Jedyne takie doświadczenie dla jednego gracza. Graliśmy w polskie The Vanishing of Ethan Carter
„Chyba sobie jaja robicie” – to były moje pierwsze słowa po uruchomieniu gry The Vanishing of Ethan Carter. Widok zagajnika, starej trakcji kolejowej oraz przetaczającej się przez kotlinkę mgły przyprawił mnie o uśmiech od ucha do ucha. Stałem jak oczarowany, nawet o krok nie poruszając wirtualnym awatarem. Chłonąłem obraz, jak gdyby naprzeciwko mnie rozpościerał się widok z pocztówki.
Kiedy po raz pierwszy spojrzałem na plenery rozpościerające się nad jeziorem Red Creek, zabrakło mi tchu w piersiach. Nie odważę się napisać, że The Vanishing of Ethan Carter to najładniejsza gra, w jaką kiedykolwiek grałem. Na pewno jest jednak najbardziej magicznym i klimatycznym tytułem dla jednego gracza, z jakim miałem do czynienia od bardzo, bardzo dawna. Do teraz ciężko mi „otrząsnąć się” z pierwszego wrażenia, jakie wywołuje gra. Jedno wiem na pewno – polski tytuł należy do najciekawszych projektów w branży gier ostatnich lat.
The Vanishing of Ethan Carter to mech porastający starą kolejową trakcję. To każde źdźbło trawy unoszące się nad glebą, to każdy liść w koronie drzewa i każdy kamień, o który rozbijają się fale jeziora.
Po prostu nigdy nie widziałem tak szczegółowej gry. Warstwa wizualna w detektywistycznej produkcji The Astronauts bez wątpienia wychodzi na pierwszy plan. Tak gęstego, obfitego w detale oraz szczegóły obrazu nie widziałem chyba nigdy wcześniej. Po wizycie w lesie otaczającym Reed Creek wszystkie inne gry mają prawo wydawać się zimne, surowe oraz puste.
Polakom udało się osiągnąć ten niesamowity efekt za sprawą wykorzystania technologii fotogrametrii. Stara niczym świat metoda dawniej pomagała przy tworzeniu topograficznych map, natomiast dzisiaj wykorzystywana jest w służbie przemysłu gier. Na czym to właściwie polega? W największym uproszczeniu na przenoszeniu prawdziwych, dokładnie sfotografowanych obiektów do świata gry. Wirtualna rzeczywistość wzbogacona prawdziwym, namacalnym otoczeniem daje niesamowity efekt końcowy. Jeżeli jesteście zainteresowani samą technologią, więcej o niej przeczytacie w moim artykule.
Fotogrametria zdała egzamin. Świat w The Vanishing of Ethan Carter prezentuje się kapitalnie, chociaż nie jest pozbawiony wad.
Pierwsze minuty z detektywistycznym tytułem The Astronauts to szukanie szczęki na podłodze. Dopiero z czasem odkrywa się minusy wykorzystania fotogrametrii. Największym z nich jest moim zdaniem statyczność przedstawionych elementów. Większość obiektów w grze jest na stałe przymocowanych do podłoża i nie drgnie nawet o milimetr. Chociaż piękne, otoczenie po pewnym czasie wydaje się być martwe. Gdybym miał to do czegoś porównać, byłoby to podróżowanie po świecie przy użyciu technologii Street View.
Na całe szczęście Polacy robią wiele, aby wypełnić martwy, przepiękny i niejako zamrożony świat nowym życiem. Chociaż w ogrywanej przeze mnie wersji interaktywnych elementów było bardzo mało, nie sposób nie napisać o poruszaniu się kolejką czy badaniu trójwymiarowych, ważnych dla śledztwa elementów. Mimo wszystko szkoda, że nie da się wejść do każdego napotkanego budynku, nie da się przesunąć każdego zwalonego drzewa i nie da się przeskoczyć nad każdą malutką rozpadliną.
The Vanishing of Ethan Carter przypomina bardziej wycieczkę z przewodnikiem po rezerwacie, a niżeli zabawę własnymi grabkami w piaskownicy.
Oczywiście nie mam tego za złe producentom, ponieważ nikt nam nie obiecywał drugiego Skyrim czy GTA V. Produkcja The Astronauts owszem, posiada pewną dowolność, ale ta tyczy się zupełnie innej płaszczyzny rozgrywki. Mowa o detektywistycznych zagadkach. Twórcy nie zmuszają nas do ich wykonywania jedna po drugiej, w sztywno wytyczonej kolejności.
Jeżeli lubicie gry przygodowe, na pewno spotkaliście się z sytuacją, w której na dobre utknęliście podczas ogrywania danego tytułu. Aby pchnąć akcję do przodu, pomóc mogła już jedynie solucja bądź wykorzystanie kodów. W The Vanishing of Ethan Carter nie ma takiego problemu. Napotkałem na zagadkę, której nie jestem w stanie rozwiązać? Żaden dramat, ponieważ ta jest opcjonalna, ja z kolei mogę iść dalej. Oczywiście po wyznaczonym przez Polaków szlaku, ale jednak mogę.
Tego typu rozwiązanie bardzo przypadło mi do gustu. Zaginięcie Ethana Cartera to niezwykle plastyczna bestia. Nawet poddając się przy jednym dochodzeniu zaraz pojawia się kolejne. Element układanki goni drugi element, z kolei gracz coraz głębiej i głębiej wsiąka w opowiadaną cudownym, niesamowitym i uwielbianym przeze mnie głosem Miłogosta Reczka.
Narracja będzie drugim najważniejszym filarem w zaskakująco mrocznym The Vanishing of Ethan Carter.
Miłogost Reczek w roli detektywa Prospero to strzał w dziesiątkę. Z głosem aktora mieliśmy już do czynienia podczas oglądania wielu filmów oraz słuchania audiobooków, z kolei jego pojawienie się w polskiej grze wyjdzie jej tylko na dobre. Zaginięcie Ethana Cartera to jedna z tych gier, które TRZEBA będzie ograć w polskiej wersji językowej. Po prostu ciarki.
Pozostając przy opowieści, ta w dalszym ciągu jest niesamowicie enigmatyczna. Na zaproszenie Ethana Cartera pojawiamy się w Red Creek, aby już po kilku minutach grania przywitał nas pierwszy nieboszczyk. Opcjonalna zagadka prowadzi po starej trakcji kolejowej, zapuszczonym peronie oraz zagajnikach i brzegach jeziora, aby ostatecznie doprowadzić gracza nad tamę. Tam warto rozejrzeć się po niesamowitej, ozdobionej wczesną jesienią okolicy, aby wejść do małej wioski i… zakończyć rozgrywkę. Niestety, póki co to mój cały kontakt z tytułem i już chcę więcej.
Gra The Astronauts zapowiada się na wyjątkowe doświadczenie dla wrażliwego na niebanalne tytuły odbiorcy.
Widokówka, dzieło, doświadczenie, przeżycie – niezależnie jak nazwać The Vanishing of Ethan Carter, gra zdecydowanie odbiega od przyjętych w branży standardów i szablonów. To z całą pewnością produkcja nie dla każdego.
Ci, którzy od gier czasami oczekują „czegoś więcej”, lubią rozsiąść się w wygodnym fotelu, chłonąć piękne obrazy i zatracić się w opowieści, powinni dać tej grze szansę. O ile wcześniej byłem po prostu zainteresowany Zaginięciem Ethana Cartera, dzisiaj jestem kupiony. Recenzja niebawem.