Gdy Justin Timberlake bierze się za serwis społecznościowy, czyli MySpace w końcu ma plan
W sieci każdy serwis ma swoją żywotność - po wielkim wybuchu popularności naturalną koleją rzeczy jest pojawienie się klonów i ulepszonych naśladowców, a potem powolna agonia. Przynajmniej takie zasady panowały do czasów nastania Ery Facebooka. Jednym z najmocniejszych przykładów był MySpace - serwis, który w pewnym momencie szturmem wdarł się na rynek, by potem równie szybko stracić na znaczeniu. Mimo tego MySpace ma kilka atutów, które postanowiono teraz wykorzystać i zmienić serwis w “numer jeden dla muzycznych społeczności online”. Chociaż pomysł jest dobry, to jest już trochę za późno jakieś 2 lata.
MySpace przedstawił plan odnowy. Opiera się on na tym, co serwisowi udało osiągnąć się w szczycie popularności i łączy z nowymi celami. MySpace z racji długoletniej obecności jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych serwisów społecznościowych, nawet mimo spadku znaczenia. Ma też niesamwicie mocne zaplecze licencyjne - nie tylko umowy na streaming muzyki, ale również wideo, nagrań z koncertów i ekskluzywnych materiałów. Właśnie w tym można upartywać największą moc.
Dla nowych usług muzycznych w chmurze licencje stanowią poważny problem. Spotify prawie 2 lata walczyło, by podpisać umowy obejmujące Stany Zjednoczone. Udało się, ale dla klientów większości świata (w tym i dla Polski) serwis wciąż jest niedostępny i bez kombinowania z francuskimi kontami itp. nie da się z niego korzystać. Zresztą licencje nie ominęły nawet YouTube - wszyscy kochają ekran “właściciel zablokował wyświetlanie materiały w Twoim kraju”. MySpace nigdy nie miał tego problemu.
Problemem MySpace‘a było niedostosowanie do nowych warunków. W pewnym momencie serwis zaczął przypominać jedną wielką reklamę, na dodatek ociężałą i przeładowaną flashem. Użytkownicy oczekujący funkcji społecznościowych uciekli do Facebooka, a MySpace samoczynnie ukierunkował się na muzykę. Przez dobre dwa lata trwał praktycznie tylko dzięki temu, że stanowi świetne miejsce prezentacji i kontaktu dla młodych zespołów i wykonawców.
Nawet Rupert Murdoch nie potrafił wyciągnąć MySpace z dołka i ożywić jego społecznościowego charakteru, więc w tym rolu sprzedał serwis szesnaście razy taniej niż kupił w 2005 roku. “Zdaliśmy sobie sprawę, ze nowy właściciel będzie potrafił uwolnić potencjał wciąż tkwiący w MySpace” - i coś w tym jest, bo w nowej grupie inwestorów znalazł się nawet Justin Timberlake.
Plan w ogólnych zarysach jest dobry. Nowi właściciele zdają sobie sprawę, co jest mocnymi stronami serwisu - muzyka, muzyka i jeszcze raz muzyka z odrobiną społeczności. Serwis ma być prostszy, lżejszy, bardziej eksponować funkcje odtwarzacza i dostęp do ekskluzywnych i niedostępnych nigdzie indziej materiałów. Grupa docelowa też ulega odświeżeniu - postawiono na tak zwanych młodych trendsetterów.
Plany wyglądają ładnie, jest tylko jeden poważny problem. MySpace jest już passe, a liczba aktywnych użytkowników spadła do... 20 milionów. Kiepsko to wypada w porównaniu choćby do trzymiesięcznego Google Plus z około 50 milionami użytkowników. Dodatkowo teraz MySpace ma ogromną konkurencję. Odtwarzacze muzyki z chmury święcą coraz większe tryumfy. Spotify współpracuje z Facebookiem, Apple uruchamia iTunes Match a co dzień powstają nowe projekty opierające się na zdalnym odtwarzaniu. MySpace z webowym interfejsem i ograniczonymi (przynajmniej w tym momencie) materiałami wypada blado. Jeśli serwis chce jeszcze powalczyć, to ne moze przejść jedynie odświeżenia, a kompletną zmianę od podstaw. Poza tym sprawienie, by marka MySpace nie kojarzyła się z przeszłością i porażką też nie będzie łatwe.
Mimo wszystko pierwszy raz od kilku lat ktoś ma dosyć sensowny plan odnośnie przyszłości MySpace’a i dostrzega najmocniejsze strony serwisu.
Wielkiego powrotu nie będzie, ale może będzie przynajmniej mocna nisza oferująca coś więcej, niż tylko odtwarzanie.