w kieszeni, a wygrywa zoomem optycznym. Jeśli zrezygnujemy z małych rozmiarów, wybór sensownego sprzętu foto do 2500 zł mamy kosmicznie duży.
Czasy aparatów doczepianych do smartfonów minęły jakieś 15 lat temu, wraz z odejściem modułów takich jak Sony Ericsson MCA-25. W 2015 roku iPhone ma jakość zdjęć, która pokrywa fotograficzne potrzeby większości społeczeństwa. A jeśli ktoś chce więcej, lepiej wyjdzie na tym, jeśli kupi prawdziwy aparat, a nie półśrodek.