Dobra Google, to już jest nieco przerażające
Mateusz podrzucił mi linka do Google+ z frazą w wyszukiwarce zdjęć "dog". Kliknęłam i wyświetliły mi się dosłownie setki zdjęć psów - moich i nie tylko - zrobionych od grudnia 2012 roku (lubię psy i lubię robić zdjęcia). Znaczna większość z nich tkwi tylko u mnie na dysku i nigdy nie została udostępniona nikomu. Google przeanalizował wszystko, co pochodzi z autoploadu i pręży się teraz, pokazując, jak dużo o mnie wie.
Wpisuję "new york" - wyświetlają mi się zdjęcia zrobione podczas premiery Samsunga Galaxy S 4. Klikam, z boku widzę mapkę. Ok, widocznie miałam włączone geotagowanie, to wcale nie takie cwane, Google stąd pewnie wie, gdzie zrobiłam zdjęcie, nawet tego kubka ze Starbucksa z moim pomylonym imieniem. Wpisuję "Las Vegas", nie pamiętam czy wtedy miałam włączony zapis lokalizacji. Google wyświetla mi tych kilka marnych fotek zrobionych starym, pierwszym SGS-em, wszystkie są straszliwie rozmazane, powiększam, nie mam geotaga. Cwaniak! Z tych bohomazów wywnioskował, że to Vegas!
Ciekawe, czy taki mądry jest, bo z językiem polskim sobie nie radzi, wpisuję "pies" i nic. Jak, mój drogi, poradzisz sobie z "Wroclaw"? Cwaniak! Pojawiają się na górze zdjęcia rynku, fontanny, w a niżej coraz bardziej śmieciowe fotki - to Kindle'a, to szyby. Co ciekawe te typowo wrocławskie widoczki pochodzą nawet sprzed roku, te śmieciowe fotki choćby i z tego weekendu, Google więc przedstawił mi jako pierwsze te, które według niego najlepiej przedstawiają Wrocław. Przy żadnym nie ma geotaga. Skąd więc ma takie info? Jak rozpoznał, że zdjęcie uliczki w ciemności zrobione jest we Wrocławiu? (pamiętam, że wykonałam je Lumią 800) Czyżby wywnioskował z komentarzy, w których ktoś zapytał, czy to Wrocław?
"Animal". Google wyświetla mi zdjęcia wszelkich futrzaków - kotów, psów, fretki, ale też ślimaków, rybitwy, gąsienicy czy łabędzi (tak, mam w bibliotece Google 13,5 tysiąca zdjęć, 13 GB, pokłosie w większości autouploadu Google+ którego używam od samego początku, od dwóch lat, na wszystkich prywatnych i testowanych urządzeniach). Wpisuję "street", dostaję ulice wielu miast. "Beach" - tu Google odrobił zadanie domowe i pokazuje mi zdjęcia sprzed dwóch lat, sprzed roku i z tego weekendu, gdzieś pomiędzy znajdą się zdjęcia znad mojego jeziora.
Zaczynam czuć się trochę niepewnie - wpisuję "flower", "mountain", "people", "bulding", "phone", "car", "train" czy nawet "sign", na który Google wypluwa zdjęcia znaków z pociągu i dworca. Nie radzi sobie z "landscape", "sunset" czy dłuższymi frazami, ale jestem dziwnie pewna, że to tylko kwestia czasu. Wystarczy, że dam mu więcej danych z różnych miejsc i ten supermózg Google'a połączy to sobie odpowiednio i jeszcze mnie zaskoczy.
Wciąż sprawdzam - okazuje się, że Google potrafi też wyszukać zdjęcia według kolorów, "yellow" wyrzuca mi zdjęcia forsycji i z żółtymi akcentami. "Night" bardzo celnie pokazuje zdjęcia zrobione w nocy i tak dalej, dalej, dalej...
A ja przecież wciąż poruszam się wśród swoich własnych zdjęć. Wystarczy jednak, że zmienię zakładkę i w ten sam sposób będę mogła przegrzebać zdjęcia osób, które mam w kręgach i które mi je udostępniły.
Wchodzę w ustawienia konta, dogrzebuję się do opcji zdjęć. Mogę wyłączyć automatyczne poprawianie, mogę też zabronić Google'owi automatycznie dodawać tag, gdy rozpozna na zdjęciu moją twarz. Nie mogę jednak wyłączyć analizowania moich nieudostępnionych zdjęć przez wszędobylskie algorytmy Google'a. Tak, jak analizują zdjęcia w wyszukiwarce, tak będą rozpoznawać i te moje, uczyć się na nich poprawności i wyciągać wnioski na przyszłość.
Nie jestem pewna, czy mi się to podoba. Dwa lata czy nawet rok temu, gdy umieszczałam zdjęcia w chmurze Google'a, nie spodziwałam się, że będzie tak szybko tak drobiazgowo rozpoznawał przedmioty i miejsca, klimat czy kolorystykę. Bo że będzie gromadził wszystkie, jakie się da dane na mój temat to wiedziałam. Faktycznie, mogłam przewidzieć taką ingerencję.
Co nie znaczy, że mi się to podoba.
Przez głowę przemknęła mi myśl, że może już czas uciec od Wielkiego Brata.
Przemknęła po raz tysięczny. A potem, jak zwykle, podążyła za nią wątpliwość i niechęć, że przecież nie mam jak zrezygnować z usług Google'a, za dużo już im powierzyłam, by teraz bez poważnych konsekwencji od nich uciec.