REKLAMA

Blogowi, co bloskie

Rozmawiałem ostatnio z kolegą i rozmowa zeszła na blogi. W tym momencie kolega w jednej chwili odciął się od dalszej dyskusji stwierdzeniem, że blogów to on nie czyta, ponieważ nie interesują go osobiste wynurzenia innych ludzi na swój temat. Podjąłem próbę wyjaśnienia mu, ŻE SIĘ MYLI, ale odparł tylko, że on tego nie neguje i nie potępia, tylko nie chce mieć z tym nic wspólnego. Zrobiło mi się smutno. Postanowiłem jednak przekuć to uczucie na coś pozytywnego. Ale najpierw nabiję faję.

Blogowi, co bloskie
REKLAMA

Technicznie dość łatwo powiedzieć, czym jest blog — jak możemy przeczytać na Wikipedii, jest to: „rodzaj strony internetowej zawierającej odrębne, uporządkowane chronologicznie wpisy. Blogi umożliwiają zazwyczaj archiwizację oraz kategoryzację i tagowanie wpisów, a także komentowanie notatek przez czytelników danego dziennika sieciowego”. Hmm, brzmi jak większość stron obecnie. Ale jest jedna różnica. Blog ma charakter osobisty. Do jakiego stopnia, to już zależy od autora. Myślę, że aspekt osobisty jest źródłem problemów z postrzeganiem bloga, które mnie tak ubodło u kolegi.

REKLAMA

Nie wzięło się to z niczego. W Polsce, przynajmniej na początku i przez jakiś czas, głównie tak wyglądało blogowanie — pisanie o tym, że się zjadło bułkę na śniadanie albo poszło na koncert mało znanego zespołu, bo bilety były tanie i grupa pijanych studentów zrobiła bydło przy stoliku obok. Jakby ktoś wyrwał strony z pamiętnika. U zarania dziejów nawet nazywało się blogi internetowymi pamiętnikami. Z jakiegoś ciekawego powodu świadomość wielu ludzi zatrzymała się na tym etapie właśnie.

Tymczasem blogi poszły za radą papieru toaletowego i zaczęły się rozwijać. Zaczęły powstawać chociażby blogi tematyczne. Internetowy pamiętniczek z czystej treści stał się po części formą, narzędziem. Skoro można opisać, że ma się doła, to równie dobrze można zacząć pisać, jakie filmy się ogląda. Albo amatorskie — co nie oznacza, że nietrafne — analizy polityczne. Albo o amerykańskich samochodach sportowych z lat 1968-1973. Albo wrzucać swoje zdjęcia ptaków? Albo opowiadania? Pierwiastek osobisty został więc na kolejnym etapie sprowadzony z autotematyki do wyboru tematu. Ale to nadal są blogi, może nawet trochę bliższe powyższej definicji z Wikipedii.

Prowadzenie bloga jest prostsze niż zakładanie strony domowej poświęconej jakiemuś tematowi — to gotowe narzędzie pozwalające kategoryzować, etykietować (dla anglonerdów: tagować) oraz komentować wpisy. Po co się mam użerać z HTML-em i CSS-em? Po co mam kombinować, gdzie wrzucić obrazki? Click and play w najlepszej postaci.

blog-kobieta

Czytając przez lata różne blogi nie mogłem się powstrzymać przed skojarzeniami z dziennikarstwem w stylu gonzo, stworzonym przez Huntera S. Thompsona (dla niekumatych: „Las Vegas Parano”) stylem reportażu, w którym twórca nie zajmuje pozycji bezstronnego obserwatora, ale bierze udział w opisywanych wydarzeniach. Spotkałem się z opiniami, że gonzo jako dziennikarstwo się wyczerpało, ale kiedy patrzę na niektóre blogi, to widzę, że blogi nieświadomie realizują formułę gonzo. Nie wszystkie, oczywiście; w końcu nie robi się reportaży o tym, że ktoś zjadł bułkę na śniadanie. (A może? W dzisiejszych czasach wszystko jest możliwe).

Myślę, że za dwie dekady będziemy ostatecznie patrzeć na blogi jak na spory game changer. Pisanie i jednoczesne publikowanie nigdy nie było prostsze. Podejrzewam, że znacznie więcej ludzi potrafi się dzięki temu wyrazić na piśmie niż drzewiej. Jest to też spora zmiana dla warsztatu — po napisaniu i wrzuceniu tekstu można wejść od razu w interakcję z czytelnikami i dowiedzieć się na przykład, że stosuje się dziwne słowotwórstwo, a to pozwala na szybszą korektę obranego kursu. Na naszych oczach powstaje nowa forma literacka i warto się zatrzymać i nacieszyć oczy tym widokiem.

Oczywiście, niektóre blogopodobne twory — jak, żeby nie szukać daleko, Spider's Web — odeszły od pierwotnej formuły bloga na tyle daleko, że są przez niektórych rozpoznawane jako portale lub coś na kształt odpowiednika papierowej gazety, ale to pokazuje tylko, jak bardzo forma blogowa wgryzła się w inne formy twórczości ludzkiej.

A — jak przeczytałem w jakimś wywiadzie z Kominkiem — ludzie chwalący się poranną bułką i produkujący osobiste wynurzenia przenieśli się na mikroblogi, gdzie generowanie takiego contentu jest jeszcze prostsze. Zresztą po co w ogóle coś pisać, skoro można wrzucić rozmyte zdjęcie lasu i napisać, że tak się właśnie czujemy? Tym samym ci, którzy na początku rozkręcali koncepcję bloga, oddają pola bardziej przemyślanym formom. Jest to doskonała okazja, żeby przewietrzyć lekko stęchłe miejscami spojrzenie na bloga.

A zatem, zacni mężowie i zacne mężyny, nawet jeżeli nie lubicie bloga jako pewnej formy, to przynajmniej miejcie w pełni świadomość tego, czym jest. Sprowadzanie jej tylko do wyznań lokalnej gejszy jest po prostu niesprawiedliwe. To tak, jakby powiedzieć: „Nie czytam książek, bo nie lubię przepisów na sałatkę ziemniaczaną”.

Hektor

REKLAMA

PS W powyższej notce blogowej padły sformułowania, które mogły sprawić mylne wrażenie osobistych opinii i poglądów autora, podczas gdy są to jedynie surowe fakty.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA