Figurki, artbooki i plakaty? Nie, ja chcę dostać tylko grę!
Budząc się rano, często zdarza mi się głośno zakląć, co zawsze jest niemiło komentowane przez moją lepszą, mniejszą i ładniejszą połówkę. Co więcej, nie robię tego z powodu nadepnięcia na coś lub nagłego skurczu mięśni, a widoku który mam przed sobą. Otóż dokładnie naprzeciw mojego łóżka znajduje się szafka, na której stoi kolekcjonerska edycja Diablo III, zwana przeze mnie też „największym rozczarowaniem na świecie” lub „najbardziej zmarnowanymi pieniędzmi w życiu”.
Grę tę kupiłem w dniu jej premiery, pograłem kilka dni, rzuciłem w kąt i nigdy do niej nie wróciłem. Nie narzekałbym na ten wydatek, gdyby nie to, że będąc w swego rodzaju amoku poszedłem za tłumem (a raczej się w niego wepchnąłem) i zamiast zwykłej edycji gry kupiłem wersję kolekcjonerską, kosztującą aż 350 złotych. Wcześniej też to mówiłem, ale teraz już naprawdę wiem, że już nigdy tego nie zrobię.
Widząc moją kolekcję gier zapewne powiedzielibyście: „Oj, Kosiński, ty blogerska szmiro. Znowu kłamiesz”. Bowiem wiele posiadanych przeze mnie gier to właśnie edycje kolekcjonerskie. Pochodzące od nich pudełka wypełnione są milionem dodatków, których absolutnie wcale nie potrzebuję. Figurka Asasyna? Karta tarota? Kolekcja plakatów? Artbook? Mam po kilka sztuk tego wszystkiego i najciekawsze jest to, że większości tych przedmiotów nie wyciągnąłem nawet z pudełka, ba, nie zdarłem z nich folii. Mimo to kiedyś wydałem na nie kupę pieniędzy i cieszyłem się jak dziecko. Może dlatego, że akurat byłem dzieckiem, ale niekoniecznie.
Moje podejście do gier było trochę dziwaczne, bo często bardziej niż na grach zależało mi na różnych dodatkach. Jednak w pewnym momencie okazało się, że te wszystkie pudła zajmują mi naprawdę dużo miejsca, o wiele więcej niż bym chciał. A wyrzucić szkoda. Jeszcze bardziej szkoda mi było, że nie będę mógł ich ze sobą zabrać do Warszawy, gdzie miałem wyjechać na studia. Jako że nie miałem swojego mieszkania, spodziewałem się, że co roku będę się przeprowadzał, a targanie ze sobą oprócz mebli, komputera i mnóstwa innych rzeczy także pudełek po grach nie ma najmniejszego sensu. Wtedy doceniłem potęgę Steama, Origina i podobnych im serwisów, które choć nie dają mi gry na własność tylko de facto pożyczają mi ją, to pozwalają korzystać z nich gdziekolwiek i kiedykolwiek chcę. Bardzo mi to odpowiada
Początkowo bałem się, że ściąganie takich gier będzie trwać wieki. Na szczęście kilka lat temu Warszawa cywilizacyjnie znacznie wyprzedzała Białystok i gdy ja w domu miałem Internet o prędkości wynoszącej zaledwie 1 Mb/s, to na Mokotowie za niższą cenę miałem łącze 30 razy szybsze. Nigdy nie ściągałem gry dłużej niż godzinę. Mimo wszystko z racji swojej pracy często kupowałem lub dostawałem gry do testów. Byłem w małym szoku, gdy pierwszy raz otrzymałem grę w pudełku, z płytkami, które w ogóle nie były potrzebne, wszystko i tak działało na Steamie. Teraz gdy otrzymuję grę, przepisuję kod z pudełka i je, razem z płytami, wrzucam do kartonu. Połowę chyba do tej pory zgubiłem i nie żałuję. Nie potrzebuję zalegających płyt, pudełek, a co gorsza kart, figurek czy plakatów.
O tym, że ludzie stawiają na minimalizm może świadczyć też… piractwo. Czy gdyby ludzie chcieli mieć kolekcję pudełek w domu lub mnóstwo figurek, ściągaliby filmy z torrentów? Można powiedzieć, że to po prostu chęć zaoszczędzenia. Oczywiście, że tak, ale należy pamiętać również, że gdyby naprawdę zależałoby im na czymś więcej, kupowaliby te płyty. Sam w domu filmów prawie nie mam. Na nowości chodzę do kina, starocia oglądam na VOD, bywa też że pośrednio piracę przez serwisy typu YouTube, gdy nie mogę filmu zdobyć w bardziej uczciwy sposób lub cena takiej produkcji mnie po prostu przerasta. Cóż, bywa i tak. Rzucajcie kamieniami. Za to bardzo rzadko kupuję edycję zbiorcze filmów. Właśnie z tego powodu, że zamiast miliona dodatków chcę dostać tylko film. Czy to tak wiele?
Na szczęście rynek coraz bardziej dostosowuje się do klientów. Przykładem tego jest choćby przykład serwisu CDP, który ma okazję stać się polskim steamem z filmami. Kupując tam film, nie będziemy otrzymywać do niego dostępu na dobę czy dwie, a przez tak długi czas, jak będziemy chcieć. Jest to sytuacja niemal idealna. Czemu niemal? Bo perfekcyjny model wyglądałby jak w przypadku gier, gdzie dostajemy i kod do gry i płyty, mimo że bez sieci i tak nie pogramy. Kod w pudełku z filmem byłby świetnym rozwiązaniem. Wiele firm bałoby się jednak, że zaskutkowałoby to sytuacją, w której kupujemy film, wykorzystujemy kod, a płytę oddajemy rodzinie.
Przykład Wiedźmina 2 i sklepu GOG.com pokazał, że użytkownikom można zaufać i zdjąć DRM. Kto jest uczciwy i tak kupi grę czy film (jeśli będzie miał pieniądze), jeśli ktoś jest nieuczciwy lub nie ma pieniędzy, to i tak nic z tym nie zrobimy. Pierwszy przypadek trzeba chwalić, drugi piętnować, trzeciemu współczuć. Tylko wtedy wszyscy razem zmienimy myślenie i sprawimy, że producenci zamiast utrudniać nam życie licznymi zabezpieczeniami, będą mogli skupić się na wydaniu odpowiadającego nam produktu w jak najniższej cenie. Jestem świadom, że zmiana taka nie nastąpi z dnia na dzień, ale kiedyś na pewno nadejdzie. Kiedyś do niej dojrzejemy, z korzyścią dla wszystkich.
Zdjęcie Beautiful blonde girl playing video games pochodzi z serwisu Shutterstock.