Battlefield 4 - tryb dla pojedynczego gracza - recenzja Spider's Web
Nie ma się co czarować. Wszyscy doskonale wiemy, że tryb fabularny jest dla sieciowych strzelanin zaledwie dodatkiem. Czy to Call of Duty, czy Battlefield, to internetowy aspekt zabawy jest sednem tych produkcji, kampanię spychając do zakurzonego kąta. Mimo tego, zabawa dla pojedynczego gracza wciąż jest integralną częścią większej całości, stanowiąc świetny samouczek. Battlefield 3 posiadał paskudny tryb fabularny. DICE obiecało, że tym razem będzie znacznie lepiej. Spece od nowego Frostbite dotrzymali słowa?
Pierwsze sekundy gry i pierwsze rozczarowania
Jeśli śledzicie na bieżąco materiały reklamowe, promujące najnowszego Battlefielda, na pewno jesteście zaznajomieni ze sceną w zanurzonym pod wodą samochodzie. Oddział „Grabarzy” sunie na dno, nie mogąc wydostać swojego dowódcę, zakleszczonego we wraku. Gracz staje przed zadaniem strzelenia w szybę pojazdu, wraz z resztą ekipy wydostając się ze śmiertelnej pułapki, pozostawiając kapitana na pewną śmierć.
Nie chciałem strzelić w szybę. Jestem tym typem gracza, który jest wyklinany po nocach przez producentów. Uwielbiam alternatywne drogi do celu, możliwość wpływu na świat gry i zwyczajne iście pod prąd. Tak oto prowadzony przez moją myszkę i klawiaturę Reck postanowił nie strzelać w przednią szybę, solidarnie ciągnąć w dół z resztą drużyny i kapitanem. Zobaczyłem napis „Game Over”? Nie, żołnierz strzelił bez mojej zgody, bez mojej woli, postępując zgodnie ze scenariuszem.
Chociaż niezwykle klimatyczny, już sam początek pokazał mi, gdzie moje miejsce – te jest przy krótkiej smyczy twórców, którzy nie pozwolą mi zrobić zupełnie niczego, na co oni sami nie wyrażają zgody. Dowolność, pewna swoboda, może nawet alternatywne ścieżki do celu? Zapomnijcie.
Nowa gra, stare grzechy
DICE powtarza dużą część z błędów, jakie znalazły się w poprzedniej odsłonie serii. Po raz kolejny musimy czekać na członków drużyny, którzy momentami wleką się niemiłosiernie, bez nich natomiast nie jesteśmy w stanie otworzyć danych drzwi bądź włazu. Muszę jednak oddać twórcom, że pod względem obecności wirtualnych towarzyszy broni, nie jest tak tragicznie, jak w poprzedniej odsłonie gry. Chociaż wciąż są ślamazarni i nieustannie nas gonią, wcześniejszy dramat uległ odczuwalnej poprawie.
Niestety, dokładnie tak, jak w poprzedniej części gry, „rewolucyjny” Frostbite 3 oraz powiązana z nim destrukcja otoczenia to bujda. Faktycznie, wybuchają statki, wybuchają budynki, płotki, dachy czy ściany. Ba, wybuchają nawet niszczyciele, ale tylko tam, gdzie zażyczą sobie tego twórcy. Pomimo zaskakująco otwartych przestrzeni jak na tryb fabularny, Battlefield 4 więzi i dusi ograniczonymi możliwościami.
Możemy wysadzić ścianę granatnikiem, ale nie wcześniej, niż poinformuje nas o tym towarzysz. Jeśli przyjrzeć się dokładniej przeciwnikom, na przykład za pomocą specjalnego trybu wizji z wnętrza czołgu, ci pojawiają się znikąd. DICE nawet nie chciało się oddać efektu wybiegania z budynku. Czujne oko jest w stanie wypatrzeć tego typu wpadki bez większego problemu. O uchylonych, drewnianych drzwiach, przez które nie jest w stanie przebić się dorosły, masywny żołnierz, po prostu szkoda pisać – klasyka niedopracowanej kampanii.
Karygodny błąd na kardynalnym błędzie
Battlefield 4 testuję na dwóch sprzętach – silnym komputerze stacjonarnym oraz wystarczającym laptopie. Tutaj i tutaj w trybie dla pojedynczego gracza spotkałem się z paskudnym doczytywaniem się tekstur na moich oczach. To jeszcze nic, tego typu wpadki można oczywiście wybaczyć. Zupełnie co innego, kiedy gra kilka razy serwowała mi błąd, na skutek którego nie byłem w stanie kontynuować rozgrywki! To sterowane przez komputer postaci zastygały w bezruchu, miast otworzyć jakieś przejście, to ktoś zaklinował się w przejściu, to podłoga ogromnego niszczyciela nie wczytała się, przez co spadłem w lodowate odmęty oceanu.
Dla pewności sprawdziłem, czy moja edycja gry została zaktualizowana do najnowszej możliwej wersji. Origin nie widział jednak żadnego problemu. Ciężko odnieść mi się do takiego braku profesjonalizmu. Tytuł tego kalibru, z takim budżetem i tak ważny dla wydawcy, w postaci Electronic Arts, posiadał błędy i bugi, które są widoczne gołym okiem i które powinny być wyeliminowane nawet nie w stadium beta, ale jeszcze alfa. Znikająca podłoga czy niebo? Proszę Was… To oczywiste, że EA stało nad DICE z batem, aby wydać ten produkt przed premierą nowego Call of Duty, lecz wewnętrzne beta-testy zakończyły się zdecydowanie zbyt szybko. To widać, słychać (dźwięk lubi się zamrozić po serii wybuchów) i czuć. Ogromny minus.
Grabarze nie są żwawi, na pewno są jednak żywi
Jak wspomniałem wcześniej, drużyna towarzysząca graczowi nie należy do najbardziej skutecznych. Trzeba przyznać, że od czasu do czasu odstrzelą jakieś tango, lecz to w rękach gracza jest wygrywanie starć z przytłaczającą ilością wrogów. Oczywiście można było się tego spodziewać.
Muszę jednak oddać DICE, że twórcy odnieśli ogromne sukcesy w warstwie kreacji samych postaci. Te w końcu są żywe. Mają coś do powiedzenia, posiadają swój własny charakter i stanowisko, przez co dialogi w czwartym Battlefieldzie stały się naprawdę ciekawe, ku mojemu zaskoczeniu. Czy to czarnoskóry Irish, czy poczciwy Puc, łatwo zżyć się z ekipą, której w swoich szeregach nie powstydziłaby się sama Kompania B.
Zdecydowanym plusem jest również sam scenariusz, zwłaszcza w początkowej fazie rozgrywki. Ten utrzymuje w skupieniu i jest ciekawy, odpowiednio potęgując napięcie. DICE udało się również wygenerować kilka zapadających w pamięć scen. Nie piszę tutaj o efektownych wybuchach, które miotają postacią gracza na lewo i prawo (tymi po pewnym czasie wymiotowałem), lecz trzymających w napięciu motywach, zmuszających do jakiejś refleksji, do własnych, prywatnych odczuć. Na polu narracji DICE zdecydowanie dokonało przełomu, sprawiając, że kampania w Battlefield 4 nie jest już tak sucha, plastikowa i nijaka, jak w poprzedniej odsłonie. Będąc przy niej, autorzy „pożyczyli” sobie kilka postaci z BF3, co stanowi miły dodatek, wisienkę na torcie.
Grafika nowej generacji? Śliczna, ale jednak nie
Od strony audio-wizualnej Battlefield 4 w trybie dla pojedynczego gracza po prostu powala. Oczywiście tylko wtedy, jeśli wyprzemy z pamięci zanikające tekstury oraz problemy z dźwiękiem. Nie napiszę tutaj jednak o prawdziwie „next-genowej” grafice. Jeśli Battlefield 4 ją posiada, w takim razie Battlefield 3 również. Od strony graficznej nowe dziecko DICE to tylko i aż podrasowany Battlefield 3, ze znanymi efektami świetlnymi, kapitalnie zrealizowanym pyłem, opadami oraz modelami postaci. Te ostatnie po prostu zachwycają drobiazgowością, przez co zżycie się z wirtualnym oddziałem Grabarzy staje się jeszcze łatwiejsze.
Mimo tego, rewolucji czy trzęsienia ziemi zabrakło. DICE i EA już wcześniej wyznaczyło graficzny standard w sieciowych strzelaninach, do którego serii Call of Duty wciąż jeszcze bardzo daleko, nawet pomimo nowego, „next-genowego” silnika. Frostbite 3 pokazuje pazur, lecz obeszło się bez szoku na miarę trzeciego Dooma czy pierwszej odsłony gry Crysis.
DICE dotrzymało obietnicy?
Miało być lepiej, solidniej, ciekawiej. Ostało się jedynie to ostatnie. Battlefield 4 w trybie dla pojedynczego gracza jest produkcją porażająco niedopracowaną, która powinna wrócić do studia DICE i przejść przez parę porządnych szlifów. Jest to o tyle szokujące, że dzieło takiego kalibru, pretendujące do zdetronizowania Call of Duty na tronie sieciowych strzelanin, powinno być dopracowane w każdym calu. Tak nie jest.
BF4 obnażyło przede mną błędy, które uważałem za niemożliwe do popełnienia przy produkcji takiego rozmiaru. Stawiam, że ogromny wpływ na to miał pośpiech, związany z chęcią wypuszczenia „Grabarzy” na sklepowe półki przed debiutem „Duchów” od Activision. Wyszło tragicznie. W świecie istnieje jednak równowaga, bowiem Infinity Ward również galopowało z produkcją, przez co jesteśmy światkami nabijania gracza w butelkę, o czym pisałem tutaj.
Z drugiej strony, tryb fabularny w Battlefield 4 bez wątpienia jest znacznie lepszy od tego, co mogliście poznać w poprzedniej części gry. Zarówno fabuła, jak również postacie zostały wykonane i wykreowane zaskakująco dobrze. Świetna jest również polonizacja, w której nie zabrakło wojskowego żargonu oraz krwistego rzucania mięsem. Oklaski należą się także projektantom ślicznych poziomów, które nie pozwalają odejść od komputera. W tę całość świetnie wkomponowuje się muzyka, z cichymi motywami, które rozpozna każdy fan serii.
W takim razie grać czy nie grać, od razu przechodząc do trybu wieloosobowego? Moim zdaniem grać, zwłaszcza, jeśli Wasze umiejętności nieco zarosły już kurzem. Kampania dla pojedynczego gracza to dobre szkolenie, które zapoznaje gracza z nowinkami, jakie pojawiły się w serii. Może nie jest to kampania na miarę Modern Warfare (ach, misja w Czarnobylu), lecz po wyeliminowaniu wszystkich błędów i niedociągnięć na pewno można by ją określić jako godną uwagi. Oczywiście jedynie przez moment, ponieważ prawdziwy Battlefield 4 żyje na internetowych serwerach, pozwalając na toczenie ogromnych bitew do 64 graczy. Właśnie tam się teraz udaję, za jakiś czas wracając z recenzją trybu dla wielu graczy.