Niespełniona obietnica Diaspory
Diaspora była onegdaj piękną ideą stworzenia open-source’owego serwisu społecznościowego, który mógłby konkurować z Facebookiem i dać użytkownikom pełną kontrolę nad prywatnością. Wszystko to działo się jeszcze w czasach, gdy nie było Google+, a Facebook był już gigantem, jednak o wiele, wiele mniejszym, niż jest teraz. Teraz Diaspora się już nie liczy. Wczoraj przesłała do dotychczasowych użytkowników informację, że będzie rozwijana przez społeczność - czyli tak naprawdę, że będzie narzędziem dla zapaleńców i że jej żywot się skończył.
Nie ma co rozwodzić się nad historią Diaspory, bo ta nie jest zbyt długa, a sam serwis nigdy nie stał się nawet w miarę popularny. A szkoda. W 2010 roku, gdy czterech młodych studentów zaczęła tworzyć serwis, w wielu użytkownikach wzbudziła się nadzieja, że może jednak da się zapobiec nadmiernej ekspansji Facebooka i stworzyć jego alternatywę, tylko że skupioną wokół dbania o użytkownika, a nie maksymalizacji zysków. Jednak nie można podsycać nadziei w nieskończoność, i gdy dostęp do Diaspory został udostępniony wszystkim w 2011 roku, było już za późno. Świat skupił się na Google+, a o Diasporze zapomniał. A potem zmarł jeden z twórców Diaspory, Ilya Zhitomirskiy.
Przyznam szczerze, że jestem rozczarowana Diasporą, bo nie spełniła nawet części obietnicy. Całkowite oddanie rozwoju Diaspory w ręce społeczności i skupienie się twórców na Makr.io, czyli takim Canv.asie pokazuje jasno, że serwis umarł. Chociaż twórcy mówią, że Diaspora jest tam, gdzie miała być - w rękach ludzi, to ciężko nie zauważyć w tym rezygnacji. Wprawdzie kod Diaspory jest ogólnodostępny i każdy, kto ma ochotę może postawić sobie Diasporę na własnych serwerach (co nie jest głupim pomysłem - takie rozwiązanie może przydać się np. w firmach), to nijak nie stała się ona alternatywą dla obecnych społecznościówek.
Jest to rozczarowanie tym większe, że pokazuje, w jaki sposób otwarte rozwiązania, oparte na open-source przegrywają na starcie z rozwiązaniami zamkniętymi. O wiele łatwiej zarządzać jest projektem typu Facebook czy Google+, gdy ma się fundusze na rozwój i marketing (choćby od inwestorów), gdy nie trzeba utrzymywać się z dobrowolnych datków i za cel postawić sobie wygody i dbałości o prywatność użytkowników.
Na dodatek szkoda Diaspory zwłaszcza w momencie, gdy Facebook wprowadza reklamy w każdym możliwym miejscu, Twitter staje się “tym złym” ograniczającym API i zamykającym się na zewnętrznych deweloperów, gdy Google+ trochę przystopowało i zamarło. Diaspora jest naprawdę śliczna i przejrzysta, i teraz przypomina trochę połączenie Twittera z Google+ i Facebookiem, połączenie ich najlepszych aspektów. Przejrzysty strumień, “aspekty”, czyli kręgi jak w Plusie, lajki jak na Facebooku... Weszłam dziś na Diasporę po raz pierwszy od dawna i znów uderzyło mnie, jak dopracowana jest tak prezentacja treści.
Diaspora w postaci prywatnych sieci pewnie gdzieś tam pozostanie i przeżyje, jednak można ogłosić, że ta pierwsza, “rdzenna” Diaspora (pod adresem joindiaspora.com) umarła.
Wielka szkoda.