Szaleństwo czy metoda? Microsoft rozważa wsparcie dla aplikacji z Androida w Windows i Windows Phone
Microsoft przespał mobilną rewolucję – za długo sztucznie utrzymywał przy życiu Windows Mobile, za późno wystartował z Windows Phone. W tym czasie Android zdążył zagarnąć dla siebie zdecydowaną większość rynku i z powodzeniem zwiększa dystans do konkurencji. Czy jednak da się nadrobić stracony czas, wykorzystując do tego… zalety przeciwnika?
Nie chodzi tutaj nawet o Nokię X, którą najprawdopodobniej zobaczymy już za kilkanaście dni, a która powinna być tymczasowym rozwiązaniem na problemy serii Asha na niektórych rynkach. Nie chodzi też o (mocno absurdalne) sugestie o przynajmniej częściowym przejściu na odpowiednio zmodyfikowanego Androida. Według najnowszych doniesień, gigant z Redmond rozważa – nie jako pierwszy i raczej nie jako ostatni – zapewnienie wsparcia dla aplikacji z Androida w środowisku Windows Phone oraz tabletowym i komputerowym wydaniu Windows. I nie w wersji proponowanej przez niektórych producentów komputerów – dwóch systemów na jednym urządzeniu jednocześnie – a dopuszczenie ich m.in. do oficjalnych sklepów z oprogramowaniem.
Czy takie rozwiązanie jest w ogóle możliwe? Technicznie jak najbardziej. Taki sposób na zapełnienie przepaści pomiędzy ofertą aplikacji i gier dla nowej platformy, a platformy dojrzałej i dominującej, wprowadziło już kilka lat temu BlackBerry przy okazji PlayBook/Tablet OS, a później dopracowało przy okazji premiery BlackBerry 10 i kolejnych odsłon tego systemu. Tą samą drogą poszła Jolla w Sailfish OS, a w ślady tych dwóch firm może pójść Samsung z Tizenem i kto wie, kto jeszcze.
W dzisiejszych czasach, przy coraz bardziej widocznym nasyceniu rynku, tworzenie od podstaw nowego ekosystemu jest zadaniem niewiarygodnie trudnym – przykład Microsoftu tylko to potwierdza.
Każdy wchodzący na rynek wpada w błędne koło – nie ma aplikacji – nie ma użytkowników. Nie ma użytkowników – nie ma zainteresowania programistów. Nie ma zainteresowania programistów – wracamy do punktu pierwszego.
Wysiłek i środki idące na przekonanie ich jednak do tego, aby wydali swoje aplikacje czy gry na nową platformę jest naprawdę ogromny. Fakt, że w relatywnie (!) krótkim czasie udało mu się zebrać w swoim sklepie prawie 200 000 aplikacji, wliczając w to także gruby pęk tytułów z najwyższej półki, jest więc wyczynem zasługującym na szczere uznanie.
Kiedy nawet uda się przekonać programistów do podjęcia odpowiedniego wysiłku i przy akompaniamencie odgłosów otwieranego szampana ogłosi dostępność aplikacji „X”, pojawia się seria kolejnych problemów. Programy muszą być wspierane i aktualizowane – nikt z nas nie chce kupować telefonu z zamiarem korzystania z aplikacji, która została wprowadzona do sklepu, a potem nigdy nie została zaktualizowana lub w przypadku której na aktualizację, w porównaniu do platform konkurencji, czeka się wieki.
Dotychczasowe efekty prac Microsoftu oraz zacięcie, aby jednak nadrobić stracone lata, wskazują mimo wszystko na to, że w końcu – nie za miesiąc czy za kwartał, ale jednak – pościg może się zakończyć sukcesem. Problem jednak w tym, że na razie jest do niego jeszcze daleko, a konkurencja nie planuje w najbliższym czasie zwolnić ani trochę. Czy chodzi o tablety czy smartfony, ze względu m.in. na większą dostępność nowszych aplikacji, klienci wybierają o wiele częściej Androida.
Umożliwienie łatwej instalacji aplikacji z konkurencyjnej platformy mogłoby na krótki czas pomóc nowej wersji Windowsa czy Windows Phone, zatrzymując odpływ użytkowników do Zielonego Robota. W tym czasie, mając względny spokój i na pytanie o dowolną aplikację mogąc odpowiedzieć „Tak, mamy ją na Windows/Windows Phone”, MS byłby w stanie kontynuować swoje starania o kolejne natywne gry i programy. Jeśli dodatkowo na ten korzystny, ale jednak mimo wszystko, kompromis, przystaliby użytkownicy, wraz z ich zwiększającą się liczbą powstałoby pewnie o wiele większe, naturalne zainteresowanie programistów kafelkowymi platformami.
Tyle tylko, że są to potencjalne efekty dla sytuacji absolutnie idealnej, która prawdopodobnie nie będzie miała miejsca. Aplikacje z Androida na cudzych platformach były już przerabiane wielokrotnie i, po pierwsze, nigdy nie były czynnikiem faktycznie przyciągającym kogokolwiek, a jedynie „zapełniaczem”, a po drugie, są raczej jasną oznaką skrajnej desperacji.
Pod względem funkcjonalności, zgodności, płynności czy podobnych cech nie ma większych powodów do zmartwienia – skoro BlackBerry potrafiło umożliwić uruchomienie praktycznie wszystkich (a przynajmniej zdecydowanej większości) aplikacji na swojej platformie, Microsoft nie powinien mieć z tym najmniejszego problemu. Ten zaczyna się w momencie, kiedy podchodzimy do zagadnienia z punktu widzenia użytkownika.
Tutaj, szczególnie przy bardzo charakterystycznym UI Windows i Windows Phone (co jest jedną z większych zalet), aplikacje z Androida będą wyglądać jak absolutne… przeszczepy. Już na bardzo podobnym do Androida BlackBerry 10 aplikacje (szczególnie te z Androida 2.3) gryzą się stylistyką z aplikacjami systemowymi czy natywnymi i przez cały czas czuć, że „coś jest nie tak”. Wyjątek stanowią aplikacje o własnym, międzyplatformowym UI, ale w przypadku Windows Phone i ono nie będzie specjalnie pasować do filozofii systemu.
Z punktu widzenia użytkownika mamy wprawdzie sporą radość – potrzebne nam aplikacje są dostępne, ale i duży zgrzyt – inne UI, brak obsługi aplikacji wykorzystujących Usługi Google Play oraz poczucie korzystania z czegoś, co nie zostało napisane specjalnie dla tej platformy, a czasem trzeba za to zapłacić jak za program natywny.
Problemem w takiej sytuacji mogłoby stać się także podejście programistów. Być może dla części z nich pisanie dla różnych platform jest czystą zabawą, ale jeśli traktują swoją działalność jako „czysty biznes”, to im mniej muszą zrobić lub wydać, tym więcej będą mogli na tym zarobić.
W tej chwili tworząc aplikacje dla iOS i Androida obsługują ponad 90% całego rynku. Sporo, jak na dwie odmiany tej samej aplikacji. Napisanie trzeciej – dla Windows Phone, czy czwartej – dla BlackBerry 10, prawdopodobnie nie byłoby aż takie trudne w wielu przypadkach, ale co dalej? Wiadomo, która z wersji będzie priorytetem przy wsparciu czy aktualizacjach.
Przy otwarciu Windows Store na aplikacje z Androida problem ponownie byłby częściowo rozwiązany, a częściowo pogłębiony. Z jednej strony użytkownicy mieliby stały dostęp do najnowszych wersji programów, natomiast z drugiej programiści mogą ograniczyć się (np. ze względu na niewielki budżet) do jedynie dwóch odmian – dla iOS oraz Androida, czyli w rzeczywistości telefonów z Androidem, Windows Phone i BlackBerry 10. Kto potrzebuje danej aplikacji i tak ją pobierze, niezależnie od tego, czy jest natywna czy nie.
Oczywiście, dzięki m.in. BlueStacks, takie rozwiązanie jest możliwe na sprzętach z Windowsem, ale nadal nie jest obecne na platformie mobilnej, a samych aplikacji ze sklepu pobierać nie możemy.
Jeśli przyjęłoby się takie podejście (a jest to całkiem prawdopodobne), droga do stworzenia prawdziwej, niezależnej platformy byłaby jeszcze trudniejsza niż obecnie. Konieczne byłoby odnalezienie sposobu, aby na poważnie zachęcić twórców oprogramowania do rozpoczęcia tworzenia aplikacji natywnych, po tym jak np. ich program wersji dla Androida okaże się sukcesem. Tylko jeśli okaże się sukcesem, to dlaczego zmieniać skuteczną, zero-kosztową formułę?
Bez wątpienia w Microsofcie doskonale wiedzą o tych problemach i nie wiadomo, czy ostatecznie zobaczymy na ekranach telefonów i tabletów z Windowsem aplikacje pisane dla Androida. Jeśli jednak tak, to MS będzie musiał niesamowicie wysilić się, aby to posunięcie nie okazało się jednym z najgorszych z możliwych.