Tak korporacje IT lansują się na kobietach, czyli czego Grażynka z PR-u ci nie powie

Kiedyś dawało się na Kościół, teraz daje się na mniejszości i kobiety. Korporacje bawią się w PR i przekonują o tym, że chcą świata lepszego. Czy z tej cynicznej gry może wyjść jednak coś dobrego?

08.03.2024 05.54
Kobiety w branży IT

ITland kusi. Kusi właściwie cały rok, ale na kobiety parol zagina szczególnie w marcu i czerwcu. W lecie kiedy ptaszki za oknem śpiewają pochwalne ody do słońca, firmy na X ćwierkają o swoim zaangażowaniu w różnorodność i zmieniają barwy na tęczowe, obiecując inkluzywność i szkolenia z wrażliwości. 8 marca, kiedy mężczyźni panicznie wygrzebują z koszy w dyskontach ostatnie goździki, korporacja chwalą się akcjami mającymi wzbogacić – duchowo i finansowo – życie i kariery kobiet. W ciągu ostatnich dni nasze dziennikarskie skrzynki mailowe zalało morze wiadomości, w których firmy chwaliły się tym jak są pro-kobiece i w ogóle nowoczesne, wyjątkowe niczym Buzz Astral z "Toy Story" na sklepowej półce.

Do pierwszych szeregów przyjacielskim poklepywaniem po plecach wypychane są menadżerki i młode ex-sklepikarki, makijażystki czy graficzki, które nową ścieżkę życia odnalazły w ITlandzie. Zachęcane opowiadają swoje zapierające dech w piersiach historie karier, do których wzdychają ukradkiem znad poprawianych wypracowań młode nauczycielki, barmanki, a czasami i niezbyt młode dziennikarki, które idąc po podwyżkę, słyszą, że nie muszą zarabiać tak dużo, bo przecież mogą zawsze złapać bogatego męża. Oczywiście pracującego w IT. A jeśli nie zamążpójście to pójście na kursy.

Firmy obiecują finansowanie specjalnych kursów programowania, testowania, UX, UI, U2. A do tego szkolenia, warsztaty i akcje skierowane do chętnych. Do tego silne przekonanie, że przecież kobiety na studiach technicznych odnajdą się jak rybki w Wiśle. Jest wszak tylko jedna droga do raju.

A co z paniami, które chcą realizować się inaczej? Tutaj pani z PR-u dużej firmy IT nie ma gotowego rozwiązania.

Inflacja dała się we znaki budżetom, koszty życia rosną, a znalezienie dobrego mieszkania, jeśli nie pracujesz w jednej z najbogatszych branż, przypomina czyściec, do którego trafiłeś za grzech naiwnego humanizmu czy zdrożnej słabości do nauk społecznych. ITland na życie stać, reszta stawia na przeżycie.

Gdy więc szukasz mieszkania w budżecie człowieka spoza branży IT, słuchasz jak pośrednicy nieruchomości wzbijają się na wyżyny kreatywnego interpretowania rzeczywistości, przekonując, że możliwość pożyczenia cukru od sąsiada z naprzeciwka tylko wychylając się przez okno to właściwie zaleta, bo nie trzeba moknąć, jakby akurat padało.

Dlatego także i mnie co raz częściej dotyka myśli o przebranżowieniu, a jak się zawodowo przeprowadzać, to wiadomo, do świata dolarem i prestiżem płynącego. Tam zarobki są zaokrąglone jak pączki na tłusty czwartek, kantyny pełne owocowych koszów (nie tylko w wybrane dni tygodnia), a dział kadr jak z rękawa sypie kartami na siłownię, na które można patrzeć ze zdecydowanym miną i obiecywać sobie, że się z nich skorzysta. Ale tak za miesiąc. 

Niestety skutkiem ubocznym urodzenia się w Polsce jest z mlekiem matki wyssana podejrzliwość. Więc kręcę się w nocy niespokojnie zachodząc w głowę – czemu właściwie tak bardzo mnie chcą? W końcu powszechnie wiadomo, że osoby znajdujące się na trzyliterowych stanowiskach zaczynająca się od dużego C co rano po przyjściu do pracy otrzymują w dziale księgowości szczepionkę marki  "Firma Jest Od Tego, Żeby Zarabiać", więc jeśli działania CSR-owe, to owszem, ale takie, które potem się zgodzą w Excelu.

To skąd więc ten nagły pociąg do kobiet?

Po co firmie IT Bożenka z drugiego roku filologii klasycznej? 

Każdy odpowiednio przeszkolony przez dział PR menedżer szybko wymieni litanię zalet, które wynikają z zatrudniania kobiet, a dokładniej z tworzenia zespołów, które są różnorodne. Od dawna są prowadzone badania, które pokazują, że zróżnicowane pod kątem płci zespoły radzą sobie lepiej, generują lepsze zwroty i są bardziej innowacyjne. Dzięki różnicy w doświadczeniach Bożenka i Karol inaczej patrzą na świat, mają więcej różnych pomysłów i dostrzegają więcej potencjalnych problemów. Część badań pokazuje też, że zdywersyfikowane zespoły mają lepszą atmosferę. Połowa przepytywanych menedżerów dorzuci też zdjęcie swoich 5-letnich trojaczków –  Lenki, Kaliny i Asi i wspomni o trosce o ich przyszły dobrostan.

Kobiety w branży IT

I ja to wszystko kupuję, choć ze swojej strony dorzuciłabym jeszcze kilka innych zalet zatrudniania kobiet w firmach technologicznych, które podpowiada mi do ucha jakiś cyniczny głosik.

Dla działów rekrutacji leżąca poza ich zasięgiem połowa społeczeństwa to cenny zasób, po który warto się schylić. W końcu im więcej dobrych kandydatów na jedno stanowisko, tym lepsza pozycja negocjacyjna firmy przy zatrudnianiu pracowników. A ta nawet w największych korporacjach wcale ostatnimi laty nie była taka wspaniała. Eksperci IT, szczególnie w dużych miastach, jeszcze do niedawna mogli przebierać w ofertach, których nie tyle sami szukali, co dostawali je na tacy, na LinkedInie. Nie bez kozery powtarzano żart, że kiedy programista Javy szukał pracy, to było najbardziej stresujące 10 minut w jego karierze. Zachęcenie większej liczby osób, żeby założyły koszule w kratę i dołączyły do wyścigu, pomogłoby nieco wyrównać szale, a może i, przy odrobinie PR-owego wysiłku, rynek pracownika zmienić w rynek pracodawcy. Punkty bonusowe zgarnęłyby firmy, jeśli zgłaszające się osoby, godziły się na niższą pensję.

I tutaj całe na czarno (to jednak IT, dresscode obowiązuje) wchodzą kobiety. Mają średnio wyższe wykształcenie niż mężczyźni, a przy tym rzadziej chodzą po podwyżkę i mają niższe oczekiwania finansowe. Do tego targetowanie specjalnie do nich akcje świetnie wyglądają w zakładkach o nas na stronach internetowych, w reklamach i prezentacjach dla inwestorów. Honey zamiast money.

I ot mamy strategię, która nie tylko ładnie wygląda w Excelu u księgowości, ale i na prezentacjach PR-owych. Bo takie zachęcanie kobiet nie jest specjalnie kosztowne, a pokazuje, że jesteśmy super otwarci i tak nowocześni, że w łazienkach obok mydła mamy też krem do rąk.

Aż kusi, żeby w dzień kobiet uwierzyć, że cała branża technologiczna tylko czeka z rozpostartymi ramionami aż zapukają do nich świeżo przebranżowione studentki filologii i absolwentki polibudy. Ale jest kawałek tego techno tortu, spod którego ozdobionego goździkami lukru wystaje czarna zgnilizna. Ale o nim menedżerowie mówią jakby mniej chętnie, i to tylko wtedy, jeśli w ogóle zmuszeni są o nim mówić.  

Neurotyczki bez ambicji

Bo nie wszyscy w firmach technologicznych patrzą na cały ten rekrutacyjny zwrot ku kobietom z entuzjazmem, niektórzy pukają się w głowy wieszcząc wokizm i lewackie zapalenie mózgu. A patronem ich jest James Damore, programista Google'a, który w 2017 roku opublikował na wewnętrznej tablicy w firmie 10-stronnicowe memo, w którym dowodził, że stawianie na większą różnorodność w firmie jest wynikiem ideologicznego idiotyzmu i zabójczej dla firmy politpoprawności.

W dziele zatytułowanym "Google's Ideological Echo Chamber" dowodził, że brak kobiet na stanowiskach technicznych w firmie to nie kwestia uwarunkowań kulturowych, politycznych, historycznych czy społecznych, ale przede wszystkim obiektywnych różnic biologicznych występujących między kobietami a mężczyznami. Kobiety, dowodził między innymi, są z natury bardziej neurotyczne, przez co mają mniejszą tolerancję na stres. Mężczyzn zaś do cięższej pracy i parcia na wyższe stanowiska napędza żądza statusu. Damore opierał się na biologicznym esencjalizmie, który różnice między płciami sprowadza na grunt biologii i niezbyt przychylnie patrzy na nauki społeczne czy odkrycia neuropsychologii

Google zareagowało, wywalając inżyniera. Firma argumentowała, że publiczne sugerowanie w odezwie na 10 stron, że koleżanki z pracy biologicznie się do niej gorzej nadają, jest co najmniej problematyczne w kontekście atmosfery i kultury pracy.

"Sugerowanie, że grupa koleżanek z pracy ma cechy, które sprawiają, że są biologicznie gorzej przystosowane do wykonywania swoich zadań, jest obraźliwe i nie OK… To memo wpłynęło na naszych współpracowników, część z nich czuje się zraniona i krytykowana ze względu na płeć. Nasze współpracowniczki nie powinny za każdym razem, kiedy odzywają się na spotkaniu tym, martwić tym, że muszą udowodnić, że nie mają mniejszej tolerancji na stres czy są neurotyczne" – pisał CEO Google'a Sundar Pichai. 

Bo choć Damore z pracy wyleciał, a władze Google publicznie odniosły się do sprawy, reakcje pracowników były bardziej skomplikowane. Po sieci krążyły wycieki z nieoficjalnych (i siłą rzeczy nie reprezentacyjnych) ankiet, które pokazywały, że duża część osób zgadza się, jeśli nie z całą tyradą wyrzuconego pracownika, to przynajmniej jej elementami. Kontrowersyjna była też decyzja o usunięciu go ze stanowiska część pracowników, w tym kobiet, uważała, że firma potrzebuje przede wszystkim dyskusji na temat tez Damore'a i tego, jak zostały przedstawione. I w całym tym zamieszaniu najlepiej było widać, jak bardzo firma na taką sytuację jest nieprzygotowana, mimo organizowanych warsztatów z wrażliwości. "Wrażliwość tak, ale tylko na naszych zasadach" mógłby zakrzyknąć Pichai albo dowolny menadżer .

Bo choć sytuacja z Damore'em jest skrajnym przypadkiem, to jest raczej symptomem niż wyjątkiem. Przeprowadzone w 2023 roku badanie Web Summit ujawniło, że ponad 50 proc. kobiet odpowiedziało, że doświadczyło w pracy zachowań seksistowskich. Ponad połowa powiedziała też, że ich miejsce pracy nie robi z tym odpowiednio dużo. Prowadzenie działań w kierunku rozwiązania tego konkretnego problemu jest znacznie mniej seksowne PR-owo niż kursy dla kobiet i zachęcanie ich do rekrutacji. Ba, badanie już, czy seksistowskie zachowania w ogóle występują w firmie, już jest ryzykowne, bo nie daj boże może wyjść, że owszem. Ale tym problemem trzeba się zająć, jeśli cała nasza inkluzywność to nie tylko PR.

I teraz może być na to przestrzeń.

Po zeszłorocznych akcjach "optymalizacji zatrudnienia" (czyt. zwalniania pracowników) rynek znów zaczął być bardziej przychylny dla zatrudniających. Od początku 2023 roku z pracą pożegnało się aż 117 tys. pracowników branży IT na całym świecie. Trudniej było też pracę znaleźć. Według opublikowanego w grudniu zeszłego roku raportu dla Grant Thornton w samej Polsce liczba ofert pracy w branży IT spadła o 44 proc. Do tego dochodzi rozwój sztucznej inteligencji, która ma uwolnić programistów od żmudnego pisania kodu, by mogli wreszcie zaznać uroków bezrobocia.

Jensen Huang, CEO Nvidii, w lutym podczas Word Government Summit w Dubaju odradzał wszystkim naukę kodowania i zachęcał do inwestowania w bardziej praktyczne umiejętności. Jeśli więc nie trzeba pompować rekrutacyjnego balonika, to może warto wrócić do szukania jakości w firmie rekrutowania różnorodnie jak badania przykazały, ale też realnego zmierzenia się z problemami tych, które w ITlandzie już siedzą.

Po co kobiety mają się pchać do IT? (TLDR; po władzę i pieniądze) 

Bo na razie, mimo wysiłków firm, kobiety do ITlandu drzwiami i oknami nie walą. Według raportu No Fluff Jobs "Kobiety w IT 2023" wśród specjalistów IT w Polsce było zaledwie 30 proc. kobiet. A i tak jeśli spojrzeć na sprawy w kontekście globalnym, można dojść do wniosku, że Polki do IT i tak są usposobione nad wyraz entuzjastycznie. Według badań McKinsey w europejskich firmach tylko 22 proc. stanowisk technologicznych obsadzonych jest przez kobiety, a eksperci przewidują do tego, że i tak ten procent spadnie do 21 proc. do 2027 roku. 

Tylko że to właśnie technologia i stojący za nią ludzie programują nam świat i to oni w ogromnej mierze wpływają na to, jak on wygląda teraz i jak będzie wyglądał w przyszłości. I nie możemy sobie pozwolić na to, żeby odejść z własnej woli od tego stolika lub dać się od niego przegonić. 

Bo technologia to nie fizyka. O tym, jak ona działa i jak jest wykorzystywana, decydują konkretni ludzie w konkretnych firmach. Nie ma jedynej słusznej wersji programu, która jest wymuszona przez zasady matematyki, tam są wybory biznesowe optymalizowane pod kątem zysków. Kiedy lata temu Mark Zuckerberg zdecydował, że media społecznościowe powinny gromadzić jak najwięcej danych użytkowników i potem je monetyzować, to była decyzja biznesowa. Kiedy decydował, że bezpieczeństwo nastolatków jest mniej ważne nich ich prawo do postowania śniadania na Instagramie, to też była decyzja biznesowa.

Inne social media i działające na innych zasadach aplikacje są możliwe. Są na nie nawet konkretne pomysły. Fundacja Panoptykon, która od dawna patrzy na ręce firmom technologicznym, opublikowała brief dla Unii Europejskiej, w którym proponuje alternatywne rozwiązania znanych problemów. Wiele wskazuje na to, że skończył się czas złotej zasady "rynek się sam ureguluje", który jest na tym etapie raczej deklaracją wiary. Swoją żarliwością dorównuje ona tylko tej, której trzeba, żeby zostawić psa z pętem kiełbasy na podłodze i poleceniem "Batman, ja zaraz wracam, ale ty ćwicz samozaparcie" i liczeniem na to, że jej nie ruszy. Powodzenia.

Nie twierdzę przy tym, że więcej kobiet w firmach technologicznych przełoży się automatycznie na etyczne rozwiązania, bo lepszy świat dla kobiet (ale w gruncie rzeczy dla każdego) to nie tylko tampony w łazience, kluby liderek i inne wydarzenia wzajemnej adoracji. Lepszy świat to większa troska i uwaga. Niekoniecznie pod szyldem różowym bądź tęczowym.

Sheryl Sandberg była na pokładzie Facebooka niemal od jego początku, Susan Wójcicki przeżyła niejedną kontrowersję na YouTubie, a kobiecy Steve Jobs, czyli Elizabeth Holmes, została skazana na 11 lat więzienia. Chodzi o przyziemną potrzebę decydowania o sobie, o większą liczbę perspektyw i obecność opinii ludzi, których kolejne technologiczne rewolucje będą dotykać.  Dobrze, żeby połowa ludzkości miała na programowanie świata realny wpływ, bo potem będziemy w nim żyć wszyscy, razem. A przecież wszyscy chcemy pod koniec dnia po prostu wziąć się za ręce i tańczyć dookoła ogniska na workation. Jak dział PR przykazał.