Lepiej, więcej, mocniej, czyli Battlefield 4 w trybie dla wielu graczy - recenzja Spider's Web
„Wojna. Wojna nigdy się nie zmienia” – zdanie znane każdemu miłośnikowi serii Fallout jak mało które oddaje, czym jest czwarty Battlefield. To po prostu więcej i lepiej tego samego, z czym mieliśmy do czynienia w poprzedniej odsłonie serii DICE. W tym miejscu powinienem zacząć wieszać psy na twórcach za powielanie sprawdzonego schematu, lecz nie potrafię. Battlefield 4 jest po prostu zbyt dobry, aby dostać połajankę na miarę nowego Call of Duty.
Battlefield 4 to DLC do poprzedniej części? Na szczęście nie
Dokładnie takie małej wrażenie, biorąc udział w beta-testach trybu dla wielu graczy. Nie byłem wtedy zachwycony. Najważniejsza strzelanina w portfolio EA wydawała mi się zaledwie malutkim kroczkiem do przodu, ze wstydliwymi, mało odważnymi zmianami oraz całą masą pomysłów i rozwiązań siłą wydartych od poprzednika.
Dzisiaj, po wielu sesjach na polskich oraz zagranicznych serwerach, jestem zupełnie innego zdania. Faktycznie, Battlefield 4 nie różni się znacząco od swojego prekursora, zarówno w aspekcie samej rozgrywki, jak również grafiki czy przyjętych rozwiązań. Mimo tego, wszystko, co nowe w czwartym Battlefieldzie, jest zmianą na lepsze, od Battleloga, przez tryby gry, na interfejsie, broniach i akcesoriach do nich oraz stylu zabawy kończąc. Battlefield 4 jest dokładnie taki, jaki powinien być Battlefield 3 – jeszcze bardziej drużynowy, jeszcze większy, jeszcze bardziej efektowny i bardziej spektakularny. Najnowsze „Pole Bitwy” lśni jakością, zdobytą na szlifach tego, co sprawdzone i ciepło przyjęte przez graczy.
Nowe i dobre, czyli więcej w cenie mniej, zalane wodą
To, co pierwsze rzuca się w oczy, to znacznie większy pakiet możliwości, jaki zostaje ofiarowany graczowi w trybie wieloosobowym. W przeciwieństwie do poprzedniej odsłony, do której po prostu nie da się uniknąć porównań, Battlefield 4 oferuje znacznie więcej, wciąż jeszcze nie wyłudzając pieniędzy na żadne z płatnych DLC.
Od początku mamy więc do czynienia z pojazdami artylerii, pojazdami przeciwlotniczymi, czy nawet olbrzymią kanonierką, latającą nad głowami wirtualnych żołnierzy. Dzieje się więcej, panuje większy chaos, lecz również frajda jest większa, ponieważ ilość zabawek, w postaci potężnych, śmiercionośnych maszyn, jakie w swoje ręce dostają gracze, zadowala. Nie ma mowy o uczuciu głodu. Bałem się, że takie nastanie, grając w poprzednią odsłonę z większością możliwych do kupienia dodatków. Stężenie możliwości, jakie w DICE upchnęli do podstawowej wersji gry, zasługuje na uznanie. Zwłaszcza, że nowe-stare elementy zostały odpowiednio zrównoważone, co by tylko powrócić do wcześniej wspomnianej kanonierki. Ta jest tym razem łatwa do zniszczenia i para średnio-zaawansowanych pilotów jest w stanie dokonać tego już za pierwszym podejściem do celu...
...Oczywiście o ile z daleka nie będzie ich monitorował pojazd z pociskami przeciwlotniczymi. Na ten z kolei już ostrzy zęby artyleria. Pośrodku tej kanonady strzałów, pocisków i rakiet jak zwykle królują czołgi, lekkie pojazdy opancerzone, BOVy, myśliwce, helikoptery zwiadowcze, transportowe i bojowe czy nawet quady.
Kolejnym novum, w porównaniu do podstawowej edycji poprzedniej odsłony, jest znacznie większy nacisk na jeden z trzech kluczowych frontów podczas wojny – starć na morzu. W Battlefield 4 ogromnego znaczenia nabierają bojowe łodzie, które nie tylko koszą piechotę, ale również doskonale radzą sobie z opancerzonymi celami. Silniejsze zaakcentowanie walk na wodzie widać chociażby w architekturze poziomów – te bardzo często otoczone są morzami, pojawiała się nawet lokacja stanowiąca zatopione miasto. Jeszcze większe zróżnicowanie frontów cieszy, lecz walka przy użyciu łajb i motorówek nie wprawiła mnie w stan ekscytacji. Dobrze, że DICE stara się poszerzać swoją formułę „wojny totalnej”, lecz od łodzi bojowych znacznie bardziej preferuję starcia w przestworzach bądź na ziemi. Mimo tego, ważne, że twórcy starają się dopracowywać i rozbudowywać patent na rozgrywkę, który odróżnia ich na tle silnej konkurencji.
Battlefield 4 – bardziej czytelny, drużynowy i naprawdę dla każdego
DICE dokonało niezbędnych poprawek na polu interfejsu oraz oznakowania. W Battlefield 4 w końcu wszystko jest czytelne i jasne. Tym razem nie da się przeoczyć towarzysza, który potrzebuje amunicji bądź opieki medyka. Prośba o transport wręcz bije po mapie taktycznej, tak samo jak ta o naprawy czy nawet wsparcie ogniowe. Wszystko jest jasne, zwięzłe i czytelne, dzięki czemu współpraca w dwóch maksymalnie 32-osobowych grupach stała się jeszcze prostsza i bardziej przystępna.
Dzięki temu, Battlefield 4 jest znacznie bardziej drużynowy, niż poprzednia odsłona gry. Duża w tym zasługa wyraźnych rozkazów, wydawanych przez liderów grup. Do ich respektowania i wypełniania zachęcają punkty za postępowanie zgodnie z wolą dowodzącego oraz sam interfejs, dający znać na wszystkie możliwe sposoby, gdzie powinniśmy się udać, czego bronić, co z kolei zdobywać. Odpowiedni, długo sugerowany oddolnie krok, którego fani serii doczekali się dopiero teraz.
Owoce takiego zabiegu są jednak przesłodkie – gracze naprawę współpracują ze sobą, nie tylko ci z klanu, ale również zupełnie nieznane sobie osoby. Poziom zżycia i polegania na innych członkach drużyny jest niebotycznie wyższy niż wcześniej, co bez wątpienia trzeba uznać za ogromny plus.
Nowa odsłona hitu od DICE wykazuje się również znacznie większą elastycznością, jeżeli chodzi o sposób rozgrywki. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ należę do defensywnych graczy i bieganie przed siebie, strzelając na lewo i prawo, wykorzeniłem ze swojego DNA razem z ostatnią wielbioną przeze mnie odsłoną Call of Duty, to jest Modern Warfare.
W Battlefield 4 każdy znajdzie coś dla siebie. Nie chodzi mi tutaj o preferowaną klasę postaci, lecz o sam sposób na zabawę. Co w tym wszystkim najlepsze, za sprawą zmienionego systemu nagradzania, gracze uwielbiający stanowić wsparcie dla drużyny, nie będą brylować na najniższych pozycji w tabelach wyników. Tutaj zawsze jest co robić, od zwiadu, przez wsparcie amunicją czy medykamentami, na trybie dowódcy kończąc, w którym nie da się wystrzelić nawet jednego naboju, wspierając ekipę na drużynowej mapie.
Levolution jest smutne i niekochane. Słusznie
Na pewno większość z Was kojarzy walący się wieżowiec, który mogliście widzieć w materiałach reklamowych bądź podczas ogrywania otwartej bety. To koronny przykład zastosowania Levolution – kolejnej nowinki DICE, która miała odróżnić czwartą odsłonę od poprzednika. Levolution faktycznie się wyróżnia, lecz dla większości nie jest to nowość na plus.
Levolution to nic innego, jak efektowne wydarzenie na mapie, które zmienia ją nie do poznania. Czy to walący się wieżowiec w Szanghaju, czy niszczyciel uderzający o wybrzeże wyspy, patentowi DICE nie można odmówić efektowności. Mimo tego, ten nie spotkał się z aplauzem wśród wielu graczy. Zupełnie ich rozumiem. Chociaż mapa faktycznie ulega przeobrażeniom, dla wielu jest to zmiana niepotrzebna i nadmiernie komplikująca pole bitwy. Z tego powodu coraz więcej graczy wspólnie dochodzi do wniosku, aby „eventów” z pakietu Levolution nie uaktywniać, natomiast odszczepieńcy i zwolennicy walących się drapaczy chmur spotykają się z… mówiąc delikatnie, publiczną, grupową połajanką.
To bardzo dobrze, że DICE stara się wychodzić poza schematy, zmieniając nie tylko samą serię Battlefield, ale również gatunek sieciowych strzelanin. Podobną drogą, lecz na zupełnie mniejszą skalę, poszło również Activision ze swoim Call of Duty: Ghosts. Tam także część elementów mapy poddaje się destrukcji. Mimo tego, Levolution nie jest żadną rewolucją. To efektowny bajer, który spotkał się z umiarkowanie pozytywnym odbiorem wśród fanów serii, w tym moim. Jeśli twórcy chcą iść w destrukcję otoczenia – jestem jak najbardziej na tak. Za wzór wykonania powinno jednak stanowić poczciwe Bad Company 2, niżeli oskryptowane wydarzenia, niezależnie jak bardzo efektowne (i uprzykrzające grę) by one nie były.
Nowości nowościami, ale jak się w to gra?
Doskonale. Wyśmienicie. Dokładnie tak, jak można było sobie to wymarzyć. Battlefield 4 nie zaskakuje, lecz pozwala wirtualnym wojakom na jeszcze większe rozwinięcie skrzydeł. Jak zwykle tytuł DICE produkuje geniuszy, którzy nieustannie zaskakują pomysłowością. Już teraz duża część motorówek pływa po wodach obwieszona ładunkami C4, odważnie atakując większe łodzie bojowe w efektownych atakach kamikaze. To samo tyczy się jeepów, a nawet quadów. Gracze prześcigają się w odkrywaniu nowych możliwości, które pozwolą im przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę.
Nie można również nie wspomnieć o jeszcze większej ilości elementów do odblokowania. Bronie, akcesoria, narzędzia – wszystko zostało wkomponowane w ulepszony Battlelog, który już od samego początku sprawia wrażenie niezawodnego. Niestety, tego samego nie mogę napisać o serwerach gry. Battlefield 4 w pierwszym stadium po premierze miało tendencje do ich zabijania, uniemożliwiając zabawę dla wielu osób. DICE jednak pracuje w pocie czoła, eliminując usterki. Do tej pory ukazało się już 7 aktualizacji, które w dużej części naprawiają ewidentne błędy. Na łatki balansujące poziom rozgrywki oczywiście dopiero przyjdzie czas, także znowu powracają historie z poprzedniej odsłony, takie jak przesadnie potężny moździerz czy rakiety o zbyt słabym działaniu na piechotę wroga.
Battlefield 4 zachwycił mnie drobnymi szczegółami, które powinny pojawić się już w poprzedniej odsłonie. W końcu możemy tworzyć swobodne kombinacje celowników oraz lunet, natomiast każda z klas wykazuje się znacznie większą elastycznością. Do gry zaimplementowano system liczący asysty jako zabójstwa, o ile napuściliśmy wrogiemu celowi odpowiednio dużo krwi. Punkty dostajemy nie tylko za niszczenie bądź unieruchamianie pojazdów, ale każdy nabój wystrzelony w ich stronę. To samo tyczy się przejmowania flag – tutaj suma punktów rośnie w oczach, wraz ze zdobywaniem terenu, miast nagradzać gracza jedną, jasno określoną wcześniej stawką, jak to było poprzednio. Jak już pisałem – Battlefield 4 pełen jest drobnych, kosmetycznych zmian, lecz bez wątpienia są do zmiany na lepsze.
Battlefield 4 czy Call of Duty: Ghosts?
Zawsze byłem zdania, że tych serii nie należy do siebie porównywać jeden do jednego, chociaż należą do tego samego gatunku. To w końcu dwa zupełnie odmienne od siebie patenty na rozgrywkę. Battlefield 4 stawia na otwarte, olbrzymie tereny, wojnę totalną oraz użycie pojazdów. Call of Duty od zawsze było strzelaniną bardziej bezpośrednią, ciasną i dynamiczną. Mimo tego, po kilku godzinach z „Duchami” jestem w stanie stwierdzić, z którym tytułem w trybie wieloosobowym bawiłem się lepiej. Zwycięzcą jest właśnie Battlefield.
Świadom błędów w dosyć rozczarowującej kampanii dla jednego gracza, napiszę to z pełnym przekonaniem – Battlefield 4 naprawdę jest wart Waszych pieniędzy, nawet, jeśli ta odsłona to zaledwie rozwinięcie i skopiowanie sprawdzonych patentów. To świetna produkcja, która już na samym starcie ma do zaoferowania znacznie więcej, niż konkurencja. Jest śliczna, zmusza do drużynowej zabawy oraz otwiera przed graczem skrzynkę z ogromną ilością narzędzi do wykorzystania. Battlefield 4 przygniata rozmachem, atakuje szlifami i podbija frajdą z rozgrywki. Już teraz wiem, że to tytuł na lata, z którym na pewno szybko się nie rozstanę. Godna, naprawdę godna kontynuacja i idealna inwestycja dla gracza.