Interaktywna "Gra o Tron" to intryga szyta zbyt grubymi nićmi – recenzja Spider’s Web
Królewska Przystań jest idealnym miejscem dla agentów, donosicieli i dyplomatów. Język rani tutaj bardziej niż ostrza, natomiast ostrza wyginają się pod naporem języka. To w tym miejscu rodzą się największe plotki oraz kształcą się najlepsi szpiedzy. Słaby blef jest wyłapywany od razu, podobnie jak słaba intryga. Z tej perspektywy Gra o Tron od TellTale nie przeżyłaby na królewskim dworze ani jednego dnia.
Gra przygodowa z możliwością podejmowania kluczowych, bardzo ważnych decyzji – model przyjęty przez studio TellTale jak ulał pasuje do uniwersum Pieśni Lodu i Ognia. Kiedy po raz pierwszy dowiedziałem się, że twórcy pozyskali licencję HBO i tworzą produkcję osadzoną w ramach serialu, uznałem to za kapitalne rozwiązanie. Dzisiaj, po pierwszym odcinku epizodycznej gry przygodowej jestem jednak naprawdę rozczarowany.
Zaczyna się cudownie. Interaktywna Gra o Tron przypomina wydarzenia z trzeciego sezonu serialu, wrzucając gracza w wir wydarzeń „czerwonego wesela”.
Jak wiedzą wszyscy fani serialu, to na nim ginie szereg kluczowych postaci, wliczając w to Robba Starka, jego narzeczoną oraz jego matkę. TellTale wyreżyserowało scenę wprowadzającą po mistrzowsku. Gracz nie do końca wie gdzie się znajduje, dopóki w zamku wysoko nad głowami wojów nie zaczynają grać „Deszcze Castamere” (polecam w wykonaniu Sigur Rós). Rozpoczyna się charakterystyczne dla Gry o Tron piekło, które trwa do samych napisów końcowych pierwszego epizodu.
Przeżyć – tak najogólniej podsumowałbym cel Gry o Tron od TellTale. Zadaniem gracza jest utrzymać przy życiu pomniejszy Dom Forresterów. Wierny Starkom ród dostał jedynie wzmiankę w książkach Martina, dopiero w grze wyrastając na coś więcej niż tło innych wydarzeń. Dom z siedzibą na północy jest bliźniaczo podobny do Domu Starków, wyznając podobne zasady honoru, męstwa i odwagi. Jak zdążyliśmy się nauczyć, tacy w Grze o Tron nie mają lekko.
Wzorem serialu HBO, również w produkcji TellTale gracz prowadzi kilka wątków jednocześnie, wcielając się w różne postacie z Domu Forresterów.
W przeciwieństwie do bohaterów książek posiadacz gry ma więc ogromną przewagę nad przeciwnikami. Może koordynować swoje działania, przewidując poczynania rywali i dostosowując własne intrygi. Mira Forrester służąca w Królewskiej Przystani, młody Ethan Forrester zmuszony do podejmowania ważnych decyzji w imieniu Domu czy podróżujący na mur Gared Tuttle – wszyscy oni dają producentom pretekst do pokazywania kluczowych dla uniwersum miejsc i postaci.
Niestety, niezależnie od dyplomatycznych umiejętności Gra o Tron jest do bólu liniowa. Jeszcze nigdy żadna produkcja TellTale nie była tak sztywna i rygorystyczna.
Niezależnie od podjętych decyzji wszystko zmierza w jasno określonym przez twórców kierunku. Na nic zda się siła miecza, dyplomacji czy handlu. Nawet jawnie i skrupulatnie wybierając opcję B i tak dotrzemy do konsekwencji opcji A. Wola naszych postaci jest nieustannie łamana, natomiast szereg „doradców” w gruncie rzeczy podejmuje decyzje za nas!
Wybierzesz „nie”, gra zmusi cię do „tak”. Chcesz przetrwać – zginiesz. Chcesz zginąć? Też zginiesz. Muszę przyznać, że jestem bardzo rozczarowany. Dotychczas gry TellTale oferowały chociaż ułudę możliwości decydowania o losie fikcyjnych bohaterów. Tym razem producenci wybrali linię najmniejszego oporu. Smutna prawda jest taka, że wszystkie kluczowe decyzje możecie podejmować na ślepo – doprowadzi to do tego samego zakończenia. Uwierzcie mi, sprawdziłem.
Poczucie bezsilności jedynie wzmaga obecność bohaterów serialu. Gra zachęca do interakcji z nimi, lecz doskonale wiemy, że nie mamy żadnego realnego wpływu na znane facjaty pokroju Margaery Tyrell czy karła Tyriona. Z tego powodu obchodziłem się z nimi jak z jajkami, świadom kruchości własnych postaci. Niestety, nawet to nie pomaga. Nie zdradzając wam niczego ze scenariusza napiszę jedynie, że bękart Ramsey Snow jest prawdziwym łajdakiem.
Pierwszy epizod Gry o Tron rozczarował mnie nie tylko jako gra od TellTale, ale w ogóle gra przygodowa.
Zostałem zalany dialogami, które do niczego nie prowadziły. Ciekawych wydarzeń była garstka, z kolei momenty swobodnej eksploracji – raptem 3, na niesamowicie małych obszarach. Gdyby posadzić naprzeciwko komputera szympansa, ten w podobnym czasie dotarłby do dokładnie tego samego zakończenia.
Grę o Tron na ten moment ratuje jedynie bardzo klimatyczna grafika. Charakterystyczne dla studia, mocno komiksowe modele zostały zmieszane z tłami wykonanymi na płótnie i szkle, co daje świetny efekt końcowy. Gra korzysta ze znanych z serialu utworów muzycznych, miejsc i postaci, co powinno udobruchać największych fanów serialu HBO. Jeżeli jednak oczekiwaliście sukcesu na miarę The Wolf Among Us bądź pierwszego sezonu The Walking Dead – to niestety nie to.
Pierwszy epizod powinien robić jak najlepsze wrażenie. Temu się nie udało.