REKLAMA

Jak z netbooka zrobiłem całkiem szybki komputer

12.04.2012 09.47
Jak z netbooka zrobiłem całkiem szybki komputer
REKLAMA
REKLAMA

Dość długo męczyłem się z netbookiem, który zamiast pracować i zarabiać dla mnie pieniądze, zbyt długo i wolno myślał nad podstawowymi zadaniami. Kupno nowego komputera na razie nie było opcją, więc poddałem laptopa kuracji odchudzająco-ulepszającej, po której pecet z niskonapięciowym procesorem działa jak normalny komputer. Oto jak udało się to zrobić.

Z systemem Windows jest trochę jak z krnąbrnym i lekko upośledzonym dzieciakiem. Jeśli nie poświęcisz mu trochę szczerej uwagi i czasu, nie będzie za dobrze się zachowywał. Krzyki i awantury niewiele pomogą, bo Windows po prostu zaprojektowano w taki sposób, by działał na każdym komputerze i konfiguracji sprzętowej na Ziemi. Inaczej mówiąc, jest nieco upośledzony od urodzenia. Co gorsza, kilka lat temu wymyślono netbooki, czyli komputerki o mocy obliczeniowej kalkulatora, z niskonapięciowymi procesorami, wolnymi dyskami i tak dalej. Efekt – komputery, których w wielu przypadkach po prostu nie da się skutecznie używać, ani do pracy, ani do rozrywki. Część z nich nie radzi sobie nawet z wideo z YouTube w wysokiej rozdzielczości. Słowem, porażka.

Piszę te słowa z netbooka. Jakiś czas temu, kiedy ducha wyzionął mój poprzedni komputer, budżet zmusił mnie do kupna tego sprzętu. Miał być mobilny, lekki, do pracy w terenie. Padło na Lenovo Thinpad Edge 11 z niskonapięciowym procesorem Core i3. Zgrzytałem zębami, kupując netbooka z procesorem, który ma procesor wolniejszy niż moja komórka. Kupno tańszego, ale pełnowymiarowego laptopa, który sprawdza się najlepiej na biurku, nie było opcją. Ultrabooków jeszcze nie było na rynku, a Macbook Air był poza zasięgiem.

Komputer działał, ale niezbyt zadowalająco. Wystawiłbym mu tróję z minusem. Za zacinanie się przy więcej niż 4 aplikacjach otwartych (Chrome, Word, iTunes, Skype). Za powolne uruchamianie się i zbyt długie zastanawianie się przy odpalaniu programów. Za lagi.

Przez kilka miesięcy działałem na fabrycznych ustawieniach, próbując nie zauważać problemów, bo uznałem, że niewiele można zrobić. Instalacja Linuksa, np. Ubuntu, nie była opcją, a zabawy typu Hackintosh są dla mnie równie złożone co Wielki Zderzacz Hadronów pod Genewą. Przedłużające się obcowanie z lekko upośledzonym w końcu mnie zmęczyło.

Przeczesałem sieć w poszukiwaniu informacji, odwiedziłem dziesiątki for posiadaczy ThinkPadów i nie tylko, poczytałem trochę poradników i – przede wszystkim – nieco przemyślałem swój sposób korzystania z komputera. Efekt – komputer jest wyraźnie szybszy, działa “lżej” i nie powoduje już chwil wściekłości. Nie bawiłem się benchmarkami, bo z netbooka nie zrobię przecież maszyny do gier. Oto małe podsumowanie działań odchudzających.

Po pierwsze: więcej RAM.

Pamięć RAM podwoiłem do 4 GB. System w komputerze jest 64-bitowy, dzięki czemu potrafi wykorzystać całe 4 GB. Popularniejsze 32-bitowe Windowsy potrafią użyć najwyżej 3,5 GB. RAM nie jest drogi, a przyrost wydajności jest zauważalny.

Po drugie: wyłączenie usług Windows.

Metodą prób i błędów wyłączyłem wszystkie niepotrzebne mi usługi Windows, takie jak serwer, wyszukiwanie i indeksowanie czy zdalne pulpity. Zrezygnowanie z usług takich jak wyszukiwanie było o tyle łatwe, że w komputerze oprócz biblioteki iTunes nie przechowuję lokalnie żadnych plików, a środowiskiem pracy są Google Docs, a najważniejszyzm programem – przeglądarka Chrome.

Po trzecie: usunięcie niepotrzebnych programów i porządki w rejestrze

Odinstalowałem wszystkie niepotrzebne programy, w tym SugarSync, którego tu kiedyś chwaliłem:). Użyłem do tego darmowego Revo Uninstaller, który skanuje dysk i rejestr systemu w poszukiwaniu pozostałości po usuwanych programach. To dobry, darmowy program – polecam. Po ustaleniu żelaznej listy oprogramowania zdefragmentowałem rejestr także darmowym Auslogics Registry Defrag, i zagoniłem do pracy CCleaner, który znalazł ponad 1,5 GB niepotrzebnych plików .temp i tym podobnych. Dodatkowo, pieczołowicie wyrzuciłem z systemu wszystkie pakiety kodeków audio i wideo, typu FFDShow i tym podobne. Do odtwarzania wideo służy mi VLC player, który kodeki ma własne.

Po czwarte: stary Office jest wydajniejszy niż nowszy

Zrezygnowałem z Office 2010, który jest bardzo wymagający sprzętowo. 2010 dławił sprzęt, a otwieranie dokumentu Word trwało czasem 20 sekund. Za dużo. Wróciłem do Office edycji 2007 – znacznie lżejszej i mającej wszystkie funkcje, których potrzebuję. Swoją drogą, to poza zmianami w interfejsie, nie bardzo potrafię powiedzieć, czym różnią się od siebie edycje 2007 i 2010. Oczywiście instalując Office wskazałem konkretnie, jakie składniki mają zostać zainstalowane – ograniczyłem się tylko do Worda, PowerPointa i Excela, wyrzucając bezsensowne oprogramowanie, takie jak Microsoft Office Picture Manager.

Po piąte: wyłączenie wizualnych wodotrysków

Nie potrzebuję cieni, animacji i tak dalej. W pierwszej kolejności – intuicyjnie – wyłączyłem interfejs Aero. Tu zaskoczenie – okazuje się że użycie np. skórki klasycznej, dzięki której Windows 7 wygląda jak Windows 98, wcale nie jest dobrą opcją. Kiedy z nią eksperymentowałem, by uwolnić nieco zasobów mojego netbooka specjalnej troski, komputer działał jeszcze wolnej. W kilku miejscach znalazłem informację, że kompozycja klasyczna Windows jest obsługiwana prze główny procesor komputera, a nowszymi, jak Aero czy nawet kompozycja podstawowa Windows 7, zajmuje się układ graficzny. Co prawda mój ThinkPad nie ma dedykowanej karty graficznej, ale faktem jest, że Aero działa szybciej niż kompozycja klasyczna. Dlaczego – nie wiem. Na wszelki wypadek jest to Aero pozbawione niemal wszystkich dodatkowych rozpraszaczy.

Po szóste: makymalna wydajność przez cały czas

Ustawiłem plan zasilania na maksymalną wydajność i praktycznie tego nie zmieniam. Chwalę sobie menedżer zasilania Lenovo, który daje dostęp do znacznie bardziej zaawansowanych funkcji niż jego odpowiednik fabrycznie działający w Windows.

Po siódme: dysk SSD

Wymieniłem dysk twardy. Powoly start aplikacji czy kopiowanie plików było dużym problemem w czasie codziennej pracy. Mój Thinkpad z procesorem 1,33 GHz nie jest używany do cieżkich zadań takich jak obróbka wideo czy audio. Dlatego wąskim gardłem w wielu przypadkach był klasyczny dysk Western Digital kręcący się z prędkością 5400 obrotów na minutę. Przez chwilę rozważałem wymianę na szybszy, o prędkości 7200 RPM, ale odstraszyła mnie większa (podobno) wrażliwość na wstrząsy i zużycie baterii (laptop działa na niej około 6 h i chcę by tak pozostało). Padło więc na dysk SSD, tym razem Intel 520. Jasne, można pytać, czy to sensowny krok, skoro dysk jest wart tyle, co komputer. Jeśli jednak założyć, że to długofalowa inwestycja, a dysk będzie przekładany do kolejnych komputerów w przyszłości, to wydatek się zamortyzuje. Tym bardziej że przyrost wydajności jest gigantyczny. Indeks wydajności Windows ocenia prędkość dysku na 7,9, a aplikacje, nawet te ciężkie, jak iTunes (ze 120 GB bliblioteką) startują kilkukrotnie szybciej. Komputer uruchamia się błyskiem, w niecałe 40 sekund. To na netbooka super wynik, choć pradę mówiąc nie ma dla mnie większego znaczenia – po prostu nie wyłączam komputera, chyba że wymusi to Windows Update.

http://youtu.be/kJpYjYOtdEg

Podsumowanie:

Tak, wszystkie te czynności wymagały sporo czasu, poświęconego na wyszukiwania informacji i dłubanie w komputerze. Dla niektórych, pewnie użytkowników Mac OSX, ta historia to pewnie dowód na to że Windows to kiepski produkt, który kradnie użytkownikom czas, który powinni byli poświęcić na pracę. Dużo w tym racji. Działania, które tu opisałem, są jednak jednorazowe i nie wymagają regularnego zagłębiania się w trzewia systemu. W zasadzie jedynym nawykiem o którym warto pamiętać, jest dokładne usuwanie śmieci pozostałych po deinstalacji programów.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA