REKLAMA

Jeden cel, trzy różne drogi. W jaki sposób wydać książkę, będąc pisarzem w czasach Internetu

A więc napisałeś książkę. Przeczytałeś ją trzydzieści razy, wygładziłeś wszelkie niedoskonałości, pokazałeś gronu najbliższych, które z entuzjazmem poklepało Cię po plecach wieszcząc wielką karierę i prosząc, byś o nich pamiętał, gdy już będziesz sławny. Lecz samo napisanie dzieła jest niestety tylko ułamkiem drogi, którą książka przebywa od głowy pisarza do rąk odbiorcy. Podstawową kwestią jest to, aby nasza książka w ogóle została wydana.

Jeden cel, trzy różne drogi. W jaki sposób wydać książkę, będąc pisarzem w czasach Internetu
REKLAMA
REKLAMA

Choć czasy się zmieniły i przed współczesnym pisarzem stoją nieco inne wyzwania, niż przed mistrzami pióra lat minionych, o czym pisałem we wstępie do tego cyklu, metodyka wydania książki nie zmieniła się aż tak, jak mogłoby się wydawać.

Pomimo tego, iż każda z dróg ma setki drobnych odnóg, którymi można się udać, główne arterie pozostają trzy i to pomiędzy nimi pisarz musi zdecydować o przyszłości swojego dzieła.

W duchu nowoczesnych technologii, drogą najbardziej kuszącą i „poprawną” wydaje się być self-publishing, szczególnie ten cyfrowy, gdzie autor samodzielnie przygotowuje swoje dzieło i publikuje w formie e-booka. Czy jednak zawsze jest to najlepsza droga? Może jednak warto poszukać gdzie indziej?

Oto trzy główne drogi, jakimi może podążyć pisarz, by jego książka została wydana:

Wydawanie tradycyjne

Tradycyjni wydawcy to nadal dominująca gałąź rynku i nic nie wskazuje na to, aby w najbliższym czasie się to zmieniło. Skoro więc domy wydawnicze mają tak ogromne doświadczenie i stabilną pozycję w świecie literackim, może nie warto wyważać otwartych drzwi, lecz pokornie przesłać manuskrypt do jednego z nich?

O zaletach tradycyjnego publikowania i jego przewagach nad self-publishingiem opowiedział Spider’s Web Paweł Ciemniewski, z Wydawnictwa Literackiego:

Właściwie główną i pewnie dla niektórych autorów bardzo istotną zaletą self-publishingu jest poczucie absolutnej wolności. „Publikuję to, co chcę, kiedy chcę i w takiej postaci, w jakiej chcę”.

Problem polega na tym, że to rozwiązanie obarcza autora dodatkowymi obowiązkami: ktoś musi przecież tekst zredagować i przeprowadzić korekty (niestety, wielu autorów self-publishingowych uznaje to za zbędne utrudnienie...), ktoś musi zaprojektować okładkę (znowu, czasem poleganie w tej kwestii na swoich wyobrażeniach talentów graficznych może okazać się karkołomne), ktoś w końcu musi książkę wypromować. Inaczej tytuł prawdopodobnie przepadnie w morzu innych, podobnych.

Dlatego najlepiej, gdy każdy zajmuje się tym, na czym zna się najlepiej: pisarz powinien pisać, a następnie zaufać odpowiedniemu wydawcy, podpisać z nim umowę i powierzyć swoje dzieło specjalistom: redaktorom, promotorom, marketingowcom, handlowcom, dystrybutorom.

shutterstock_122785678

Przecież ktoś musi książkę ocenić merytorycznie, zastanowić się, czy jej potencjał jest wykorzystany, może warto doradzić i przedyskutować z autorem propozycje zmian (i tak ostateczne słowo należy do autora, co każde porządne wydawnictwo respektuje).

Potem książka musi trafić do mediów, recenzentów, muszą zostać przygotowane materiały promocyjne, tekst musi zostać wydrukowany i rozdystrybuowany (jeśli mówimy o klasycznym, papierowym wydaniu).

Wydawanie książki to skomplikowany proces, wielka machina redakcyjno-marketingowa, często wielkie nakłady finansowe – konkurencja jest ogromna, a sukces w tej branży zależy od wielu czynników, które muszą ze sobą współgrać, zaiskrzyć w odpowiednim momencie.

O talencie pisarskim czy choćby po prostu lekkości pióra i ciekawych pomysłach nawet nie wspominam.

Oczywiście to bardzo dobrze, że rozwija się sfera self-publishingu, że w wielu miejscach w sieci pojawiają się teksty nowych autorów, czasem całkiem obiecujące. Świetnie, że czytelnicy mogą wybierać, przebierać, komentować dzieła innych.

Ale póki co, jeśli naprawdę rozważamy karierę pisarską i chcielibyśmy dotrzeć do jak największej grupy czytelników, albo jeśli proces wydawniczy po prostu nas przerasta, warto zwrócić się do wydawców.

Jeśli wybiorą nasz tekst spośród tysięcy innych, nadzieja, że autor zostanie dostrzeżony i doceniony, pewnie także finansowo, jest w Polsce wciąż większa niż gdyby tekst ukazał się po prostu na platformie self-publishingowej.

Vanity Press

Pewnym odłamem tradycyjnego publikowania, często dyskredytowanym jako self-publishing za pieniądze autora są tzw. Wydawnictwa Vanity Press, czyli oferujące wydawanie ze współfinansowaniem.

Osobiście wybrałem taką drogę publikując moją pierwszą książkę i choć nie jestem przekonany, czy zrobiłbym to drugi raz, to wciąż sądzę, iż współfinansowanie ma rację bytu, chociażby ze względu na uwarunkowania finansowe współczesnego świata.

Podkreślę raz jeszcze - Vanity to nie to samo, co samopublikowanie. To prawda, że istnieją wydawcy, którzy po prostu biorą pieniądze za wydrukowanie jakiejkolwiek książki, lecz zazwyczaj odbywa się to na wyłączny koszt autora. W końcu po co podmiot wydawniczy ma ponosić jakiekolwiek ryzyko?

Tymczasem decydując się na współfinansowanie ryzyko dzieli się pomiędzy autora i wydawcę.

Ideę wydawania ze współfinansowaniem bardzo dobrze wyjaśnił w rozmowie ze Spider’s Web Wojciech Gustowski, redaktor naczelny Wydawnictwa Innowacyjnego Novae Res:

Przede wszystkim chciałbym zaznaczyć, że cały mój komentarz dotyczy jedynie działalności wydawnictwa Novae Res i nie może być utożsamiany z działalnością innych podmiotów.
Nie ma co ukrywać, że rynek wydawniczy jest przesycony, miejsca na księgarskich półkach ograniczone, a wydawnictwa tradycyjne skupiają się na tych autorach, którzy przyniosą w miarę pewny zysk.

Na pewno nie są nimi debiutanci, których opieką obejmuje misja naszego wydawnictwa i dla których podstawową zaletą współfinansowania jest to, że dzięki takiej formie współpracy dane dzieło w ogóle może zostać opublikowane i trafić do czytelników, a jednocześnie być aktywnie promowane i sprzedawane.

Ponieważ tradycyjne wydawnictwa nie są skore do wydawania debiutantów, utalentowani początkujący pisarze stają zazwyczaj przed alternatywą: współfinansowanie czy self-publishing. W naszym wydawnictwie model publikacji ze współfinansowaniem nie różni się niczym od modelu tradycyjnego (powszechnie znanego na rynku), za wyjątkiem 3 elementów:

  • początkujący autor wnosi wyliczoną przez wydawnictwo część środków na dofinansowanie procesu wydawniczego,
  • umowa wydawnicza w modelu ze współfinansowaniem nie przewiduje licencji wyłącznej, a więc autor zachowuje prawo do dysponowania tekstem
  • autor w tym modelu zazwyczaj otrzymuje wyższe tantiemy
shutterstock_220316836

Cała reszta, taka jak opracowanie edytorskie, jakość publikacji, dystrybucja, promocja są identyczne. Można w skrócie podsumować, że model tradycyjny i współfinansowanie mają więc następującą przewagę nad self-publishingiem:

  • tekst jest weryfikowany przez doświadczonych redaktorów, oceniany pod kątem wartości literackiej i marketingowej, czego w self-publishingu brak
  • wydawnictwo czuwa i bierze odpowiedzialność za cały proces wydawniczy – jakość redakcji, korekty, składu, druku itp.
  • szeroka dystrybucja powiązana z marketingiem – kontakty z księgarniami, bibliotekami, specjaliści ds. handlowych
  • numer ISBN – w self-publishingu opcjonalnie
  • promocja mająca na celu intensyfikację sprzedaży
  • aktywna sprzedaż, która jest podstawowym źródłem zarobkowania wydawnictwa
  • opieka prawna i księgowa, z którą w przypadku samowydawania autor zostaje sam
  • opieka logistyczna i rozliczeniowa przez cały okres trwania umowy

Należy również wskazać istnienie wydawnictw, które specjalizują się w wydawaniu książek tylko i wyłącznie za pieniądze autora (realizujących usługę wydawniczą na jego rzecz) – niczym nie różni się to od self-publishingu, oprócz tego, że kompleksowym opracowaniem edytorskim zajmuje się firma, która opcjonalnie może wprowadzić tytuł do systemów dystrybucji.

Najczęściej, sądząc po wysokości tantiemów proponowanych autorowi, tego typu firmy nie mają żadnego interesu w aktywnej sprzedaży książek.

Self-Publishing

Jeżeli żadna z powyższych dróg nie wydaje się odpowiednia, a pisarz nie chce oddawać swojego dzieła na łaskę i niełaskę obcych podmiotów, pozostaje opcja „zrób to sam”, czyli self-publishing. Trzeba podkreślić, że „zrób to sam” nie zawsze musi być takie dosłowne.

Wprost przeciwnie - są kwestie, które autor powinien pozostawić komuś innemu. Nie każdy jest Leonardem da Vinci, utalentowanym w każdej dziedzinie. Można być świetnym pisarzem i grafikiem, ale kompletnie nie nadawać się do marketingu. Można również fenomenalnie radzić sobie ze sprzedażą, ale być ostatnią łamagą w kwestii przygotowania książki do publikacji.

Self-publisher musi jednak z pewnością być mistrzem logistyki, aby samodzielnie zapanować nad całym procesem, który zazwyczaj wykonywany jest przez wieloosobowe zespoły.

Ma to jednak swoje niezaprzeczalne plusy. O tym, co powinno kierować pisarzem decydującym się na samopublikowanie opowiedział Spider’s Web Łukasz Śmigiel, self-publisher oraz redaktor naczelny magazynu „Coś na Progu”:

Wybierając pomiędzy tradycyjnym wydaniem książki, opcją vanity press i self-publishingiem wziąłbym pod uwagę przede wszystkim książkę, i rynkową pozycję jej autora. Debiutant, szczególnie taki, który stworzył tytuł skierowany do bardzo konkretnej, ale niezbyt wielkiej grupy potencjalnych odbiorców – np. horror, steampunk, hard SF, powinien moim zdaniem świadomie skorzystać z self-publishingu.

Druk cyfrowy pozwoli takiemu debiutantowi zapanować nad dystrybucją i nie będzie zmuszał go do zamrażania dużych sum pieniędzy przeznaczonych na kilkutysięczny pierwszy nakład. Dziś możliwe jest także skorzystanie z pomocy freelancerów-zawodowców, którzy zrobią debiutantowi profesjonalną korektę, redakcję i skład.

Jednocześnie autor zachowuje pełnię praw do książki i może sprzedawać ją w bardzo konkretnych miejscach, które sam wybierze. Szeroko dystrybucja (Empik, Matras) jest wprawdzie poza jego zasięgiem, ale za to możliwości niemal darmowej autopromocji są właściwie nieskończone.

shutterstock_173882258

Jest to dobre rozwiązanie w sytuacji, gdy chcemy nauczyć się wprowadzania książki na rynek i poznać samodzielnie zasady promocji książki,  nie uzależniając się przy tym od osób trzecich. Dodatkowo, jeżeli wyniki sprzedaży takiej samowydanej książki będą obiecujące – mamy kartę przetargową, z którą można zgłosić się do dużego wydawcy.

Moloch, widząc potencjał w inwestycji może zdecydować się ponownie wydać książkę i samemu wprowadzić ją na szerszy rynek. Nie zapominajmy także o wielu możliwościach, które self-publisherowi zapewni w przyszłości Amazon.

W sposób tradycyjny wydawałbym książkę, która ma potencjał trafić do masowego odbiorcy, a co za tym idzie, zasługuje na większy pierwszy nakład: 4-6 tys.

Wiemy wówczas po co podpisujemy cyrograf z wydawcą. Mało kto ma fundusze na to, aby samemu wydrukować tyle książek, nie mówiąc już o możliwościach przekonania większych sieci do tego, aby ten nakład od nas wzięły i zaczęły go sprzedawać.

Do tego potrzebujemy właśnie pomocy dużego, tradycyjnego wydawcy. Wydawanie u takich podmiotów książek w nakładzie 1500-2000 sztuk i żegnanie się w związku z tym z prawami do nich na pięć, lub osiem lat, mija się z celem. Łatwo także policzyć, ile zysku przyniesie nam góra 10% od 2000 sprzedanych książek w cenie np. 36zł. To się po prostu nie opłaca.

Moja rada dla debiutantów? Zamiast liczyć na cud ze strony tradycyjnego wydawcy – weźcie sprawy w swoje ręce, a z wielkich oficyn korzystajcie wtedy, kiedy macie już jakąś kartę przetargową do negocjacji – obiecujące wyniki sprzedaży debiutu (np. samodzielnie sprzedany pierwszy tysiąc egzemplarzy) i własną platformę do promocji (blog, fanpage na Facebooku, podcast, stronę www itd.).

shutterstock_180132716

Na co się zdecydować?

Wszystko tak naprawdę zależy od oczekiwań i… ilości pracy, którą jesteśmy skłonni włożyć w publikację książki. Żyjąc w przeświadczeniu, że rolą pisarza w XXI w. nadal jest wyłącznie pisanie książek, najlepiej od razu skierować swoje kroki do tradycyjnego wydawcy.

Jeżeli pisarz gotów jest ponieść ryzyko współfinansowania, również jest to opcja warta rozpatrzenia, szczególnie w przypadku rynkowego debiutu. Vanity Press znacznie chętniej przyjmuje debiutantów, otwierając im drzwi do świata literackiego, o co w innym przypadku początkujący pisarz mógłby walczyć latami, odbijając się od tradycyjnych wydawnictw, które są zbyt zajęte wydawaniem prozy zagranicznej oraz uznanych autorów, generujących zysk.

Self-publishing to zaś droga, która wyzuje pisarza do cna, zmusi go do katorżniczej pracy i niejednokrotnie do korzystania z pomocy wspominanych przez Łukasza Śmigiela freelancerów, lecz w perspektywie to właśnie ta ścieżka jest najbardziej nagradzająca. Nie wspominając już o tym, że - ideologicznie - najbliższa wizji współczesnego pisarza.

Jest to też dobry sposób by wejść na ten rynek. W końcu co stoi na przeszkodzie, aby otworzywszy sobie drzwi samopublikowaniem skorzystać z istniejących machin wydawniczych, które rozprzestrzenią nasze dzieło w papierowym formacie?

W kolejnych częściach cyklu skupimy się właśnie na tym, jaką perspektywę daje współczesnemu pisarzowi self-publishing. Powiemy także dlaczego nie zawsze jest to najlepsza droga, oraz spróbujemy spojrzeć także na to całe zjawisko obiektywnie - nie można zapomnieć, że możliwości samodzielnego wydania oznaczają także, że rynek zalewany jest pozycjami wątpliwej jakości.

Nie zawsze jednak tak jest, a wartościowe książki również mają prawo istnienia w świecie samopublikacji. Nie jest to jednak droga dla leniwych lub niepewnych wartości swojego dzieła. Jeszcze bardziej niż w gdziekolwiek potrzeba tutaj solennej, codziennej ciężkiej pracy nad słowem pisanym i jego późniejszymi losami.

Self-publishing, jak żadna inna forma wydania książki wymaga od autora potężnej wiary we własne możliwości. I faktycznych umiejętności, które tę wiarę wesprą.

Czytaj również:

REKLAMA

* Grafiki pochodzą z serwisu Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA