Śmierć? Te gry komputerowe pokazują, że może być czymś więcej niż powrotem do miejsca zapisu
Kiedy kilka tygodni temu poczyniłem tekst o permanentnej śmierci w grach komputerowych, w życiu nie przypuszczałem, że ten spotka się z tak pozytywnym odzewem z Waszej strony. Zgon komputerowego awatara to jednak temat – rzeka, którą dzisiaj spróbujemy ugryźć z zupełnie innej strony. Co w przypadku, kiedy porażka gracza staje się tak naprawdę początkiem czegoś zupełnie nowego, częścią większej całości? To nie tylko możliwa, ale również coraz częściej stosowana praktyka. Gracz „po drugiej stronie” również może świetnie się bawić, co pokazują poniższe przykłady z naprawdę ciekawych gier.
Wyłowić poniższe perły z oceanu im podobnych wcale nie należy do łatwych. Współcześnie śmierć w grach komputerowych jest czymś banalnym, rutynowym i niezwykle do siebie podobnym, niezależnie od ogrywanej produkcji. Sami doskonale wiecie, jak to wygląda – dostajemy sążnie lanie, krawędzie ekranu migają na czerwono – mamy kilka sekund na ucieczkę i zregenerowanie życia. Nie udaje się? Ekran zaczyna się ściemniać, postać gracza pada na ziemię i… wstaje, teleportując się kilkanaście – kilkadziesiąt wirtualnych metrów obok, z okrzykiem bojowym wracając na pole bitwy.
Na całe szczęście nie zawsze musi tak być. Czasami, rzadko bo rzadko, śmierć w komputerowej produkcji jest czymś więcej. Nagradzając najbardziej kreatywnych producentów, przygotowałem dla Was listę niecodziennych powiewów świeżości w branży, którym śmierć nie starsza i z którą twórcy idą w za pan brat, tworząc naprawdę udane tytuły:
#1 Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie
Jeżeli kiedykolwiek będziecie mieli okazję zagrać w ZombiU na Wii U, nie przegapcie tej okazji. Survival horror jest stosunkowo klimatyczny, atrakcyjny wizualnie oraz w kapitalny sposób wykorzystuje unikalne funkcje dotykowego GamePada. Do tego posiada wyjątkowe założenia, które można sprowadzić do bardzo prostego równania: postać gracza + zgon = pożegnanie z postacią.
Zapomnijcie o jakimś magicznym wskrzeszeniu czy powrocie do kontrolnego punktu. Bezwzględne ZombiU kończy żywot naszego awatara pomiędzy łapskami wygłodniałych żywych trupów, natomiast po wznowieniu rozgrywki lądujemy w butach zupełnie innej osoby, tracąc wcześniejszy ekwipunek. Nie jego część, nie jakąś pulę zebranej waluty, ale wszystko. Ałć! Co w tym wszystkim najlepsze, jako nowy „survivol” możemy dotrzeć w miejsce naszej porażki i… zmierzyć się z własnymi zwłokami, walcząc o ich dobytek. No, chyba, że gracie na maksymalnym poziomie trudności. Wtedy nie ma zmiłuj. Ani razu.
#2 Przywiązałeś się do towarzyszy broni? Ci mogą zginąć moment przed napisami końcowymi, na skutek idiotycznych decyzji
Fire Emblem: Awakening to jedna z najlepszych gier cRPG, jakie kiedykolwiek ukazały się na rynku. Dla tego tytułu naprawdę warto kupić Nintendo 3DSa. No chyba, że macie naprawdę słabe nerwy i wrażliwe serce. Wyobraźcie sobie, że przez kilkadziesiąt godzin budujecie relacje z postaciami niezależnymi. Rozwijacie ich statystyki, polerujecie ekwipunek, zaprzyjaźniacie z własnym awatarem, a nawet wchodzicie w emocjonalny związek. Czujecie prawdziwą wieź, aż tu nagle jedna przypadkowa strzała na polu bitwy kończy żywot najbliższej postaci gracza osobie, bez żadnego odwołania. Bezwzględne?
Może i tak, ale przy okazji niezwykle klimatyczne oraz sprawiające, że w ten tytuł gra się z największym możliwym namaszczeniem. Taktyczne cRPG posiada katalog rewelacyjnych, charakterystycznych postaci z własnym charakterem, liniami dialogowymi, historią oraz potencjalną relacją z postacią gracza. Wszyscy oni mogą jednak pożegnać się z ziemskim padołem, o ile gracz nie jest umiejętnym dowódcą. Niezwykle bezduszna, łamiąca serce gra, od której może się wiele nauczyć każda stacjonarna produkcja. Śmierć w tej grze niesie za sobą olbrzymie konsekwencje, zarówno w warstwie strategicznej, jak również czysto narracyjnej.
Nieco podobne konsekwencje czekają na graczy testujących swoje umiejętności w X-COM: Enemy Unknown. Tutaj również rozwijamy postać przez wiele długich godzin, inwestujemy w nią oraz polegamy na niej w maksymalnym stopniu, aby ta odeszła bez powrotu od jednego strzału kosmicznego najeźdźcy. Jeżeli graliście w ten świetny tytuł, wiecie, jaki to ból. No to teraz dodajcie do tego poczucie straty po interesującym charakterze niezależnym, który posiadał dodatkowo rozbudowane linie dialogowe, osobowość oraz silne więzy z graczem. Witamy w świecie Fire Emblem: Awakening. Na średnim poziomie trudności.
Podobny przykład straty drużyny pod sam koniec rozgrywki, jak zauważa mój redakcyjny kolega Piotr Grabiec, można znaleźć w pierwszej części serii Fallout i serii Mass Effect.
#3 Porażka to dopiero początek, czyli zemścij się na żyjących
Duża część z Was na pewno grała w Left 4 Dead 2. Drużynowa, kooperacyjna strzelanina jest chyba najlepszym przykładem na to, że śmierć wcale nie musi być końcem rozgrywki. Wręcz przeciwnie, może być dopiero jej początkiem, oferując zupełnie nowe doznania. Na skutek poniesionej porażki w L4D2 gracz nie musi już obserwować, jak pozostali członkowie drużyny dobrze się bawią. Turtle Rock Studios wpadło na pomysł, żeby zestawić zmarłego przeciwko swoim dawnym towarzyszom broni, zamieniając go w nieumarłego o nadnaturalnych zdolnościach.
Pomysł spodobał się na tyle, że twórcy na modelu „jeden przeciwko wszystkim” oparli koncept swojej najnowszej gry – Evolve. Ta nie sprawia już na mnie takiego wrażenia jak cykl Left 4 Dead, ale od zawsze pałałem ślepą miłością do survival-horrorów, także to zrozumiałe. Tak czy inaczej, w Turtle Rock Studios zapoczątkowali pewien trend, który dzisiaj staje się powoli normą, zwłaszcza w wieloosobowych tytułach. Czy innym jest nadchodzące Fable Legends, jak nie modelem 4 na 1?
#4 Zgon jako sport i wyznacznik dobrej zabawy
Temat śmierci w grze komputerowej w sposób całkowicie fenomenalny postawiło na głowie studio From Software. Za pomocą ich gier – Demon Souls, Dark Souls i Dark Souls 2, świat action-RPG nigdy nie będzie już taki sam. Japończycy zamienili śmierć w grze, rozumianej jako niepowodzenie i coś pejoratywnego, na naturalną kolej rzeczy, pewien proces, przed którym naprawdę ciężko się uchronić i który jest tak oczywisty, jak mijający czas, śmierć czy zmuszanie nas do płacenia podatków.
Żyjemy w świecie postępującej „casualizacji” i uwierzcie mi, twórcy gier komputerowych robią wszystko, aby gracz – czyli ich klient – nie zginął ani razu. Ten ma się po prostu dobrze bawić, natomiast notoryczna śmierć jego awatara może ostatecznie spowodować, że sfrustrowany odłoży produkt danego studia na rzecz konkurencyjnej oferty. From Software wychodzi z zupełnie innego założenia. Dla nich śmierć to powód do celebracji, do nauki, do ulepszania umiejętności i do pogłębiania takich cnót jak cierpliwość, opanowanie czy spostrzegawczość.
W Dark Souls przeciętny gracz ginie setki razy, o ile postanowi dotrzeć do napisów końcowych. Nie przesadzam. Z każdym kolejnym zgonem miłośnik serii staje się coraz bardziej skoncentrowany i zdeterminowany, zupełnie odwrotnie do przyjętych standardów. Dzięki temu From Software jako jedno z niewielu studio na całym świecie może się pochwalić niezwykle zżytą, zgraną i wierną twrócom grupą fanów. Ta na pewno jak jeden mąż rzuci się na Bloodborne dedykowane PlayStation 4.