Google robi komentarze dla stron, takie jak ma Facebook
W ramach blogowej usług Blogger należącej do Google pojawiły się mechanizmy komentarzy opartych o serwis społecznościowy Google+, czyli w zasadzie - całą infrastrukturę Google. Kolejny krok? Najpewniej rozciągnięcie tej opcji na resztę sieci.
Google+ może i nie ma tak aktywnych użytkowników jak Facebook, Twitter i jeszcze kilka innych serwisów społecznościowych, ale za to za sprawą swojej firmy-matki ma gigantyczny potencjał. Także, choć może trudno w to uwierzyć, ludzki. Bo przecież Gmail, YouTube czy Google+ wreszcie to od niedawna tak naprawdę jedna wielka rodzina.
Facebookowy system komentarzy na stronach internetowych (mechanizm jaki stosuje np. NaTemat.pl) miał być kolejnym etapem podboju internetu tradycyjnego przez internet zuckerbergowski. Efekty były różne. System taki ma bowiem całą masę zalet - jest względnie nieanonimowy (wiadomo - wszystko da się obejść), ludzie piszący pod imieniem i nazwiskiem komentują na wyższym poziomie, na dodatek komentarze przez długi czas w rozmaitej formie publikowały się w tickerze, a nawet i na wallu, co za tym idzie - dając sporą reklamę komentowanemu artykułowi.
Przez długi czas na wdrożenie tego systemu namawiałem nawet Przemka Pająka, lecz Naczelny w całej swojej mądrości wolał być konserwatywnym zwolennikiem Disqusa. Nie bez znaczenia były tu zapewne liczne wady facebookowego systemu komentarzy. Mimo wszystko, nie wszyscy użytkownicy mają Facebooka i co ciekawe - tendencja ta jest popularna nawet w gronie miłośników technologii. Brak konta ograniczał z kolei swobodę komentowania. Facebookowe komentarze ciężko było moderować, powiadamianie o rozwoju dyskusji też nie było wcale najwygodniejszym rozwiązaniem. Koronną wadą pozostawało jednak ograniczenie do jednej, na dodatek budzącej kontrowersje sieci. To ryzykowne, powierzać w jej ręce, losy całego blogowego portalu. Tego portalu.
Google stanęło przed ogromną szansą zrobienia czegoś lepiej niż Facebook, choć moim zdaniem po raz kolejny ekipa odpowiedzialna za Google+ pokazała, że nie do końca wie co robi. Skopiowali rozwiązania konkurencji bez większego polotu.
Ośmielę się domniemywać, bo dokładnych danych mi niestety brakuje, że potencjał społecznościowy Google jest większy od potencjału Facebooka. Więcej osób posiada konta w ekosystemie firmy z Mountain View, na dodatek Google uchodzi chyba za instytucję trochę większego zaufania (w każdym razie nie musi każdego dnia borykać się z aż taką falą krytyki).
W związku z tym system oparty o komentarze Google (nazywany Google+, ale wiadomo, jak jest) wydaje się być nieco bardziej ogólnodostępny niż komentarze powiązane z kontami na Facebooku. Mechanizm działa dokładnie tak samo jak ten Facebookowy - możemy dodawać posty oznaczone naszym zdjęciem, imieniem i nazwiskiem. Możemy odpowiadać innym w wątkach i +1-ować posty jeśli się z nimi zgadzamy albo jeśli napisał je nasz szef.
Tym, czym system komentarzy Google+ wyróżnia się od Facebooka jest niezmienna w rywalizacji tej dwójki estetyka. Google jest oczywiście ładniejsze, a to w kontekście umieszczania skryptu na własnej stornie internetowej może być ważnym atutem.
Ja sam nie wiem, czy mając do wyboru tylko te dwa systemy, nie zdecydowałbym się na system Google (nazywany przekornie Google+, jak gdyby serwis społecznościowy miał tam kluczowe znaczenie), który wydaje mi się bardziej uniwersalny. Niestety, nie mamy wiarygodnych danych na temat popularności Facebooka i Google w Polsce, mam pięć kont w tym pierwszym i ze dwanaście w tym drugim, więc na wszystkie rewelacje patrzę z przymrużeniem oka.
Natomiast jak komentarze Google+ mogą pomóc samemu serwisowi społecznościowemu? Obawiam się, że w niewielkim stopniu, jakoś nie chce mi się wierzyć w to, że mogłyby przyciągnąć do niego tłumy. Z drugiej strony, w obecnej sytuacji Google - warto próbować. Użytkownicy Google+ są bardzo dumni z tego, że w ramach serwisu udało im się zbudować sieć dyskusji o wiele mądrzejszej niż na Facebooku. Trzeba mieć jednak świadomość, że to tylko złudzenie optyczne. Każdego dnia przez sklep spożywczy, masówkę jaką jest Facebook, przewija się więcej profesorów niż przez Uniwersytety, tylko nie wyróżniają się aż tak w tłumie.