A co jeśli ChatGPT pisze lepiej od Olgi Tokarczuk?

Sztuczna inteligencja już nie tylko imituje literaturę, ale zaczyna ją pisać. Eksperymenty z ChatemGPT wywołują dezaprobatę wśród pisarzy, a wydawcy coraz częściej zastanawiają się, czy autor z krwi i kości to luksus, na który jeszcze warto stawiać. Maszyna pisze szybko, tanio i – co gorsza – coraz lepiej.

A co jeśli ChatGPT pisze lepiej od Olgi Tokarczuk?

Gdy słyszymy określenie "sztuczna inteligencja", mimowolnie czujemy ucisk w brzuchu. Nie jest on już raczej niesprecyzowany i mimowolny (o kulturowym wpojeniu nam strachu przed maszynami, które mają nas zastąpić, też pisałem dla Spider's Web), ale jego źródła są coraz bardziej konkretne. Ostatnio bunt przed ich użyciem wznieciła branża pisarska (od amerykańskich scenarzystów po rodzimych autorów i autorki), która obawia się, że w łańcuchu produkcyjnym tekstu zostanie pominięty – wydawałoby się najistotniejszy – element, a mianowicie sam twórca. Oczywiście jest to kolejna forma wspomnianego odruchowego strachu, jednocześnie już skonkretyzowanego w rzeczywistości, mającego "twarz" ChataGPT.

Rewolucyjne nastroje ludzi pióra, którzy ze sztuczną inteligencją najchętniej zrobiliby to samo, co bohaterowie Spielberga robili z robotami na arenie Flesh Fair w "A.I. Sztucznej inteligencji" – rozpuścili kwasem, nie neutralizują prób spojrzenia na Chata łaskawszym okiem.

Piekło wystarczająco dobrej twórczości

Na początku tego roku francuska redakcja tygodnika "Le Nouvel Obs" zaprosiła nagradzanego i popularnego pisarza Hervé'a Le Telliera, by zmierzył się na litery ze wspomnianym modelem językowym. Zawodnicy mieli napisać krótkie, liczące zaledwie 3 tys. znaków, opowiadanie, które zaczynałoby się od zdania: "Zobaczył w swym biurze leżące bez życia ciało pisarza", a kończyło – "Wszystko przecież przebaczono – pomyślała, jeszcze zanim znikła". Na przygotowanie był tydzień, ponieważ tyle potrzebował jeden z dawnych współpracowników "Le Nouvel Obs", by odpowiednio spromptować ChatGPT, czyli przekazać mu przemyślaną, bogatą w detale instrukcję. Na co ten czas przeznaczył Tellier, nie wiadomo. Natomiast finalnie napisał opowiadanie, które jury konkursowe oceniło wysoko, uznano je za dowcipne, odzwierciedlające charakter i kunszt pisarski autora "Anomalii".

Z kolei AI wypluło tekst, który redakcja uznała za dobry, zabawny, pomysłowy i wyróżniła zręczną narrację. Ocena brzmi jak pochwała nauczycielki polskiego, która nie chce zranić uczuć nadwrażliwego, acz mało pojętnego ucznia. Bo czy tekst był dobry ogólnie, czy dobry jak na umiejętności narzędzia? Za odpowiedź może posłużyć reakcja samego Telliera, który nie dowierzając, zawyrokował, że opowiadanie zostało napisane lepiej niż wiele współczesnych produkcji literackich znad Loary. 

Auć! Zabrzmiało złowróżbnie! 

Gdy pytam o francuski eksperyment pisarkę Dominikę Słowik, w jej głosie słyszę entuzjazm. – Zaciekawiło mnie, że redakcja dała ChatowiGPT i pisarzowi pierwsze oraz ostatnie zdanie. Bo to najbardziej znaczące części tekstu, bardzo kreatywne i mocno determinujące całość – mówi. 

Nie dziwi jej, że Chat resztę wypełnił strukturami językowymi. Podobnie pracują pisarki i pisarze. Korzystają z utartych schematów. – W 2025 roku nie tworzymy zupełnie nowych form – dodaje Słowik. – Wszystko jest kwestią porządkowania znanych struktur. I właśnie to robi algorytm – wyjaśnia.

Natomiast redaktorka naczelna Wydawnictwa W.A.B., Anna Dziewit-Meller, w naszej rozmowie nie brzmi optymistycznie. Wspomina o lęku, którym podszyte są bardziej lub mniej kuluarowe rozmowy środowiska literackiego na temat użycia sztucznej inteligencji. Ten strach ma wynikać z zaskoczenia.


– Przecież korzystanie z AI miało wyglądać inaczej, ona miała nam pomagać, a nie zastępować – mówi Dziewit-Meller.

– Produkt stworzony przez sztuczną inteligencję, czy to książka, obraz, czy piosenka, będzie po pierwsze: nie do odróżnienia od ludzkiego, po drugie: tani, po trzecie: błyskawicznie wytworzony. Artysta stanie się zbędny – mówi.

Czy to nie postapokaliptyczna wizja? Paweł Goźliński z Wydawnictwa Znak uspokaja. Na razie bez większego trudu można rozpoznać, że tekst jest dziełem sztucznej inteligencji - AI daleko do literackiej doskonałości - kontynuuje. - Dziś nie stanowi to jeszcze poważnego problemu. Ale jak będzie jutro? 

Pytanie postawione przez Pawła Goźlińskiego, ale i obawy Anny Dziewit-Meller pokrywają się z komentarzem do artykułu o literackim pojedynku w "Le Nouvel Obs". Redakcja zwraca uwagę na prozaiczną oszczędność czasu i finansów, kiedy zamiast skorzystać z oferty "prawdziwego" autora, można będzie wybrać sztuczną inteligencję. 

Mam wrażenie, że takie eksperymenty (testy?) z jednej strony przeprowadzane są z przymrużeniem oka, dla ogólnego rozbawienia towarzystwa ("Zastąpią nas te cholerstwa czy nie?!"), i ze zwykłej (ludzkiej!) ciekawości. Na przykład w zeszłym roku Wydawnictwo Gallimard poprosiło Llamę, narzędzie AI od firmy Meta, o napisanie tekstu w stylu enfant terrible ich literatury, Michela Houellebecqa. Llama odpowiedział, że nie może stworzyć czegoś, co uważane jest za "obraźliwe i dyskryminujące". Teścik się nie powiódł, ale to pewnie kwestia kilku programistycznych poprawek politycznej poprawności AI.

Z drugiej strony te eksperymenty mają całkiem poważne oblicze, bo prowadzą do odpowiedniego "wytrenowania" sztucznej inteligencji. Kilka miesięcy temu amerykański "The Atlantic" opublikował wyniki swojego śledztwa, w którym pokazał proces kradzieży przez Metę nielegalnie zdigitalizowanych i udostępnionych treści (na Library Genesis lub LibGen – takich literackich torrentach), by żywić nimi swój model AI (pisaliśmy o tym na naszych łamach). W taki sposób Llama stawała się mądrzejsza, a firma Zuckerberga zaoszczędziła dużo siana. Autorzy i autorki tekstów zostali okradzeni podwójnie – najpierw przez LibGen, później przez Metę. "The Atlantic" udostępnił wyszukiwarkę, dzięki której można sprawdzić, co upchnięto w pirackiej bibliotece. Wśród prawie 8 milionów książek z całego świata są też Polacy i Polki, m.in. Lem, Dehnel, Sienkiewicz, Tyrmand, Bator, Masłowska i Krall. Ciekawe, ilu naszych rodzimych autorów i autorek bez rezultatu wyszukiwało siebie i poczuło ukłucie zazdrości? Mnie wręcz ona ubodła! 

autor: Roman Samborskyi

Anna Dziewit-Meler wspomina, że jeszcze niedawno śmiała się, czytając próby AI napisania czegoś "w stylu Olgi Tokarczuk", ponieważ teksty były tak dalekie od ideału. – Dziś stają się one niebezpiecznie bliskie – dodaje.  

Larum, które podnieśli polscy autorzy i autorki po odkryciu swoich książek w menu Llamy, było wyrazem nie tylko wściekłości z samego faktu kradzieży, ale też strachu przed utratą oryginalności własnego pisania. Kim będę, kiedy "ktoś" (a właściwie "coś") będzie pisać jak ja? 

Natomiast kiedy pytam Dominikę Słowik, czy nie boi się, że już za chwilę ChatGPT będzie "pisał Dominiką Słowik", w odpowiedzi słyszę, iż sam z siebie przecież tego nie zrobi. Człowiek musiałby mu zlecić takie pisanie.

– Ale jeśli byłabym tak sławna literacko, że ktoś chciałby wydawać moje podrabiane książki, to pewne nie miałabym zbyt wielu zmartwień, by mnie to ruszało – mówi ze śmiechem. 

Jednak już na poważnie pisarka apeluje, by przestać się łudzić, że książki polskich pisarek i pisarzy nie będą mielone przez AI, przecież to narzędzie zostało oparte na ogromnej bazie danych i strukturach językowych. – Jej użycie jest nieuniknione, jak kiedyś druk – stwierdza autorka "Zimowli". 

Świat o zabarwieniu technofaszystowskim

Akceptacja rozwoju technologicznego nie idzie w parze z przymknięciem oka na nieuczciwe praktyki. Dominika zachęca do walki z firmami, które kradną treści, patentują narzędzia, chcą żerować na twórcach, ale nie z samym narzędziem. Bo to trochę jakby próbować zawrócić rzekę. Dodaje też, że mamy przecież do czynienia z instrumentem, nie sztuczną inteligencją wykreowaną w produkcjach science fiction. 

Natomiast ja właśnie tak lubię fantazjować o pojedynku na słowa zorganizowanym przez francuską gazetę. Widzę futurystyczny świat rodem z filmu "Yang" Kogonady, który wygląda jak kalka z influencerskiego zachodniego contentu inspirowanego "wschodnią duchowością", gdzie ludzie funkcjonują z humanoidalnymi androidami. Ten świat na pierwszy rzut oka jest przyjemną utopią, choć tak naprawdę jego mieszkańcy i mieszkanki przywykli do życia w ustroju o lekkim zabarwieniu technofaszystowskim. W filmie zaawansowane roboty pełnią funkcje opiekuńcze i nauczycielskie. Ale na potrzeby mojej fantazji mogą zostać zaprogramowane do innych czynności, również do pisania. Zatem Le Telliera sadzam naprzeciwko androida o wyglądzie Justina H. Mina. Nieważne, kto wygra, obrazek działa na wyobraźnię. 

W rzeczywistości pojedynkowi zorganizowanemu przez redakcję "Le Nouvel Obs" bliżej do szachowej rozgrywki Garriego Kasparowa z Deep Blue, superkomputerem IBM, niż do technologicznej (i estetycznej) ekstrawaganzy z "Yang". Dla przypomnienia: Kasparow przez rok gromił maszynę, w 1997 roku, w meczu rewanżowym już jej uległ. Wydarzenie było szeroko komentowane zarówno w środowisku szachowym i informatycznym, jak i przez "zwykłych" śmiertelników. Warto jednak dodać, że był to kres popularności szachów. Dziś chętnie oglądamy zmagania Magnusa Carlsena, a nie rozgrywki komputerów (te są niszą).

Wydaje mi się, że impakt rozgrywki Le Telliera z ChatemGPT będzie znacznie mniejszy. A może jej skutków przyjdzie nam dopiero doświadczyć? 

Co jeśli w niedalekiej przyszłości książka papierowa napisana przez człowieka będzie towarem luksusowym, z wyższą ceną i naklejką "Made by Human" na okładce? Według Pawła Goźlińskiego na początku faktycznie może tak być.

– Będzie to ciekawostka. Jednak z czasem i ten model spowszednieje, a tym samym przestanie być bodźcem marketingowym – komentuje. 

A jeżeli pisanie ChataGPT "jak Olga Tokarczuk" okaże się lepsze od oryginału i noblistka pójdzie z torbami? Goźliński nie uważa, by AI miała w najbliższym czasie zastąpić autorów i autorki jakościowej (czyli nie czytadeł) literatury. – Natomiast sztuczna inteligencja paradoksalnie może pomóc autorom, którzy tworzą rzeczy naprawdę literackie – mówi. – Bo oni są jednak żywymi ludźmi. Są nie tylko autorami i autorkami, ale też pisarzami i pisarkami, szczególnymi formami istnienia w społeczeństwie i na rynku – mówi. 

autor: Roman Samborskyi

Wydawca dodaje, że dziś nie wystarczy pisać książki. Trzeba jeździć na spotkania autorskie, budować wokół siebie społeczność, trzeba być obecnym wirtualnie i realnie. I z tej widoczności płynie często większy dochód niż z samej książki. Słowem: autorzy i autorki mają osobowość, której sztucznej inteligencji (na razie) brak. 

W naszej rozmowie Goźliński działalność wydawniczą porównuje do ćwiczeń na siłowni.

– Najpierw trzeba zbudować masę: naprodukować nawet nie tyle literatury, co książek czy produktów paraliterackich po prostu – opowiada.

– Z tej masy w dużej mierze bierze się zysk i dopiero wtedy można inwestować w rzeźbę, czyli w literaturę; w to, co naprawdę wartościowe, co wymaga wysiłku autorskiego, redaktorskiego i wydawniczego – podkreśla.

Dodaje, że rynek bez masy się nie obejdzie. Potrzebuje jej nawet bardziej niż rzeźby. Pytanie tylko, ile tej masy będzie wymagał? Według mojego rozmówcy w tym może pomóc właśnie sztuczna inteligencja. - Gdy technologia będzie na trochę wyższym poziomie, nie będzie już potrzebny nawet aspirujący autor, zastąpi go z powodzeniem AI, jeszcze lepsza i tańsza dostarczycielka masy.

Opinia wydawcy Znaku pokrywa się z przytoczonymi na początku słowami Anny Dziewit-Meller o niechybnej "śmierci" autora. Jednak Goźliński idzie o krok dalej. Uważa, że zaawansowany ChatGPT i aplikacje jemu pokrewne będą pracować głównie "gatunkowo": przy kryminałach, horrorach, romansach – tam, gdzie indywidualny pisarski rys nie jest kluczowy. Widzi szansę dla jakościowej literatury, bowiem "żywi autorzy i autorki" ze swoimi zróżnicowanymi osobowościami będą jeszcze bardziej wyróżniać się na tle bezosobowej masy. Czy AI napisze książkę w stylu Marcina Wichy "Rzeczy, których nie wyrzuciłem"? Potrafi wprawdzie sklecić zdania, ale nie przeżyć prawdziwą żałobę.

A może w przyszłości pisarze i pisarki staną się swoistymi cybernetycznymi hybrydami koegzystującymi ze sztuczną inteligencją? Moja wyobraźnia pędzi, mieszając ze sobą "Matrixa", "Her" i kilka odcinków "Czarnego lustra". Mimo moich futurystycznych fantazji ChatGPT to nadal instrument. To, jak go wykorzystamy, zależy od nas. Może po prostu jako narzędzie? Nietrudno o przykłady. Pisarz Stephen Marche wydał książkę "Death of an Author", którą w 95 proc. napisał przy pomocy modeli językowych. Używał ChataGPT, Sudowrite’a i Cohere’a: każdy z nich odpowiadał za inne aspekty, jak struktura, styl, metafory. Sztuczna inteligencja generowała fragmenty (do ok. 600 słów), a autor je łączył, selekcjonował i redagował. Podobno wyszedł z tego całkiem zgrabny literacki montaż.

Historia pisania "Death of an Author" wydaje mi się dużo ciekawsza niż konkurowanie Le Telliera z Chatem, bo nie antagonizuje, nie wybiera lepszego, tylko stawia na współpracę. Choć ostateczna forma książki zależała od gustu i umiejętności Marche'a. Natomiast, jak pisarz podkreślił w rozmowie z "New York Times": "Mimo że w 100 proc. jestem autorem tej powieści, to jednak nie ja stworzyłem te słowa".

Komentarz ciekawie brzmi w kontekście rezygnacji z autorstwa. Bo skoro nie my piszemy, tylko zdania wypluwa sztuczna inteligencja, a my bierzemy je jako własne, czy dopuszczamy się plagiatu? A może powinniśmy traktować korzystanie z Chata jako inspirację? Podobnie jak pisarze i pisarki fikcji biorą słowa zasłyszane na ulicy i wykorzystują je w swoich książkach? Paradoksalnie jednak z jednej strony Marche przyznaje się do roli w powstaniu tekstu: 'Miałem rozbudowany plan…", "Znam się na tej technologii…", "Umiem pisać". Z drugiej strony postanowił opublikować powieść pod pseudonimem Aidan Marchine, co stanowi zbitkę słów "Marche" i "machine". Zatem przypisanie człowiekowi pełnego autorstwa - jak mówi sam Marche - byłoby niezgodne z faktami. 

Natomiast "Death of an Author" to klasyczny kryminał. Czy to "jakościowa literatura"? Czy to literatura zagrażająca rynkowi wydawniczemu? Czy to praca pisarska w pełnym (czyt. utartym) znaczeniu? 

autor: Roman Samborskyi

Głupi ludzie pytają "mądrą" sztuczną inteligencję

W naszej rozmowie Dominika Słowik zauważa, że nie powinniśmy skupiać się aż tak bardzo na tym, jak wykorzystanie ChataGTP wpłynie na status pisarza i na rynek wydawniczy, tylko na tym, kto i w jaki sposób będzie tym narzędziem operował.

– Mam na myśli właścicieli algorytmów: jak będą je patentować, jak będą zamykać obszary internetu w ramach swoich platform, jak będą formatować wyniki wyszukiwania, jak mogą wpływać na nasze decyzje – wymienia.

Dominikę Słowik trwoży fakt, że ludzie zaczną zadawać narzędziu pytania w stylu: "na kogo głosować?". Jeśli ktoś od zaplecza podłoży tam odpowiednie dane, skutki mogą być opłakane.

– Pojawienie się kolejnego narzędzia, które przybiera formę "towarzysza online", niepokoi mnie dużo bardziej pod kątem społecznym i politycznym niż literackim – dodaje pisarka. 

Wydawnictwa w końcu staną przed decyzją, co z tym kukułczym jajem zrobić. Zbanować AI? Pójść na ustępstwa? - Najgorsze to udawać, że nic się nie dzieje, i nie rozmawiać o tym, jakie skutki będzie dla nas miało korzystanie z technologii, jakie zaś ucieczka przed nią - komentuje Anna Dziewit-Meller. 

Wydawczyni przyznaje, że jeszcze niedużo wie na temat wykorzystania AI i wielu rozwiązań nie potrafi sobie wyobrazić. Może jednak poznanie "wroga" pozwoli ocalić to, co w twórczości jest najważniejsze, czyli ludzki pierwiastek?

Prawda jest taka, iż od Chata i jemu podobnych nie uciekniemy. Zmienia już np. to, jak dzieciaki piszą wypracowania, a copywriterzy komercyjne michałki; ba! powstała już pierwsza rodzima książka, "Przenikanie umysłów" Aleksandry Przegalińskiej i Tamilli Triantoro, która od pierwszej do ostatniej strony powstała, jak czytamy: "w rzeczywistym dialogu między kreatywnością autorek a możliwościami AI".

Być może przez brak prestiżowego wydawcy publikacja nie wzbudziła większego zainteresowania. Sądzę jednak, że nie minie dużo czasu, jak również czołowe wydawnictwa zaczną otrzymywać propozycje wydania książek jawnie (współ)tworzonych przez modele językowe. Kiedy te wreszcie pojawią się na rynku, pewnie wzbudzą szum medialny. Ważne będą jasne reguły gry i odgórne obostrzenia. Być może wtedy diabeł nie będzie taki straszny, jak go malują. I choć ta zmiana rynku wydawniczego nie będzie wyglądać jak z moich fantazji, nie mogę się jej doczekać.