REKLAMA

Piotr Lipiński: GŁOŚNO-GADACZE, czyli tweet spod kroplówki

„Oto tweet człowieka podłączonego do kroplówki. Co za czasy!”

Piotr Lipiński: GŁOŚNO-GADACZE, czyli tweet spod kroplówki
REKLAMA
REKLAMA

Taką wiadomością podzieliłem się niedawno, korzystając z mojego ulubionego serwisu społecznościowego. Szczęśliwie tylko jedną rękę miałem przykłutą do wiszącej butelki z jakimś chemicznym koktajlem. Druga dłoń mogła porozumiewać się ze światem, co umilało mi długie chwile spędzone na łożu boleści.

Choć do kroplówki zostałem podłączony nagle, to uświadomiłem sobie, że właśnie zamierzałem napisać tekst związany i ze smartfonami, i z medycyną. Pewnie podpowiadała mi to skołatana podświadomość.

Otaczały mnie przeróżne niezwykłe maszyny medyczne. Z przyjemnością bym opisał te cuda techniki. Niestety nie mam bladego pojęcia, jak działają. Moja wyobraźnia kończy się na okrojonym windowsie siedzącym w ultrasonografie. Bardzo podobają mi się kolorki pulsujące na ekranie. Obserwując działanie nowoczesnej aparatury medycznej czuję się jak małpa próbująca rozwiązać krzyżówkę.

Choroby podobnie jak wypadki atakują nagle. I oczywiście w najmniej dogodnym dla człowieka momencie. Mnie przeraźliwe bóle złapały niedługo przed promocją książki. Na początku wieczoru autorskiego poinformowałem więc widzów, żeby się za bardzo nie przejmowali, jeśli zemdleję. Mogą w tym czasie kupić moją książkę (i wam też radzę, zanim sprzedadzą się wszystkie ebooki - goo.gl/oN3FQ4), a ja złożę stosowny autograf, gdy tylko zostanę ocucony. Na wszelki wypadek prowadzący spotkanie Mariusz Szczygieł troskliwie dolewał mi co chwilę wodę. Zawsze uważałem, że wieczory autorskie cierpią na nadmiar wodolejstwa.

sprzet medyczny szpital

Wyzdrowiałem - a przynajmniej tak mi się wydawało - na wieść o tym, że muszę wykonać serię nieprzyjemnych badań. To dość znany efekt, który możemy nazwać „poczekalnią dentysty”.

Z reguły przed wejściem do gabinetu przechodzą nam wszystkie dolegliwości. Pewnie ze strachu, ile wydamy pieniędzy.

Niestety, działa to krótko. Kolejny raz dopadły mnie okrutne boleści właśnie wówczas, gdy planowałem pisanie niniejszego tekstu. W przeddzień - a dokładniej rzecz biorąc w przednoc - okazało się, że nie pomagają żadne proszki. Brutalnie więc wbito się w moją żyłę. Krew się polała strumieniami, spod sufitu wychynęły diabelskie jęzory. Z kąta wypełzły wampiry. Albo tak tylko mi się wydawało. Jeśli nie wierzycie, to idźcie do przychodni i poproście o wenflon. Może wbiją gratis.

Ze światem żywych wciąż podtrzymywała mnie łączność smartfonowa. Kilka dni wcześniej dzięki temu samemu urządzeniu z odpaloną nawigacją błyskawicznie dowiozłem teścia do kliniki kardiologicznej. Dacie wiarę, że człowieka podłączają do prądu, trzask prask i wyrównują mu rytm serca? Nigdy nie przestanę się dziwić temu, co potrafi współczesna medycyna. Podobnie jak nie przestanie mnie zdumiewać, dlaczego ludzie wolą korzystać z usług szarlatanów. Może tam po prostu są krótsze kolejki niż w przychodniach? Albo bioenergoterapeuci rzeczywiście wydzielają jakieś prądy, które działają na ludzkie mózgi?

Raz nawet byłem u takiego szaleńca. Pomachał wahadełkiem i rozpoznał u mnie mnóstwo śmiertelnych chorób. Bardzo mnie to ucieszyło.

Pisałem bowiem o nim reportaż i udałem się na wizytę udając pacjenta. Tekst zatytułowałem „Cudotwórca z piekła”. Bo choć powoływał się na bezpośrednie kontakty z Panem Bogiem, to bliżej mu było do szatana. W każdym razie jego leczenie nikomu nie pomogło, współudział Pana Boga można więc wykluczyć.

samochod smartfon

Szarlatan sprzedawał promienie, które miały uleczyć białaczkę, raka oraz HIV (jak ustalił przywlekli go kosmonauci z księżyca). Promieniami ładował emitery. Widziałem dwa takie. Pierwszy to pasek tektury oklejony po brzegach folią. Drugi - kawałek szmatki niezdarnie zawinięty w papier i zaklejony plastrem.

Najgorsze w tym było to, że zabraniał ludziom korzystać z pomocy normalnej medycyny, bo ta miała niweczyć działanie jego promieni. Potem na szczęście szarlatana doprowadzono przed oblicze sądu. Brał bowiem od ludzi spore pieniądze za te tektury i szmatki. Jego sile perswazji uległ między innymi mężczyzna z wyższym wykształceniem biologicznym. Co uzasadniało, że trzeba z troską pochylić się nad polską oświatą. Jego żona leczyła się emiterem załadowanym substancjami pobranymi podczas operacji w trzynastu szpitalach – o czym zapewniał szarlatan. A ponieważ rok był 1992, niedługo po przewrocie ustrojowym w Polsce, w końcu owa kobieta samokrytycznie wyznała:
- Od tej demokracji w Polsce najbardziej przybyło wariatów.

Wracając zaś do związków medycyny i smartfonów. Istnieje możliwość, że Polaków z palenia papierosów wyleczyły telefony komórkowe. Oraz samochody. Zapewne dałoby się to udowodnić statystycznie, bo liczba palaczy od wielu lat spada, a użytkowników telefonów i samochodów rośnie. Ale gdyby nawet tak nie było, to statystyka i tak by to jakoś udowodniła.

Zamiast jednak bawić się liczbową ekwilibrystyką stwierdźmy oczywistą prawdę: samochód plus komórka równa się zero papierosa. Chyba, że ktoś ma trzy ręce.

Albo używa zestawu głośnomówiącego. Ale ten jakże pożyteczny gadżet jakoś słabo się przyjął w Polsce. Większość chyba woli przytykać rozmówcę do ucha. Nie do końca rozumiem, dlaczego. Co prawdopodobnie oznacza, że sprawa dotyczy pieniędzy.

Zdaję sobie sprawę, że taki zestaw kosztuje. Powiem więcej - przekonałem się o tym dotkliwie wiele razy, kupując kolejne urządzenia. Ale ja jestem gadżeciarzem, więc trudno mnie traktować jako normalnego użytkownika elektroniki. Miewałem przeróżne urządzenia - i takie, przy których majtały się kabelki, i takie, które korzystały z bluetootha. Z pierwszych tego typu urządzeń korzystałem w czasach, kiedy na kogoś idącego ulicą ze słuchawką w uchu patrzono jak na świra, który mówi sam do siebie. Co mnie zupełnie nie deprymowało, bo zawsze to miło sprawiać wrażenie, że rozmawia się z kimś inteligentnym.

zestaw samochodowy glosnomowiacy audio radio

Od dłuższego czasu mam jednak wrażenie, że głównym zajęciem kierowców stało się telefonowanie. Co właściwie nie powinno dziwić, bo cóż nowego wypatrzymy na drodze, po której jeździmy codziennie? Cóż takiego ciekawego może być w sznurze samochodów stojących w korku? A telefon to wszystko ożywia jak w starym dowcipie. Brunet przez telefon skarży się znajomemu:
- Spóźnię się, stoję w korku.
- A długi ten korek?
- Nie wiem. Stoję na początku - odpowiada brunet.

Chociaż w rzeczywistości brzmi to raczej tak:
- Słuchaj, znowu na mnie jakiś cham natrąbił! Nie widzi, że rozmawiam i nie mogę włączyć kierunkowskazu?
- Co za baran mruga mi światłami! Nie zauważył, że utknąłem na środku skrzyżowania?

Inna sprawa, że pewnie wiele samochodów posiada wbudowane głośno-gadacze, tylko kierowcy nie wiedzą, jak je włączyć. Elektronika powszechnego użytku dawno przekroczyła granice powszechnego pojmowania.

Ale ponieważ ci wszelcy „komórkowo-korkowi” kierowcy dość często próbują mnie staranować zarówno jako innego kierowcę, jak i rowerzystę, przyszła mi do głowy dość szalona myśl: a właściwie dlaczego zestawy głośnomówiące nie są obowiązkowym wyposażeniem nowego samochodu, który kupujemy w salonie? Od wielu lat musimy wozić ze sobą apteczki i gaśnice. Użyje ich kiedykolwiek niewielki procent, a może i promil kierowców. A zestawy głośnomówiące pracowałyby równie często, co koła samochodu.

Firmy zajmujące się produkcją owych zestawów uprzejmie proszę o wpłaty na moje konto za działalność lobbingową. Bo jak na koncie brzęczy moneta, to i o zdrowie łatwiej.

REKLAMA

Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje naPiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.

Zdjęcia pochodzą z serwisu Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA