Tomek Wawrzyczek: Lomografia – taki analogowy Instagram z czasów ZSRR
Są tacy, którzy twierdzą, że nie da się zrobić dobrego zdjęcia bez dobrego sprzętu. Najlepiej takiego, który jest wielki, ciężki, ma mnóstwo przycisków i światełek, ma obiektyw jak stąd do Marrakeszu i - rzecz najważniejsza - kosztuje majątek. Zdradzę tajemnicę - to psińco prawda. Prostym, tanim aparatem typu “małpka” też robi się świetne zdjęcia. Pod warunkiem, że się umie. Bo prawda jest taka, że to nie aparat robi zdjęcia - to człowiek fotografuje przy pomocy aparatu.
Opowiem Wam o dziś o wybitnie trywialnym aparacie, którego cała konstrukcja sprowadza się do plastikowej obudowy, niewielkiego obiektywu, pokrętła do przewijania filmu (A! Panika! Ten aparat jest analogowy! Na korbkę!), spustu migawki i lampy błyskowej. Nic więcej. Zero elektroniki. Zero automatyki. Zero ustawiania czegokolwiek. Po prostu wyceluj i pstrykaj - zdjęcie zawsze wyjdzie. Chyba, że akurat nie wyjdzie.
Panie i Panowie! Szanowni Państwo! Oto Colorsplash Camera by Lomography!
Colorsplash to klasyczna camera obscura typu lomo. Skoro trafiło na słowo lomo, to wypada wyjaśnić niewtajemniczonym, czym się lomo je. Lomografia to fotografowanie prostymi aparatami małoobrazkowymi produkowanymi w Związku Radzieckim (był sobie taki kraj na wschód od nas) w latach 70-tych i 80-tych lub współczesnymi aparatami bazującymi na oryginalnych radzieckich konstrukcjach. Modelem, od którego pochodzi nazwa lomo jest aparat Lomo Kompakt Automat, w skrócie LC-A, którego produkcja ruszyła w 1984 roku i trwa z jedną przerwą do dziś. W Polsce popularnym przedstawicielem lomo była Smiena i Diana.
Łatwość obsługi aparatów lomo, możliwości fotografowania praktycznie bez zaglądania w wizjer oraz niecodziennej jakości zdjęcia, które można było nimi robić, zdjęcia o dużym ziarnie, niemal zawsze otoczonych ciemną winietą, mocnym nasyceniem barw - oto co stoi za popularnością lomografii.
Lomografia to coś, co można nazwać analogowym Instagramem - zdjęcia powstają pod wpływem chwili, emocji, bez zastanowienia się, bez przygotowań, odruchowo, nagle, znienacka. I niemal zawsze wychodzą “cool”. Lomografia dziś to nie sposób robienia zdjęć - to sposób na życie, to filozofia i ruch społeczny zarazem. Dzięki pasji i uporowi grupy zapaleńców przywrócono do życia produkcję aparatów produkowanych onegdaj w Związku Radzieckim, rozpoczęto produkcję całej palety aparatów o podobnej konstrukcji, prostocie użycia, robiących zaskakująco efekciarskie zdjęcia. W sieci powstały liczne grupy dyskusyjne i serwisy skupiające tych, którzy zakochali się w robieniu zdjęć niebanalnych najbanalniejszym sprzętem pod słońcem. Sprzętem do dostania za stosunkowo niewielkie pieniądze na wszystkich możliwych serwisach aukcyjnych w sieci.
Aparaty Made in USSR
O lomografii słyszałem od dawna, o aparatach made in USSR od jeszcze dawniej, ale tak naprawdę zainteresowałem się nią i sam jej spróbowałem po kupieniu w księgarni albumu “Tu i Teraz” Kevina Mereditha, jednego z najpłodniejszych i najbardziej cenionych lomografików. Album to nie tylko bogaty zbiór trywialnie tematycznych, a jednocześnie przeciekawych, wciągających swoją prostotą zdjęć. To również swoisty podręcznik poszukiwania prosty, banalnych tematów, które przy pomocy aparatu fotograficznego można zamienić w opowieść zatrzymaną w kadrze. Jak napisano na końcu albumu: “Uwaga! Dawkować z umiarem; wystarczy kilka stron, aby nawet najbardziej zgnuśniały miłośnik fotografii porwał zakurzony, całkiem-nieważne-jaki aparat i z zapałem ruszył na poszukiwanie ciekawych zdarzeń [...]”. U mnie tak się stało. Zostałem lomografikiem.
O ruchu logo, o lomografii, o aparatach, tych starszych i tych nowych, o historii kultowych modeli aparatów lomo, przeczytać możecie na stronie http://www.lomography.com. Album Kevina Mereditha dostępny jest na stronach wydawnictwa Galaktyka - http://www.galaktyka.com.pl/product,,435,8.html.
Colorsplash
Wracając do Colorsplash. Prosty wygląd, nowoczesny design, zaokrąglone kształty, dobre trzymanie się w dłoniach, niewielkie wymiary (na upartego aparat mieści się w kieszeni), obsługa praktycznie jednym palcem - wszystko, co powinno cechować aparat, który da się lubić, w Colorsplash jest. To, co wyróżnia aparat i co sprawia, że to nie jest “zwykłe” lomo, ale coś o niebo ponad zwykłą zwykłość, jest lampa błyskowa. Stosunkowo duża w porównaniu z rozmiarami samego aparatu, umieszczona poziomo, z boku, o kształcie walca, lampa wyposażona jest w zestaw ośmiu kolorowych filtrów. Właśnie ta lampa i dodatkowa możliwość fotografowania z dowolnie długim czasem naświetlania, po którym następuję “splash!” - czyli dopalenie zdjęcia lampą błyskową - sprawiają, że używanie Colorsplash to już nie fotografowanie - to zabawa na całego!
Obsługa Colorsplash jest prosta i sprowadza się do kilku trywialnych wręcz czynności. Choć pierwsza z nich może przerazić wychowanych wyłącznie na aparatach cyfrowych. Pierwszym krokiem jest bowiem kupno filmu małoobrazkowego, najlepiej o czułości ISO 400, co zapewni nam dobrą ekspozycję w prawie każdych warunkach oświetleniowych. (Wiem, poprzednie zdanie zawierało tyle trudnych wyrazów, że większości odechciało się eksperymentowania z Lomo). Po załadowaniu filmu do aparatu (wierzcie mi - nawet jeśli tego nie robiliście w życiu, po pięciu minutach gapienia się na aparat sami dojdziecie, o co biega) idzie już z górki: wyceluj i pstrykaj. Potem film do wywołania i przeskanowania i świat fotografii odkrywacie na nowo. W galerii do artykułu znajdziecie kilka na szybko zrobionych przeze mnie zdjęć.
Colorsplash to kapitalny sprzęt na fotografowanie tak zwanego towarzyskiego życia nocnego. Tematy, które do tej pory wychodziły na zdjęciach trywialnie, wręcz nudno, za sprawą kolorowej lampy błyskowej i trybu fotografowania z dowolnie długim czasem naświetlania, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieniają się w wielobarwne cudeńka. To, co do tej pory było osiągalne, wyłącznie przy pomocy filtrów Photoshopa lub przy pomocy specjalistycznego sprzętu fotograficznego, jest dostępne dla każdego chętnego dzięki niewielkiemu, trywialnemu w obsłudze aparatowi “na korbkę”. Pstryk i wielkie “wow!”. No..., może nie od razu, bo najpierw trzeba oddać film do wywołania i zeskanowania. Ale potem to już tylko “wow!”.
Ten aparat to “must have”, zestaw obowiązkowy dla każdego eksperymentatora lubującego się w fotografii codziennej, ulicznej, socjalnej czy jak ją tam się teraz nazywa. Świetnie sprawdza się w dzień, genialnie wręcz w nocy. Dzięki Lomo Colorsplash każdy pokocha doświetlanie zdjęć lampą błyskową w pełnym słońcu. Recepta na podniesienie “temperatury” zdjęć z plaży? Użyjcie pomarańczowego filtru lampy błyskowej. Czerwony to pasja. Żółty to aktywność. Każdy kolor ma inne znaczenie, każdy fotograf używa go do podkreślenia czegoś innego. Pełna dowolność nieograniczone możliwości. Dla chcącego nic trudnego.
W zestawie - cena fabryczna to 59 dol. - znajduje się aparat, instrukcja obsługi, parę reklamówek innych aparatów by Lomography i całkiem gruby album wyjaśniający filozofię Colorsplash Chakras, czyli zasady użycia różnych kolorów do wydobycia różnych emocji na zdjęciu, plus masa inspirujących zdjęć. Nic tylko podglądać i tworzyć własne fotografie. Osobom zdziwionym, że w zestawie nie znajduje się ładowarka do aparatu przypominam raz jeszcze, że Colorsplash to aparat “na korbkę” i do pełni szczęścia potrzebuje zwykłej baterii, która zasila lampę błyskową, negatywu 35 mm i rozentuzjazmowanego właściciela.
Więcej o Colorsplash znajdziecie na stronie http://shop.lomography.com/cameras/colorsplash-cameras/colorsplash.
Tomasz Wawrzyczek - rocznik 1969, z wykształcenia informatyk, z zawodu projektant GUI, z zamiłowania fotograf, dumny ojciec, szczęśliwy mąż, miłośnik bardzo, bardzo starych aparatów fotograficznych.